Matce grozi kara do 5 lat więzienia. Jak podał w środę prokurator rejonowy z Olecka Wojciech Piktel akt oskarżenia jest oparty o dwie opinie biegłych; w pierwszej specjaliści po sekcji zwłok dziewczynki, ustalili, że nie miała ona urazów, wad rozwojowych czy widocznych wrodzonych a okoliczności zdarzenia i wiek dziecka wskazują, iż mogło dojść do zespołu nagłej śmierci. Potocznie taki zgon nazywany jest śmiercią łóżeczkową. Prokuratura zleciła dodatkową opinię, w której biegli wskazali, że śmierć dziecka miała nastąpić na skutek zapalenia mięśnia sercowego i ostrej niewydolności krążeniowo-oddechowej. Jak podał prok. Piktel specjaliści nie dali jednak jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, czy gdyby matka była w domu, mogłaby pomóc dziecku i je uratować. Kobiecie postawiono prokuratorski zarzut po badaniach wariografem. Mówiła bowiem najpierw, że zostawiła dziecko pod opieką niani, a gdy to okazało się nieprawdą wyjaśniła śledczym, że rano 8 listopada ub. roku, kiedy wychodziła do pracy, dziewczynka żyła. Chciała ją zostawić tylko na chwilę, by poprosić w pracy o zwolnienie. Jednak - jak tłumaczyła - "nie miała śmiałości" i pozostała w pracy do godz. 17.30. Według relacji Anny K., gdy wróciła do domu, dziecko nie żyło. Inna jej wersja jest taka, że gdy rano się obudziła, dziewczynka nie żyła, poszła więc do pracy, zostawiając dziecko w łóżeczku. Jak powiedział prokurator, kobieta nie będzie odpowiadać przed sądem za wprowadzanie w błąd organów ścigania, gdyż jako oskarżona mogła mówić nieprawdę. Jak wyjaśnił, podawanie przez oskarżoną różnych wersji zdarzenia można tłumaczyć jej linią obrony w tej sprawie. O śmierci niemowlęcia policję powiadomił dyspozytor pogotowia ratunkowego. Karetkę wezwali sąsiedzi kobiety, którym Anna K. miała powiedzieć, że dziecko nie oddycha. Przed sądem kobieta będzie odpowiadać z wolnej stopy, prokuratura zastosowała wobec niej dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju.