Odkąd 35-latek dowiedział się, że jego życie nie będzie już nigdy wyglądało tak jak przed wylewem, postanowił zakończyć swoje życie. Początkowo chciał to zrobić sam. Pytał znajomych, czy nie byliby w stanie załatwić mu broni, tabletek nasennych czy trucizny, nikt nie chciał mu "pomóc". To wtedy mężczyzna wymyślił, że znajdzie kogoś, kto go zabije, był gotów zapłacić 5 tysięcy złotych. Zanim 35-latek miał wylew, porzucił swoją żonę i córkę i odszedł do młodszej kochanki. Nowa kobieta nie wytrwała jednak u jego boku, kiedy okazało się, że Tomasz potrzebuje nieustającej opieki. Mężczyzna chciał wrócić do żony, ta jednak nie zgodziła się go przyjąć i 23 marca 2012 roku wzięli rozwód. "To dla Tomasza był kolejny cios. Załamał się zupełnie. Rodzice namówili go, by poszedł do psychologa, potem do psychiatry, ale wizyty nie pomagały. Przez kilka tygodni brał leki antydepresyjne, ale odstawił je twierdząc, że mu nie pomagają. Nie chciał się leczyć, bo w głowie miał już plan. Skończyć ze sobą. - Ciągle mówił, że strzeli sobie w łeb. Kiedy wychodziłam na zakupy i pytałam, co mu kupić, odpowiadał - pistolet. Początkowo byłam tym przerażona, ale potem przywykłam" - tak matka mężczyzny opisuje sytuację w rozmowie z "Gazetą Wrocławską". Tomasz w czerwcu 2012 roku postanowił spotkać się z Andrzejem, swoim byłym pracownikiem. 35-latek wiedział, że Andrzej O. znęcał się kiedyś nad swoją rodziną i że potrafi być brutalny. Tomasz tak długo namawiał mężczyznę, aby zgodził się go zabić, że ten w końcu uległ. Tomasz miał mu zapłacić za to 5 tys. złotych. Jak czytamy w "Gazecie Wrocławskiej" Tomasz wszystko zaplanował. Chciał, by wyglądało to na zabójstwo, by córka dostała większe pieniądze z polisy. Instruował, jak ma dokonać zbrodni: ogłuszyć kamieniem, gdzie nie ma czaszki, a potem poderżnąć mu gardło i upozorować napad. Andrzej O. tak właśnie zrobił. Dzień po zabójstwie ciało Tomasza znalazł przypadkowy przechodzień, a kilka dni później jego "zabójca" został aresztowany. Cała historia na stronach "Gazety Wrocławskiej".