Tomasz Skory, RMF: Czy Brytyjczycy dadzą się zastraszyć temu, co wczoraj wydarzyło się w Londynie czy nie? Andrzej Jonas: Brytyjczycy w ogóle nie dają się zastraszyć. To jest jedna z tych nacji, które potrafią stawiać czoło wielkim niebezpieczeństwom, dlatego m.in. cieszą się takim szacunkiem i sympatią. Jestem przekonany, że Brytyjczycy, londyńczycy nie dadzą się zastraszyć. Oprócz zastraszania ataki terrorystyczne, taki jak ten wczorajszy, obliczone są na osiąganie także celów politycznych. Udało się to w Madrycie, gdzie zamach doprowadził do zmiany rządów i wycofania wojsk z Iraku. Czy po Londynie można się spodziewać podobnych działań - choćby prób ograniczenia obecności w Iraku? Wydaje się, że nie. Opinia publiczna nie będzie tu protestować? Inny był stosunek hiszpańskiej opinii publicznej i nowy rząd socjalistyczny wychodził jej naprzeciw. Inne jest podejście Brytyjczyków. Ale oczywiście, że tego rodzaju zdarzenie wpływa na politykę, dlatego i brytyjscy politycy, i amerykańscy politycy, i polscy politycy muszą ponownie analizować sytuację. Ale to nie jest proste wynikanie - jak nas uderzono, to my uciekamy. Wręcz przeciwnie, to może oznaczać to, co mówił wczoraj prezydent Kwaśniewski - większą konsekwencję, i to, o czym mówił Tony Blair - większą determinację. Według jednego z ekspertów do spraw terroryzmu, autorzy zamachu popełnili błąd polityczny, atakując w czasie szczytu G8, dyskutującego o pomocy dla krajów najbiedniejszych. Według niego, ta tragedia ma zjednoczyć przywódców europejskich do tej pory podzielonych, także w sprawie wojny z terroryzmem. Według mnie, takie zdarzenia nie mają efektów natychmiastowych - bez względu na to, czy będzie to dzieliło czy łączyło. To podlega głębszym analizom. Najpierw muszą wrócić do siebie do domu; muszą spotkać się ze swoim społeczeństwem, ze swoimi analitykami. Ale prezydent Putin dokonał analizy natychmiast i natychmiast wykorzystał moment dla pozyskania światowej opinii dla swoich działań. A prezydent Chirac był dość powściągliwy. Dlatego pytam o to jednoczenie się przywódców. Jest to dokładnie to samo, co zdarzyło się po poprzednich zamachach terrorystycznych - tych wielkich zamachach w Nowym Jorku, w Madrycie, w Rosji. Władimir Putin zdecydowanie i natychmiast zajmuje taką pozycję, która ma np. zaliczyć do wielkich ataków terrorystycznych wojnę czeczeńską. On niczego nie przewartościowywał, on po prostu poszedł dalej tą drogą, którą idzie przez cały czas. Francja też. Idzie, ale tak jakby nie szła. To jest droga równoległa. Od bardzo dawna - tradycyjnie, historycznie to jest droga francuska. Oni idą w stosunku do swoich sojuszników drogą równoległą - w tym samym kierunku, ale nie tym samym krokiem. Według pana, po Madrycie, Londynie stolice europejskie deklarujące walkę z terrorem są tak naprawdę podszyte strachem i tak naprawdę nie wiadomo, jak się zachowają. Myślę, że strach jest właściwy, powinno odczuwać się strach. Bez poczucia zagrożenia nie podejmuje się odpowiednich środków przygotowawczych, które mają zapobiec tragedii. A gdy już do niej dojdzie, strach pomaga radzić sobie z nią jak najlepiej. Strach jest rzeczą naturalna największy jest w momencie tego dramatu. Zobacz raport specjalny "Terroryzowany Londyn"