Ukraina. "Rano nie wiesz, co zdarzy się wieczorem"
W jednym kącie pokoju leżą dziecięce zabawki - wózek dla lalek, klocki, bujane krzesełko. W drugim - karabin. Tak wyglądają mieszkania wielu młodych ukraińskich rodzin. I to nie tylko na wschodzie kraju, na którym od kilku tygodni skupia się uwaga świata, choć ludzie umierają tam na wojnie od ośmiu lat. - Nie chcemy stąd wyjeżdżać. To nasza ojczyzna. Dlaczego mamy oddawać to, co nasze? My nic nie zabieraliśmy Rosji - mówi nam mieszkanka Starobielska, w obwodzie ługańskim.
*Artykuł powstał tuż przed atakiem Rosji na Ukrainę. Pokazuje nastroje, jakie panowały w kraju w przededniu wojny.*
Starobielsk. Obwód Ługański, 80 km od linii granicznej z separatystycznymi samozwańczymi republikami. To tutaj mieszka Helena Udowienko, członkini Związku Polaków na Ukrainie.
- Na razie jest spokojnie, ale boimy się, że zostaniemy bez prądu i internetu tak jak w 2014 roku, kiedy zaczęła się wojna w Donbasie, a pociski uszkodziły sieci energetyczne - mówi w rozmowie z Interią.
Kiedy nie ma prądu i internetu, brakuje też okna na świat. Nie ma informacji. Jest niepokój: co tak naprawdę się dzieje? - To najgorsze - dodaje Udowienko.
Trudno się dziwić tym obawom. Niedługo po naszej rozmowie w sąsiednim obwodzie donieckim podczas ostrzału zostaje uszkodzona naziemna linia energetyczna. Miejscowości Myroniwskyj i częściowo Kurdiumiwka, gdzie mieszka około 9 tys. osób, zostają pozbawione dostaw energii. Brak prądu powoduje też awarię lokalnej przepompowni i częściowe wstrzymanie dostaw wody pitnej do miasteczka Konstantynówka.
Ukraina. "Nie tracimy nadziei"
- Niedawno świętowaliśmy w Starobielsku dzień języka ojczystego, a nie wiemy, co będzie. Tak naprawdę rano nie wiesz, co może zdarzyć się wieczorem. Cenimy każdą chwilę i za dużo nie planujemy, ale nie tracimy nadziei, że będzie dobrze - opowiada Helena Udowienko.
O niepewności i strachu słyszymy od każdego Ukraińca, z którym rozmawiamy - tych, którzy przebywają dziś w Ukrainie i tych, którzy wyjechali i mieszkają w Polsce.
- Jeszcze dwa tygodnie temu nastroje u naszych pracowników były spokojne. Teraz zauważyliśmy nagłą zmianę, pojawiły się pytania o możliwą relokację do Polski - mówi Interii manager firmy z branży IT w Krakowie, której jedno z biur znajduje się w Odessie.
- Gdy widzimy jak rośnie napięcie, co robi Putin w Donbasie, myślimy o wyjeździe do Polski na przynajmniej dwa tygodnie. Zobaczymy, co dalej. Boję się zwłaszcza o bezpieczeństwo córki. Cały nasz zespół z Odessy może przyjechać do Krakowa na swój koszt - przekazuje nam Olga, managerka ukraińskiego oddziału polskiej firmy IT.
- Nasza rodzina przeniosła się już dawno, ale moja matka nie chce wyjechać. Została w Donbasie. Drżę o nią każdego dnia - mów nam jedna z mieszkających w Warszawie Ukrainek.
Z kraju wyjechał też Oleh Vdoviak. Dziś jego domem jest Kraków. - Gdziekolwiek byśmy nie byli, temat jest jeden. Martwimy się, ale jednocześnie próbujemy działać. Organizujemy pomoc dla tych Ukraińców, którzy wyjeżdżają i zbiórki dla tych, którzy zostają. Ludzie są gotowi pomagać - opowiada.
W niedzielę na Rynku w Krakowie zorganizował akcję #StandWithUkraine. - Przyszło kilkaset osób. Każdy gest solidarności jest dla nas bardzo ważny i szczerze dziękujemy za niego Polakom - mówi.
W podobnym tonie wypowiada się też Helena Udowienko. - Widzimy, jak na sytuację na Ukrainie reaguje Polska i dziękujemy za to. Polska rozumie, co może się wydarzyć dalej, bo sama doświadczyła rosyjskiej okupacji - zauważa.
Ukraina. Chcą pokoju, szykują się do wojny
- Naprawdę chcemy pokoju. Od ośmiu lat go w Ukrainie nie ma. Na wschodzie trwa wojna. Nie objęła całego kraju, ale zawsze to życie w niepokoju, w stanie zagrożenia. Teraz żyjemy w stanie ciągłego napięcia, każdy sprawdza informacje, wieści od bliskich. To wielkie wyzwanie dla całego kraju - wskazuje Oleh Vdoviak.
Rzeczywistość jest taka, że Ukraińcy - chcąc pokoju - szykują się do wojny.
Choć jak mówił Wołodymyr Zełenski, na razie nie ma potrzeby ogólnej mobilizacji, Ukraińcy sami chwytają za broń. Jeszcze na początku lutego słyszeliśmy od mieszkańców Kijowa o prywatnych lekcjach na strzelnicach. Opowiada Marian Prysiazhniuk, Ukrainiec polskiego pochodzenia: - W miastach formułowane są jednostki obrony terytorialnej. Wiem, że w Kijowie, Charkowie czy Dnieprze działają na dobrym poziomie.
Jak mówi, ludzie są przeszkoleni i zdeterminowani. I sami kupili sobie broń.
- Też szukam czegoś dla siebie. Będę ubiegać się o pozwolenie. Teraz dostęp do broni dla ludności cywilnej ma być prostszy. Wojsko robi, co może, ale Rosja zachowuje się brutalnie. Nie wiem, czy wytrzymamy - wskazuje.
Czytaj też: Rosyjscy oligarchowie tracą pieniądze
1300 kilometrów na front. "Ale my mamy z tym Putinem, widzi pani"
W środę ukraiński parlament poparł w pierwszym czytaniu projekt ustawy zezwalający cywilom na posiadanie broni i jej wykorzystanie w celu samoobrony. "Nie panikuj, przygotuj się" - pod takim hasłem w Kijowie weterani z Pułku "Azow" szkolili chętnych m.in. z posługiwania się bronią. - Trzeba być gotowym i z bronią w ręku przywitać wroga - mówił Andrij Biłecki, otwierając ćwiczenia, w których udział wzięło 500 osób, wśród nich przeważali młodzi mężczyźni, ale nie brakowało kobiet i seniorów.
Gotowość do walki zgłaszają osoby w różnym wieku.
- Mój brat z żoną i synem zgłosili się do armii. Walczą dzisiaj na wschodzie Ukrainy - opowiada nam pani Halina. Jej brat i bratowa przejechali niemal cały kraj - bo spod Lwowa - by dostać się na front. Są koło pięćdziesiątki, syn skończył 20 lat.
- Brat z rodziną zgłosili się dobrowolnie. Wiele osób tak robi - młodziutcy chłopcy i dziewczyny. Osiemnasto-, dziewiętnastolatki idą walczyć - mówi. I dodaje: Teraz jeden temat mamy do rozmowy: wojna. Boimy się. Ale my mamy z tym Putinem, widzi pani.
"Dlaczego mamy oddawać, to co nasze?"
Helena Udowienko działania Rosji określa krótko: agresja. - Najpierw dwa obwody. Potem może być cała Ukraina - nie kryje obaw. Dopytujemy, czy ludzie w Starobielsku myślą o wyjeździe w głąb Ukrainy lub o emigracji. - Nie chcemy stąd wyjeżdżać. To nasza ojczyzna. Dlaczego mamy oddawać, to co nasze? My nic nie zabieraliśmy Rosji - odpowiada z wyrzutem.
Swojej ziemi nie opuściła też część mieszkańców z tzw. linii rozgraniczenia i okolic, gdzie walki toczą się od 2014 roku.
Marian Prysiazhniuk uwiecznił na zdjęciu symboliczną scenę: flaga Ukrainy, pod nią matka z niemowlęciem w wózku i kilkulatkiem u boku. Przystanęli podczas spaceru. - To częsty widok w tej okolicy, starsi spacerują, dzieci biegają, a nieopodal latają pociski z moździerzy. Ludzie umierają - opowiada nam Prysiazhniuk.
- Ci, którzy mieli wyjechać, wyjechali te siedem-osiem lat temu. Ci, którzy zostali, już nie będą uciekać. Dla nich wojna trwa od ośmiu lat - dodaje. Wieś, którą uchwycił na zdjęciu, zamieszkiwało kiedyś około 4 tys. osób. - Teraz po stronie kontrolowanej przez Ukrainę zostało 96 ludzi, głównie kobiety z dziećmi. Tam nie ma pracy, ludzie żyją z pomocy humanitarnej z OBWE, ONZ i rządu ukraińskiego - mówi.
Butelka wody, zdjęcie rodzinne i bielizna na zmianę
Na terenie całej Ukrainy wprowadzono stan nadzwyczajny. Władze zapowiadają, że jeśli zajdzie taka potrzeba, w trybie błyskawicznym wprowadzą stan wojenny.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wydał dekret o mobilizacji rezerwistów w wieku od 18 do 60 lat. - Musimy szybko uzupełnić personel armii ukraińskiej i innych formacji wojskowych - podkreślił.
Na linii frontu rozgraniczającej separatystów, wspieranych przez regularną rosyjską amię, od reszty Ukrainy trwa ostrzał. Kijów codziennie informuje o setkach pocisków, które spadają na ich terytorium. Giną żołnierze.
W kraju czuć atmosferę mobilizacji. Rzecznik ds. edukacji Ukrainy opublikował wykaz przedmiotów, które uczniowie powinni mieć w plecaku na wypadek ewakuacji. Na liście jest butelka wody, notatka z nazwiskiem, imieniem, datą urodzenia, adresem zamieszkania i kontaktami do rodziców, zdjęcie rodzinne oraz komplet bielizny i ubrań na zmianę.
- Wygląda na to, że Rosja szykuje się na wielką wojnę. Chce zabijać i zabierać nam ziemię. Będziemy gotowi - kwituje Marian Prysiazhniuk.
***Tekst powstał tuż przed inwazją Rosji na Ukrainę.
Justyna Kaczmarczyk, Jolanta Kamińska