Według ostatniego sondażu YouGov pozytywnie Jeremy’ego Corbyna ocenia 18 proc. Brytyjczyków, a negatywnie 71 proc. Jeśli chodzi o samych wyborców Partii Pracy, to Corbyna popiera 42 proc. z nich, przy 52 proc. ocen negatywnych. Mimo że konserwatyści od blisko trzech lat skaczą sobie do gardeł, miotają się i nie potrafią przeprowadzić brexitu, to w sondażach obie partie idą łeb w łeb, a nawet zaznacza się niewielka przewaga torysów. Oczywiście można w tym miejscu uczynić zastrzeżenie, jak znacząco pomyliły się sondaże (tej samej zresztą pracowni) przed referendum z 2016 roku i przed wyborami z 2017 roku, gdy laburzyści i Corbyn osiągnęli wynik znacznie wyższy niż przewidywano. Czynimy więc takie zastrzeżenie, ale zarazem nie ma możliwości, by niepopularność Corbyna - niezależnie od jej skali - była wyłącznie spiskiem sondażowni. Drugą adnotacją, konieczną z punktu widzenia zwolenników Corbyna, byłaby nieprzychylność mediów i kapitału - rzeczywiście konserwatystów popierają zarówno duże dzienniki, jak i biznes. Niemniej to głównie w postawie Corbyna wobec brexitu należy upatrywać przyczyn obecnego opłakanego dlań stanu rzeczy. Postawa ta naznaczona jest niezdecydowaniem, kluczeniem, ciągłymi zmianami zdania. Nie jest żadną tajemnicą, że obecny lider Partii Pracy przez całą swoją polityczną karierę był eurosceptykiem. W 1993 roku sprzeciwiał się traktatowi z Maastricht, argumentując, że ustanawia "napchany bankierami EBC, niezależny od rządów krajowych i ich polityki społecznej"; przekonywał, że instytucje takie jak Komisja Europejska zagrożą suwerenności państw członkowskich. Analogicznie krytykował traktat lizboński, a w 2011 roku sam chciał referendum w sprawie członkostwa w UE. W 2015 r., w kontekście greckiego kryzysu, oskarżał Brukselę o to, że pozwoliła finansistom zniszczyć europejską gospodarkę. Jeszcze w 2015 r. nie wykluczał agitowania na rzecz wyjścia z UE, ale ze względu na wyraźną dominację prounijnych postaw w Partii Pracy zdecydował się oficjalnie wesprzeć kampanię "Remain". Całe Wyspy jednak widziały, że Corbyn wprawdzie agitował, "ale się nie cieszył". Nawiązując do swojej wieloletniej krytyki UE, argumentował, że jest za pozostaniem i gruntowną reformą Wspólnoty. Jednak do dalszego członkostwa w UE namawiał bez entuzjazmu i podnoszono zarzuty, że wcale się nie obrazi na wynik przeciwny. Po referendum żartowano, że pojedynki May-Corbyn to walka "tej, która udaje, że chce wyjść, z tym, który udaje, że chce pozostać". W ostatnich dwóch latach kluczenie Corbyna tylko się nasilało. Lider laburzystów uzyskał znakomity wynik w wyborach 2017 roku w dużej mierze za sprawą młodych wyborców. Tych samych, którzy w przeważającej większości głosowali za pozostaniem w UE, a dziś chcą albo drugiego referendum, albo wycofania się przez rząd z procedury artykułu 50. Corbyn lawiruje zatem między własnym eurosceptycyzmem a euroentuzjazmem swoich najzagorzalszych zwolenników. Ten rozdźwięk był nie do utrzymania na dłuższą metę. Nie o młodych tylko chodzi. 83 proc. wszystkich wyborców Partii Pracy, mając do wyboru umowę rozwodową rządu May a pozostanie w UE, wybrałoby to drugie. 80 proc. z nich, mając do wyboru wyjście bez umowy a pozostanie - również wybrałoby to drugie. I ci wyborcy, o wyraźnie sprecyzowanych poglądach, widzą, jak Corbyn próbuje jednocześnie uhonorować wynik referendum z 2016 roku, usatysfakcjonować prounijnych wyborców i działaczy, i gdzieś tam jeszcze, resztami sił, pozostać w zgodzie ze sobą. Skutek tego taki, że ze wszystkim się ociąga, na wszystko trzeba go namawiać, niczego "nie wyklucza", co stało się stałym tematem kpin. Jego stosunek do drugiego referendum ewoluował z "nie", przez "nie wykluczam", do "popieram, ale jeszcze poczekajmy". Raz odmawia spotkania z May, innym razem pisze do niej koncyliacyjny list. Wyborcy nie widzą w nim lidera, który wie, czego chce. Oficjalnie jest przeciwko umowie May, za nowymi wyborami, po których jego rząd wynegocjowałby porozumienie z UE zakładające bliskie relacje ze Wspólnotą i utrzymanie unii celnej. Tyle że są to bajania, z czego wszyscy zdają sobie sprawę. Wystąpienia Corbyna mają więc charakter czysto rytualny i nic nie wnoszą do trwającego sporu. Męczy się wyraźnie z tym całym brexitem i najchętniej miałby to już wreszcie z głowy. Corbyn zresztą wprost mówi, że jego zdaniem brexit wcale nie jest najważniejszym, najbardziej palącym problemem - za takie uważa biedę i zmiany klimatyczne.