Agnieszka Waś-Turecka, INTERIA.PL: Niedawno w Stanach Zjednoczonych głośna była historia uprowadzonej Jaycee Lee Dugard. Dziewczyna została porwana w wieku 11 lat i odnaleziona dopiero po 18 latach. Żyjąc w izolacji, urodziła dwójkę dzieci porywacza. Jak donosiły media, miała kilka okazji, by spróbować ucieczki lub choćby poinformować kogoś o tym, kim jest. Nie zrobiła tego. Czy to przejaw syndromu sztokholmskiego? Dariusz Loranty, oficer policji w st. spoczynku, pierwszy w historii stołecznej policji koordynator negocjacji i dowódca zespołu negocjatorów: - Według mnie, to nie był syndrom sztokholmski. Tłumaczenie tej historii tym pojęciem to jego nadużywanie. - Przypadek Dugard bardziej przypomina sytuację w szkole, w której najsłabsi są bici i terroryzowani przez jednego silnego chłopca. Nie mogąc liczyć na pomoc, ani nie mając możliwości obrony, podporządkowują się brutalowi nawet w sytuacjach, gdy nie muszą. Stają się od niego uzależnieni. Ten typ ofiary nie żali się rodzicom, ponieważ wie, że następnego dnia znów musi iść do szkoły. Najbardziej drastyczne przypadki kończą się samobójstwem. To dlatego Dugard nie próbowała uciec? - Tak. Była totalnie uzależniona od swojego prześladowcy. W jej umyśle nie było miejsca na myślenie o innym życiu. To, które wiodła, było ciężkie, koszmarne, ale żyła. Dlaczego ofiara się podporządkowuje? - Ponieważ w jej błędnym odczuciu - bo jej rozpoznanie sytuacji jest zaburzone - to właśnie ten najsilniejszy jest gwarantem bezpieczeństwa, choć zagrożenie, przed którym miałby ją chronić, pochodzi tylko i wyłącznie od niego. Daje jej szanse przeżycia. Ten mechanizm jest dosyć dobrze zbadany. Psycholodzy czy pedagodzy szkolni obserwują go praktycznie w każdej dużej szkole. - W przypadku Dugard dochodzi jeszcze parę innych elementów, a najważniejszy z nich to fakt, że miała zaledwie 11 lat w chwili uprowadzenia. Prześladowca kształtował jej świadomość, dorastała przy nim w izolacji od innych wzorów zachowań. - Ten jednostkowy przykład jest zresztą odzwierciedleniem traktowania społeczeństwa przez reżimy totalitarne. Niegdyś nazizm i komunizm, współcześnie koreański komunizm. Ludzie ukształtowani przez reżim są od niego totalnie uzależnieni. W ich umysłach nie ma miejsca na myślenie o innym życiu. Żyją koszmarnie, ale żyją. To kompleks niewolnika nie potrafiącego żyć bez pana. Właśnie coś podobnego przeżywały Dugard czy Austriaczka, Natascha Kampusch. To było bardzo, bardzo silne uzależnienie, a nie syndrom sztokholmski. Czym w takim razie jest syndrom sztokholmski? - To reakcja występująca czasem u ofiar uprowadzeń i przestępstwa wzięcia zakładnika, gdy po długotrwałej izolacji tylko ze sprawcą ofiara przejawia wobec niego lojalność, identyfikuje się z przestępcą. - Syndrom dotyczy również sytuacji, gdy sprawcy nie planowali wziąć zakładników, ale przebieg przestępstwa, np. napadu rabunkowego, spowodował, że niejako zostali do tego zmuszeni, by zapewnić sobie możliwość ucieczki. Jak ta teoria wygląda w praktyce? - W pełni udokumentowanym przykładem wystąpienia syndromu jest napad na Kreditbanken w Sztokholmie w 1973 roku, od którego zresztą zjawisko wzięło swą nazwę. Przestępcy grozili zakładnikom śmiercią, więzili ich przez pięć dni, a mimo to jedna z zakładniczek zasłaniała porywacza własnym ciałem, a potem za niego wyszła. Przetrzymywane kobiety zorganizowały też kampanię na rzecz jego uwolnienia. - Problem z identyfikacją syndromu sztokholmskiego polega jednak na tym, że wielu pseudobadaczy wybiera drogę na skróty i tłumaczy syndromem reakcje, które nim nie są. Na przykład bardzo często myli się z nim to, o czym już mówiłem, czyli bardzo silne uzależnienie ofiary od sprawcy. To element występujący w syndromie, ale nie sam syndrom. Ludzie będą się tak zachowywać w przypadku wzięcia zakładników np. w szkole w Biesłanie czy w teatrze na Dubrowce, ale mechanizm syndromu tam nie wystąpi, ponieważ brakuje innych czynników determinujących jego wystąpienie. Jakie zatem dodatkowe warunki muszą zostać spełnione, żeby zamiast uzależnienia od sprawcy wystąpił syndrom sztokholmski? - Zjawisko to zachodzi bardzo rzadko i tylko w ściśle określonych przypadkach. Przede wszystkim musi wystąpić empatia rzeczywista - zakładnik musi zrozumieć i zaakceptować motyw działania sprawcy, choćby ten zachowywał się wobec niego okrutnie. Dariusz Loranty - oficer policji w stanie spoczynku, nadkomisarz.