- To nie jest tak, że nie wierzę policji, że mam jakieś zastrzeżenia do jej pracy. Po prostu wiem, że oni nie znajdą podpalacza, bo na terenie, na którym doszło do zdarzenia, nie ma monitoringu, nikt nie widział z bliska sprawcy, tylko stróż zauważył z daleka uciekającą postać. Jak więc policja ma złapać podpalacza? - przyznał przedsiębiorca Grzegorz Zapała. 200 tys. zł poszło z dymem Ogłoszenia o nagrodzie za wskazanie sprawców Zapała od kilku dni umieszcza w lokalnej prasie i nadaje w radiu. Należące do Zapały dwie koparki, każda o wartości ponad 100 tys. zł., spłonęły na terenie szpitala uniwersyteckiego w Olsztynie 23 grudnia. Jak poinformowała Mariola Plichta z biura prasowego olsztyńskiej policji, w tej sprawie wszczęto śledztwo, policja prowadzi je pod nadzorem prokuratury, ale dotąd nie ustalono sprawcy, nikomu też nie przedstawiono zarzutów. - Poszkodowany wyznaczył nagrodę i nas to nie dziwi, bo w tej sprawie rzeczywiście trudno o jakiś punkt zaczepienia. Poszkodowany nie był z nikim w konflikcie, nikt mu nie groził, nic nie wskazywało na to, że może paść ofiarą podpalenia - przyznała Plichta. Przedsiębiorca nie był ubezpieczony Dodała, że dzięki nagrodzie "być może uda się uzyskać jakiś punkt zaczepienia w tej sprawie". Zaznaczyła, że policja nie ma często do czynienia z takim postępowaniem poszkodowanych. Zapała od kilku lat prowadzi działalność gospodarczą w branży budowlanej, zatrudnia trzy osoby. Przyznał, że sprzęt, który spłonął, nie był ubezpieczony, a jego samego nie stać na kupno nowych koparek. Na terenie szpitala uniwersyteckiego Zapała był podwykonawcą innej firmy, jego koparki pracowały przy wyburzaniu starych budynków.