Proces policjanta Dariusza D. toczy się przed olsztyńskim sądem okręgowym nie z oskarżenia prokuratury, ale oskarżenia prywatnego matki ofiary. Prokuratura w Olsztynie umorzyła postępowanie w sprawie postrzelenia, opierając się na opinii biegłego, że Przemysław B. nie zginął od bezpośredniego strzału policjanta, ale od pocisku, który rykoszetował od jezdni. W poniedziałek sąd obejrzał dwugodzinny film z eksperymentu procesowego, na którym odtworzono przebieg pościgu policyjnego zakończonego użyciem broni przez interweniującego policjanta. Następnie sąd przesłuchał policjantów uczestniczących w pościgu. Jedna z policjantek powiedziała, że kierowca chciał potrącić policjanta usiłującego go zatrzymać. Funkcjonariusze potwierdzili, że strzał został oddany, bo istniało realne zagrożenie dla zdrowia i życia policjantów, biorących udział w pościgu. Sam oskarżony podkreślił w poniedziałek, że "gdyby został faktycznie potrącony i jeździłby na wózku inwalidzkim, to może matka nieżyjącego kierowcy w końcu by uwierzyła, że jej syn powodował zagrożenie". Przesłuchiwany przez sąd pasażer feralnego auta zeznał natomiast, że kierowca Przemysław B. nie wykonywał żadnych niebezpiecznych manewrów i nie chciał przejechać policjanta. Matka Przemysława B. mówiła wcześniej dziennikarzom, że proces ma pokazać, jakie były faktyczne okoliczności śmierci jej syna. - Chcę dowieść prawdy - zaznaczyła. Siostra ofiary uważa, że postrzelenie mogło być zemstą policji, ponieważ jej brat miał bliskie relacje z byłą żoną policjanta. Do wypadku doszło w listopadzie 2006 roku, gdy trzech młodych mężczyzn, jadąc fordem przez olsztyńskie osiedle Jaroty, miało, według policji, stwarzać zagrożenie dla przechodniów. Kierowca nie zatrzymał się do kontroli, a uciekając przed policyjnym pościgiem, miał wjeżdżać na chodniki i rozganiać przechodniów. Gdy kierowca ominął policyjną blokadę, policjanci użyli broni, strzelając w koła auta. Kierowca został jednak ranny w głowę i po dwóch tygodniach zmarł w szpitalu.