"Szop Edward był najbardziej rozpoznawalnym zwierzęciem związanym z Olsztynem. Nie wiadomo, kiedy ktoś go udomowił. Pani Monika, jego ostatnia właścicielka, zaadoptowała go od kobiety, która - jak się dowiedziała - kupiła go od kogoś" - czytamy w "Gazecie Wyborczej". Szop był żywą reklamą ekologicznych akcji. Wraz z właścicielką pomagał w sprzątaniu miasta i odwiedzał olsztyńskie placówki opiekuńcze i edukacyjne. Dobrze się czuł w towarzystwie ludzi, lubiły go dzieci. O Edwardzie mówiono w ogólnopolskiej telewizji. Dzięki niezwykłej aparycji, był rozpoznawalny w całej Polsce. Turyści winni śmierci szopa W sobotę wieczór Edward wymknął się z domu właścicielki. Pani Monika nie zaniepokoiła się zniknięciem zwierzęcia, ponieważ - jak twierdzi - wielokrotnie wcześniej udawał się na spacery. Jak się później okazało, szop wybrał się nad jezioro, gdzie turyści wynajmują domki letniskowe.Rodzina z dziećmi oraz psem, która weekend spędzała nad olsztyńskim jeziorem, wpadła w popłoch, widząc zwierzę. Lgnęło do ludzi, co przywołało skojarzenie choroby. - Ostatecznie złapali go i włożyli do plastikowej beczki - relacjonuje pani Monika, właścicielka szopa. Beczkę nakryli plastikowym wiekiem. W efekcie Edward się udusił. Weterynarze: To był wypadek Urzędnik z Urzędu Gminy w Stawigudzie w niedzielę w godzinach przedpołudniowych o sytuacji powiadomił lekarzy weterynarii z Ambulansu Wyjazdowego Dla Zwierząt działającego przy Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Gdy przyjechali na miejsce, zwierzę już nie żyło. Weterynarze są przekonani, że turyści nie mieli złych intencji. Incydent określają "wypadkiem". "Powinni odpowiedzieć przed sądem" Innego zdania jest Marian Szymkiewicz, kierownik Muzeum Przyrody w Olsztynie, który w rozmowie z "GW" powiedział: - To się nie mieści w głowie, jestem zbulwersowany.- Ludzie, którzy zgotowali mu ten los, powinni odpowiadać przed sądem za znęcaniem się nad zwierzętami. Nie wolno skazać fizycznie żywej istoty na śmierć, tylko dlatego, że chcemy ją zbadać na obecność wścieklizny. W takich sytuacjach w ogóle nie należy samemu łapać zwierzęcia, tylko zadzwonić po odpowiednie służby. To nie jest robota dla domorosłych "fachowców".- To była śmierć w męczarniach - skomentował. Pani Monika jeszcze nie wie, czy podejmie kroki prawne w sprawie spowodowania śmierci zwierzęcia.