Złote życie bandytów
Miasteczko Eyl - nowa Tortuga, piracki port. To tutaj kotwiczy większość statków porwanych przez somalijskich piratów. Tu piraci mogą czuć się bezpiecznie. Są powszechnie znani i podziwiani, i - co najważniejsze - rzucają forsą na lewo i prawo.
Piraci są na tyle ważni dla regionu, że - jak się szepcze - lokalne władze nie tylko przymykają oczy na piracki proceder, ale nawet robią z piratami intrantne interesy.
Cóż - bycie piratem jest w Somalii - a raczej tym, co z niej pozostało - jest modne. To ta sama moda, która każe czarnoskórym nastolatkom z biednych, brooklyńskich okolic pozować na "gangstaz", czy choćby polskim nastolatkom w latach dziewięćdziesiątych stylizować się na "mafiozów", czerpiąc o nich wiedzę najczęściej z filmów typu "Psy 2".
Piractwo imponuje - tu są pieniądze. Od piratów biorą pożyczki lokalni biznesmeni, bo piraci to lokalne oczko w głowie, to podstawa lokalnej gospodarki, która przecież jeszcze kilkanaście lat temu polegała na rybołóstwie. Zresztą - to nie kto inny, jak byli rybacy właśnie najczęściej zasilają szeregi piratów. Zasilają, bo piraci wiodą - jak wszyscy wiedzą - złote życia.
Nowa piracka legenda
Mają pieniądze, furę pieniędzy - przecież milionowe okupy za zwalniane statki, ich ładunki i zakładników stanowią w tym arcybiednym kraju coś więcej, niż fortunę. - Żenią się z najpiękniejszymi kobietami, budują wielkie domy, mają nowe samochody, nowe pistolety - mówił dziennikarce BBC, Robyn Hunter, mieszkaniec Puntlandu, de facto niepodległego państwa, w którym leży Eyl - Abdi Farah Juha. - Piractwo stało się nie tylko społecznie akceptowalne, ale wręcz modne. Piraci to lokalni królowie życia - piją drogie alkohole, palą haszysz, podbijają serca - co w tym muzułmanskim przecież kraju ma jeszcze słodszy, niż gdzie indziej smak - smak zakazanego owocu.
Tak, wokół piratów w tzw. Rogu Afryki buduje się romantyczna legenda, dokładnie taka sama, jaka wytworzyła się wokół słynnych korsarzy ze "złotych czasów piractwa" w XVIII wieku, i która - jak wiemy - trwa do dzisiaj. Wystarczy choćby sprawdzić, jakie dochody przyniosły wszystkie częsci "Piratów z Karaibów".
"Ochotnicza piechota morska"
Piraci sami próbują ulepić sobie jakieś moralne uzasadnienie uprawianego przez siebie procederu, bo samo stwierdzenie, że robią to z głodu - przestaje już wystarczać. Mówią więc, że "zapewniają dobrobyt swojemu krajowi", czy, że "chronią łowiska przed rybakami z innych krajów". Na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy biedna, ciężko doświadczona Somalia dogorywała w agonii, okoliczne kraje korzystały z jej niemocy i w najlepsze korzystały z somalijskich łowisk. Dlatego właśnie piraci nazywają się czasem "ochotniczą piechotą morską".
Pirackie złoto
Gdy tylko w Eyl pojawia się plotka, że piraci prowadzą do portu kolejny statek, nabrzeże zapełnia się ludźmi. Jak czytamy w reportażu Mary Harper z BBC, na plażę wjeżdżają samochody terenowe. Wysiadają z nich dżentelmeni z laptopami. Jeden jest negocjatorem, który chce zaoferować porywaczom swoje usługi, inny - księgowym piratów.
Wielu - niewykupionych jeszcze - zakładników przetrzymywanych jest właśnie w Eyl. Traktowani są tam nie najgorzej, zakładnicy to przecież pieniądze, i to kolosalne. Porywacze - jak głosi plotka - karmią ich jedzeniem ze świeżo założonych w puntlandzkich miejscowościach restauracji oferujących dania kuchni europejskiej. Jeszcze jakiś czas temu byłoby to nie do pomyślenia - europejska restauracja w tych nędznych, glinianych wioseczkach na końcu świata? Obecnie w kasach lokalnych interesów leżą pliki amerykańskich dolarów, a w kieszeniach puntlandzkich biznesmentów wibrują najnowsze modele telefonów komórkowych.
Umów się z piratem
Puntlandzie właśnie piraci. Reporter "New York Timesa" opisywał pirackie wesele w mieście Garoowe, lokalnej stolicy. Trwało dwa dni, koziego mięsa było pod dostatkiem, a kapela, którą ściągnięto aż z Dżibuti, grała do utraty tchu. W kraju, w którym zdecydowana większość ludności po prostu głoduje, to naprawdę robi wrażenie. Dwudziestojednoletnia Fatuma poznała na weselu pirata. Umawia się z nim teraz i jest szczęśliwa. Czy można wymarzyć sobie lepszą partię, niż pirat?
Jak twierdzi Jonathan Clayton z "Timesa", fakt, że porwany saudyjski "Sirius Star" (którego kapitanem jest Polak) kotwiczy bardziej na południe, w rejonie Haradere, może wynikać z tego, że również klany z innych okolic Somalii chcą zarobić na bogatych piratach: trzeba przecież żywić ich i zakładników. Ktoś musi pośredniczyć w negocjacjach. I komuś za to zapłacą, a piraci - jak wszyscy wiedzą - mają pieniądze.
Kilku facetów i łódka
I coraz więcej puntlandzkich młodych - którzy przecież - przyznajmy - nie mają przed sobą specjalnych perspektyw, zasila szeregi piratów.
- Wszystko, czego potrzeba, to kilku facetów i łódka. A już na następny dzień ci faceci mogą stać się milionerami - mówi "New York Timesowi" Abdullahi Omar Quawden, kapitan somalijskiej floty. Floty - dodajmy - która już nie istnieje.
Somalia? Jaka Somalia?
Bo myślicie, że Eyl czy Garowe to Somalia? Nie. Eyl i Garowe to Puntland. A Somalia? Czy istnieje jeszcze coś takiego, jak Somalia?
Bo - przede wszystkim - musimy zdawać sobie sprawę, jak wygląda sytuacja w Somalii. A - szczerze mówiąc - nie wygląda za dobrze. Właściwie to wcale nie wygląda.
W Somalii - jak mówił w jednym z wywiadów Ryszard Kapuściński - nie ma dosłownie nic. Piasek i twarda, spalona słońcem ziemia. To Sahel.
Mimo to, biedna i prawie zupełnie pusta Somalia przechodziła wszystko, co tylko kraj może przejść:
- Kolonizację,
- Eksplozję niepodleglości
- Zamach stanu
- Przygodę z komunizmem i flirt z ZSRR
- Mocarstwowe marzenia i najazd na Etiopię, co - cóż - zakończyło sojusz z ZSRR wspierającym Etiopczyków.
- Trwającą do dziś wojnę domową, w efekcie której tzw. tymczasowy rząd centralny kontroluje jedynie środkową część kraju, a na pozostałym terytorium Sonalii istnieje szereg de-facto niezależnych państw o nazwach rodem z literatury fanstasy, o których nikt na dobrą sprawę nic nie wie, a to na przykład: Maakhir, Galmudug, Puntland, Jubaland czy niejasny twór pod kontrolą Unii Trybunałów Islamskich.
- I niewyobrażalną biedę, która była zawsze.
Tak - sytuacja jest daleka od jasnej i stabilnej. Na takim właśnie gruncie wyrosło piractwo. Bo bieda jest wszędzie taka sama: w Maakhirze, Galmdungu, Puntlandzie czy na terytoriach kontrolowanych przez Trybunały Islamskie.
Kim są piraci?
Większość piratów - jak twierdzi specjalista BBC od kwestii somalijskich Mohamed Mohamed - to mężczyźni w wieku 20 - 35 lat. Pochodzą głównie z Puntlandu. Są to najczęściej byli rybacy, którzy doskonale znają morze. Piratami stają się też byli żołnierze, partyzanci bądź - po prostu - wojownicy lokalnych klanowych watażków, oraz eksperci od sprzętu elektronicznego, którzy obsługują GPSy, telefony satelitarne i elektroniczny sprzęt wojskowy, i często koordynują akcje. Te trzy grupy - czytamy w materiale BBC - dzielą pomiędzy siebie profity.
Do tragedii może dojść - i dochodzi - podczas prób opanowania statków przez piratów. Choćby 19 sierpnia tego roku, podczas ataku na malezyjską jednostkę, zginął jeden z członków załogi, Filipińczyk. W ogólnym rozrachunku jednak najczęściej giną piraci.
Plaga
Polaka, a na jego pokładzie znajduje się jeszcze jeden nasz rodak. Jest to największy statek uprowadzony kiedykolwiek w historii. Dlatego piraci żądają za niego aż 25 milionów dolarów okupu. Ładunek statku warty jest - dodajmy - około 100 milionów dolarów, a sam statek - 150 milionów. Plus - oczywiście - bezcenne życie ludzkie.
Piraci umierają
Z piratami walczy międzynarodowa "Combined Task Force 150", która składa się z 14-15 okrętów wojennych, a także floty wielu krajów NATO oraz Rosji, Indii, Malezji i Szwecji. Hinduski okręt wojenny zniszczył ostatnio statek-matkę jednej z grup piratów. Części bandytów udało się zbiec na motorówkach, wielu jednak poszło na dno.
Piractwo nie jest zajęciem bezpiecznym - można, z pewną dozą cynizmu - powiedzieć. Przekonali się o tym na przykład ci piraci, którym zachciało się porywać irański statek przewożący niezidentyfikowane chemikalia. Jego załoga nadal pozostaje przetrzymywana dla okupu - bardzo możliwe, że właśnie w Eyl. Tyle tylko, że piraci, którzy mieli kontakt z ładunkiem, zaczęli niespodziewanie cierpieć na poważne schorzenia, a nawet umierać. Wiąże się to - cóż - z możliwie radioaktywnym materiałem irańskiego statku. Tym razem piraci połknęli zdecydowanie zatruty owoc.
Co ciekawe - jak twierdzi Ahmed Mohamed Ali, reporter BBC w Puntlandzie - piraci rzadko kiedy walczą ze sobą. Okupy, które otrzymują, są naprawdę gigantyczne. Dlatego wizja takiego okupu trzyma ich razem.
- Nigdy nie zdarza się, aby morze wyrzuciło na brzeg jakieś zwłoki - czytamy w reportażu BBC.
Ten brak kłótni pomiędzy piratami - zauważa Ali - to coś, paradoksalnie, pozytywnego w kraju, który od dwóch dekad wstrząsa wojna domowa.
Ziemowit Szczerek
Amatorski film z Eyl