W minionym tygodniu Donald Trump i jego czołowi doradcy zatrudnieni w Białym Domu spotkali się na wystawnej kolacji z miliarderem Sheldonem Adelsonem i jego żoną Miriam. Nie wiadomo, o czym rozmawiano i do czego przekonywał ekipę z Białego Domu Adelson, ale już sam fakt spotkania jest nie bez znaczenia - jak łatwo sobie wyobrazić, prezydent najpotężniejszego państwa świata to człowiek cokolwiek zajęty. Z kolei obecność doradców świadczy o tym, że nie była to wyłącznie przyjacielska pogawędka o golfie. Abstrahując jednak od domniemanych tematów dyskusji, należy zauważyć, że Adelson i jego żona wpłacili na kampanię Donalda Trumpa ponad 20 milionów dolarów, choć kandydat zapewniał, że nie jest finansowany przez miliarderów i wielki biznes, w odróżnieniu od Hillary Clinton. Miliarderzy nie płacą na kampanie wyborcze z odruchu serca, tylko właśnie po to, by mieć dostęp do ucha prezydenta. I prezydent ten dług pokornie spłaca. Niekompetentna pani DeVos Nie chodzi tu jednak o to, z kim prezydent USA je homary, a z kim ich nie je, a o znaczenie szersze zjawisko. Korelacja między politycznym sponsoringiem a składem administracji Donalda Trumpa jest trudna do zignorowania. Zwłaszcza w przypadku Betsy DeVos, nowej sekretarz edukacji, która kompromitowała się podczas senackich przesłuchań do tego stopnia, że dwoje republikanów zagłosowało przeciwko tej kandydaturze. Miliarderka DeVos, która nie ma nawet tytułu magistra, w Senacie dała się poznać jako jedna z najgorzej przygotowanych merytorycznie kandydatek w historii senackich przesłuchań. Kandydatka pytana o gwarancję bezpłatnej edukacji dla niepełnosprawnych dzieci przekonywała, że powinno to być w gestii poszczególnych stanów. Nie zdawała sobie sprawy, że gwarantująca to ustawa jest prawem federalnym. "Musiałam coś pomieszać" - tłumaczyła uśmiechnięta miliarderka. Pytana o politykę wobec przypadków przemocy seksualnej na terenie kampusów, m.in. o zasadę, wedle której ława przysięgłych może uznać winę osoby, której zeznania uzna za mniej wiarygodne przy braku innych dowodów, DeVos odparła, że jej "matczyne serce" jest w tej sprawie rozdarte. Dopytywana w kwestii broni w szkołach ("powinno to leżeć w gestii stanów"), wyjaśniła, że w niektórych placówkach broń potrzebna jest do obrony przed niedźwiedziami grizzly. DeVos nie potrafiła odpowiedzieć Elizabeth Warren, jak będzie chroniła studentów przed plagą oszukańczych pseudouniwersytetów. Przyznała też, że nie ma doświadczenia w dziedzinie publicznej edukacji. Mimo to Betsy DeVos udało się zdobyć stanowisko. "Czy sądzi pani, że gdyby nie była pani miliarderką i gdyby pani rodzina nie przekazała Partii Republikańskiej kilkuset milionów dolarów, siedziałaby pani dzisiaj na tym miejscu?" - zapytał Bernie Sanders. "Tak, sądzę, że byłoby to możliwe" - odparła DeVos. Jest przelew - jest stanowisko Związek między przelewami dla republikanów a stanowiskiem w administracji Donalda Trumpa zaistniał nie tylko w przypadku Betsy DeVos. Rodzina Andy'ego Puzdera, nowego sekretarza pracy, w samym tylko 2016 roku przekazała republikanom 700 tys. dolarów. Puzder, jako właściciel sieci fast-foodów, wsławił się łamaniem praw pracowniczych - 60 proc. kontroli wykazało, że płaci poniżej wynagrodzenia minimalnego i zmusza pracowników do nadgodzin. Jest otwartym przeciwnikiem nie tylko płacy minimalnej, ale i jakichkolwiek świadczeń socjalno-zdrowotnych odprowadzanych przez pracodawcę. Republikanie otrzymali również kilka "sytych" przelewów z korporacji paliwowej Exxon Mobil - łącznie 1,4 mln dolarów. I tak się złożyło, że prezes tej firmy Rex Tillerson został nowym sekretarzem stanu. O osobach związanych z bankiem Goldman Sachs w administracji Donalda Trumpa pisaliśmy już kilkukrotnie. Goldman Sachs od dawna sponsoruje republikanów. W 2016 roku bank przekazał partii 1,6 mln dolarów. Goldman grał zresztą na dwa fronty, bo finansował również demokratów i kampanię Hillary Clinton. Opłaciło się - w administracji Donalda Trumpa lądują kolejne osoby związane z Goldmanem; ostatnio np. Anthony Scaramucci - jeden z głównych sponsorów kampanii Trumpa, którego zatrudniono właśnie w Białym Domu w roli doradcy. Gary Cohn (szef krajowej rady gospodarczej przy prezydencie) i Dina Habib Powell (konsultant ds. inicjatyw ekonomicznych) bynajmniej nie ukrywają, że interesuje ich zniesienie przepisów "krępujących" banki po kryzysie z 2008 roku. Sekunduje im Steven Mnuchin, sekretarz skarbu, który przez blisko dwie dekady pracował w Goldman Sachs. Z kolei Ricky Perry, sekretarz energetyki, to nie tylko były gubernator Teksau, ale również członek zarządu koncernu energetycznego Energy Transfer Partners, firmy, która - dobrze się państwo domyślają - sponsoruje republikanów i która już uzyskała korzystny dla siebie dekret, mianowicie dekret o wznowieniu budowy rurociągu Dakota Access. Schemat po raz kolejny powtarza się w przypadku Wilbura Rossa, nowego sekretarza handlu. Ross osobiście wsparł Donalda Trumpa i komitet krajowy republikanów kwotą 150 tys. dolarów, a jego firma WL Ross & Co. dołożyła kolejne 350 tys. dolarów. I znów - było warto. Jeden procent Stanowisko za pieniądze, korzystne decyzje za pieniądze - czy to nie brzmi aby jak korupcja? Tyle tylko, że to, co moglibyśmy nazwać korupcją, jest w USA w pełni legalnym procederem. Ba, nie tylko w pełni legalnym, ale i w pełni transparentnym, bo wszystkie wyżej wymienione przelewy są podawane do wiadomości publicznej i nikt się z tym specjalnie nie kryje. Przy takiej przejrzystości reguł gry trudno o złudzenia - kwalifikacje nie mają znaczenia, w administracji Donalda Trumpa liczy się przede wszystkim kto ile komu zapłacił oraz kto jak umocowany jest w republikańskim establishmencie. Osławiony jeden procent nadal rządzi pozostałymi 99 procentami. Czy ktoś spoza tego układu ma szanse na swój amerykański sen w administracji? "Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne".