"Nie ma wystarczającej ilości jedzenia. Nie ma wystarczającej ilości leków. Ludzie mają wysypki skórne, bo nie myli się przez ostatnie dni. Chcą albo powstrzymać bombardowania, albo wyjść z piwnic" - powiedział w rozmowie z "The Washington post" Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) Sajjad Malik. Spędził we Wschodniej Ghucie siedem godzin, podczas konwoju z pomocą humanitarną. Powiedział, że to, co zobaczył, "pozostanie w nim na zawsze". "Nędza. Zniszczenie. Katastrofa. Śmierć. Głód" - mówił wstrząśnięty po wizycie w mieście Duma, dodając, że na ulicach czuć wszechobecny smród ciał uwięzionych pod gruzami zniszczonych domów. Walki o Wschodnią Ghutę zamieniły się w jedne z najbardziej krwawych bitew w ciągu trwającej od 2011 roku wojny w Syrii. Tereny są jednym z ostatnich bastionów rebeliantów. Ludzie od ponad pięciu lat żyją w oblężeniu syryjskich sił rządowych. Dochodzi do intensywnych ataków z powietrza. Zmasowana ofensywa syryjskich wojsk rozpoczęła się na początku lutego. Siły prezydenta Baszara el-Asada, wspierane przez Rosję, odbiły już z rąk rebeliantów ponad 80 proc. terytorium Wschodniej Ghuty. Sytuacja ludności w enklawie jest katastrofalna. Brakuje żywności, wody pitnej, leków i środków opatrunkowych. W domach nie ma prądu. "Dzieci są pełne traumy - widać to w ich oczach. Są zmęczone. Są głodne" - mówił Sajjad Malik. W ciągu ostatniego miesiąca w wyniku bombardowań zginęło tam już ponad 1,4 tys. cywilów. Lekarze desperacko walczą o życie ludzi Podczas gdy syryjski rząd zaciska pętlę wokół Wschodniej Ghuty, lekarze i personel medyczny desperacko walczą o życie rannych dorosłych i dzieci. "Lekarze i pielęgniarki pomagają pomimo tego, że nie mają już sił. Nadal wykonują swoją pracę najlepiej, jak tylko potrafią" - powiedziała w rozmowie z "Irish Independent" jedna z pracownic Lekarzy bez Granic we Wschodniej Ghucie. "To musi się skończyć. Nie możemy dalej patrzeć, jak umierają dzieci" - dodała. Personel medyczny leczy rannych bez dostępu do światła, aparatury, lekarstw. W piwnicach operują kilkanaście razy na dobę. Jednym z największych problemów w obliczu spadających bomb jest transfuzja. W czasie bombardowania nie ma jak dostać się do banku krwi. Nawet, jeśli znajduje się niedaleko, przy intensywnym ostrzale jest to trasa nie do pokonania. "Żyjemy minuta po minucie" 48-letnia Raja pracuje jako położna i asystentka chirurga w mieście Zamalka. Nie ma żadnego wykształcenia medycznego, ale trwająca we Wschodniej Ghucie masakra nie pozostawiła jej wyboru. "Żyjemy minuta po minucie. Od tygodni mieszkamy w piwnicach. Za każdym razem, gdy schodzę po schodach, mam wrażenie, że idę do własnego grobu" - powiedziała w rozmowie z dziennikarką Tarą Kangarlou. Dodała, że przez ostatnie lata była świadkiem przerażających scen - amputacji, umierania dzieci i kobiet w ciąży, chowania do grobów całych rodzin. "Nikt nie powinien widzieć tych rzeczy. Wszyscy czasem zastanawiamy się, czy ludzie na świecie wiedzą, co się z nami dzieje..." - dodała. Nie wiedzą, jak wygląda świat bez wojny 50-letni dr Hamid jest chirurgiem urazowym. W reportażu Joela Guntera w BBC przyznał, że kiedy leczy ranne dzieci, myśli o swoich własnych, które czekają na niego w domu. Jeśli ma chwilę przerwy, modli się o to, by wciąż żyły, gdy wróci z pracy. W szpitalu nie ma chwili wytchnienia. Jeśli trwa intensywne bombardowanie, pracuje przez 24 godziny na dobę. Zarówno dzieci dr Hamida jak i jego najmłodsi pacjenci nie wiedzą, jak wygląda świat bez wojny. Trafiają do szpitala z przeszywającymi ranami, ciężkimi poparzeniami, brakującymi kończynami. Czasem nie mają widocznych obrażeń, a mimo to nie dają znaku życia. Na ich ciałach utrzymuje się silny zapach chloru. Dr Hamid relacjonował w BBC, że personel medyczny używa podczas zabiegów szwów i zestawów do drenażu klatki piersiowej, które były wykorzystywane już wcześniej. Lekarze noszą rękawiczki, które - choć jednorazowe - mieli już na rękach podczas innych operacji. Zainfekowane rany muszą opatrywać bandażami, których używali u innych pacjentów. Nie ma też sprzętu laboratoryjnego do testów na obecność toksycznego chloru. Rebelianci twierdzą, że siły rządowe wykorzystują do bombardowań broń chemiczną. "Każdy, kto przyjeżdża w karetkach, ma ten sam zapach" - przyznał dr Hamid w BBC, przytaczając przykłady tylko z jednego dnia, gdy do szpitala przywieziono trzymiesięczną dziewczynkę i dwuletniego chłopca z objawami zatrucia chlorem. "Chłopiec zmarł. Był niebieski, a zapach jego ciała był pełen chloru" - powiedział lekarz. Rząd Baszara el-Asada i wspierająca go Rosja twierdzą, że oczyszczają teren z terrorystów. Zaprzeczają też, by stosowali w nalotach broń chemiczną. "Mówią, że zabijają terrorystów, ale my nie jesteśmy terrorystami. Ludzie, którzy umierają, to kobiety i dzieci" - podkreślił dr Hamid. "Wielu mogłoby zostać ocalonych" Trzy czwarte szpitala, w którym pracuje dr Hamid, runęło w wyniku bombardowań. Pomieszczenia, które ocalały, są przepełnione rannymi. Gdy bombardowanie i ostrzał są intensywne, na podłodze leżą martwe ciała, których nie można wynieść na zewnątrz. "Większość dzieci, które zginęły, zostało postrzelonych w głowę albo doznało urazów jamy brzusznej. Widziałem kilka przypadków z przenikliwymi ranami bezpośrednio w serce" - powiedział dr Hamid w rozmowie z BBC. "Te dzieci potrzebują specjalistycznych chirurgów i siedmiu albo czternastu dni na intensywnej terapii. Wiele z nich mogłoby zostać ocalonych. Mogłyby zostać uratowane w Londynie. W Ghucie nie możemy już nic zrobić. Staramy się powstrzymać krwawienie i sprawić, żeby czuły się dobrze. Potem pozwalamy im umrzeć..." - powiedział lekarz. "Będziemy leczyć aż do końca" "Pacjenci są naszą rodziną" - mówił w rozmowie z BBC Mohammed, 23-letni student medycyny, który w obliczu wojny przedwcześnie został lekarzem. "Będziemy ich leczyć, dopóki nie skończą się wszystkie lekarstwa. Dopóki nie pozostaniemy z niczym. Aż do ostatnich minut" - dodał. "Noc jak z apokalipsy" Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła w lutym rezolucję, wzywając do "30-dniowego, natychmiastowego zaprzestania walk we Wschodniej Ghucie. Sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres mówił, że sytuacja na przedmieściach Damaszku przypomina "piekło na ziemi". Apele okazały się jednak bezskuteczne, a dramat cywilów trwa. "Żadne słowa nie są w stanie opisać, a żadna kamera nie jest w stanie pokazać, co dzieje się w Ghucie. Ostatnia noc była jak wyjęta z apokalipsy - powiedział w ubiegłym tygodniu w rozmowie z CNN Firas Abdullah, rzecznik Białych Hełmów. "Nie słychać już nawet krzyków kobiet i dzieci, bo odgłos bomb i ostrzału jest głośniejszy" - dodał. "Wojna, w której przegrywają wszyscy" Według danych Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR), w ostatnich dniach ze Wschodniej Ghuty uciekło już 45 tys. cywilów. Większość ewakuowała się na tereny kontrolowane przez rząd. "Nie było jedzenia, lekarstw, niczego. Umieraliśmy tam" - powiedziała w rozmowie z syryjską telewizją państwową jedna z kobiet opuszczających enklawę rebeliantów. "Wojny w całym regionie osiągnęły nowy, przerażający poziom" - zaalarmował przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża (MKCK) Peter Maurer po ubiegłotygodniowej wizycie w Syrii. "To geopolityczna gra kosztem ludzkiego życia" - dodał. "Jaka jest nadzieja dla dzieci, które widziały zniszczone rodziny i popełnione okrucieństwa? Jaka jest nadzieja dla małego chłopca, którego spotkałem w obozie przesiedleńczym, który od lat nie chodził do szkoły? Ludzie, których spotkałem, są wyczerpani - wyczerpani bombami i rakietami spadającymi na cywilne dzielnice. Wyczerpani tym, że nie wiedzą nic na temat zaginionych albo zatrzymanych członków swoich rodzin" - napisał Maurer. I dodał: "Kryzys syryjski wkroczył w ósmy rok. Jak długo siły toczące walki pozwolą to przeciągać? Muszą wiedzieć, że wojna zemsty jest wojną bez końca. Wojną, w której przegrywają wszyscy".