Natalia Żuralska: W internecie wyczytałam, że Lady Marika to twój pseudonim. Używasz go? Brzmi prawie jak Lady Gaga... Marika: Taki pseudonim miałam, gdy zaczynałam śpiewać, czyli ponad 7 lat temu. Lady Gaga jeszcze wtedy nie było! (śmiech). Jest taka tradycja jamajska, że wokalistki nazywają się Sister Carol czy Lady Soul. To było z tego. Środowisko muzyki reggae przykleiło mi ten pseudonim. Natalia Żuralska: Byłaś już kiedyś w Iławie lub okolicach? Marika: Nigdy. Niestety dziś, gdy byłam nad jeziorem w centrum, siąpił deszcz. Potrafię sobie jednak wyobrazić potencjał tego miasta, kiedy jest 30 stopni. Natalia Żuralska: Czy sława zmieniła twoje życie prywatne? Marika: Tak! Co tydzień dostaję kwiaty (śmiech). Oczywiście żartuję. Nie odczuwam popularności. Mojej twarzy nie ma w takich gazetach jak "Fakt", "Życie na gorąco" czy "Życie Gwiazd". Nie lubię opowiadać o mojej prywatności - z kim się rozwodzę, za kogo wychodzę, kto jest moim partnerem i jaki samochód kupiłam. To moje sprawy. Wolałabym, by ludzie znali mnie dzięki moim tekstom. Gdy wychodzę na ulicę, od czasu do czasu jestem przez kogoś rozpoznawana. Nikt nie mówi mi "Doda robi loda", tylko "Marika, masz siłę ognia!". Mniej sypiam i nieregularnie jadam, ale jestem normalną dziewczyną, taką jak wcześniej. Natalia Żuralska: Z wykształcenia jesteś polonistką. Jak znalazłaś się na scenie? Marika: Lubiłam śpiewać, ale nie jestem wykształconą wokalistką. Zawsze sobie podśpiewywałam, ale nigdy nie przypuszczałam, że z tego może wyjść coś poważnego. Dziesięć lat temu w Poznaniu zaczęłam śpiewać na imprezach dancehallowych i mnie zauważyli. Zaczęło się od prób i pisania piosenek. Tak powstał Bass Medium, czyli mój pierwszy zespół. Wydaliśmy na podziemnym rynku płytę z polskimi piosenkami na tradycyjnie jamajskich rytmach. To był pierwszy taki album w Polsce i zrobił furorę. Nawet w pewnym momencie myślałam, że rzucę polonistykę, jednak udało się skończyć studia, choć z poślizgiem. Natalia Żuralska: Twoje życiowe plany? Marika: Właśnie wychodzi moja nowa płyta, więc czeka mnie masa obrzędów promocyjnych. Będę się włóczyć po gazetach, stacjach radiowych i telewizjach. Ale cieszy mnie to, bo nagrałam kawał dobrej muzyki. Potem będę grała koncerty, by pokazać ludziom, jak moja płyta brzmi na żywo. Jeśli mi się uda, to w ciągu najbliższego roku chciałabym nagrać kolejną płytę. Natalia Żuralska: Efektowne warkoczyki to twój znak rozpoznawczy. Ile czasu siedzisz u fryzjera, by je zapleść? Marika: Przyjaźnię się z Nigeryjką, która czesze się tak od dziecka i w dodatku jest fryzjerką. Melduję się u niej co miesiąc. Oglądamy opery mydlane i pleciemy warkocze. To nie tak, że wchodzę do ekskluzywnego salonu i dziesięć panien nade mną skacze. Natalia Żuralska: Ile czasu zajmuje zrobienie takiej fryzury? Marika: Od 3 do 6 godzin. Natalia Żuralska: Czy to drogi interes? Marika: My się przyjaźnimy, więc mam specjalny cennik. Ostatnim razem po rabacie zapłaciłam 120 zł. Natalia Żuralska: Włosy są prawdziwe czy sztuczne? Marika: Częściowo sztuczne, ale nie doczepiane, tylko wplatane w warkoczyki. Natalia Żuralska: Lubisz nagrywać klipy? Marika: Oczywiście! Właśnie nagrywam teledysk do pierwszego singla promującego nowy album. Klip ten będzie utrzymany w zawadiackim stylu. Można spodziewać się gorącego klimatu! Sam fakt, że scenerią jest Warszawa nocą, mówi za siebie. * * * Natalia Żuralska: Jak układa ci się współpraca z Mariką? Sir Michu: Bardzo dobrze! (Marika w tle, poprawiając makijaż: - To może ja wyjdę?) Pracujemy prawie 2 lata. Świetnie się dogadujemy. Natalia Żuralska: Nie każdy wie, że jesteś synem Stanisława Kożuchowskiego, znanego w Iławie muzyka i wicedyrektora liceum. Które miasto jest ci bliższe - Iława czy Warszawa? Sir Michu: Iława to mój dom. W Warszawie mieszkam od 3 lat, więc niedługo. Wcześniej przez 6 lat mieszkałem w Trójmieście. Natalia Żuralska: Czy zamierzasz kiedyś tu wrócić? Sir Michu:Kiedy już będę sławny i obrzydliwie bogaty, kupię sobie jacht i będę koczował na Jezioraku! (śmiech) Natalia Żuralska: Co mógłbyś przekazać młodym, zdolnym iławianom, którzy mają talent, ale boją się wyjść z cienia? Sir Michu: Nie ma złotych recept. Mnie nikt do niczego nie namawiał. Myślę, że warto ryzykować, walczyć i wierzyć w swoje marzenia. Jeśli się czegoś bardzo chce, to z reguły się to spełnia. Natalia Żuralska: Na jakich scenach wolicie występować? Sir Michu: Bez krzesełek! (śmiech). Na początku naprawdę wystraszyliśmy się, że wszyscy w kinoteatrze siedzą. Lepsza byłaby sala gimnastyczna. Najbardziej lubię plener, bo jest więcej ludzi i ciekawiej to wygląda. Natalia Żuralska: Co czułeś, kiedy wyszedłeś dziś na scenę w swoim rodzinnym mieście? Sir Michu: Była presja. Bo wiadomo... ojciec był organizatorem tej imprezy, a rodzina siedziała na widowni.