Donna Brazile została tymczasowym szefem komitetu krajowego demokratów (Democratic National Commitee) w lipcu 2016 roku po ustąpieniu skompromitowanej Debbie Wasserman Schultz. "Kiedy poproszono mnie, bym przewodziła Partii Demokratycznej po tym, jak Rosjanie zhakowali nasze maile, odkryłam szokującą prawdę o sztabie Hillary Clinton" - zwierza się Brazile na łamach serwisu Politico. Neutralność DNC czystą fikcją Działaczka natrafiła na dokument z sierpnia 2015 roku, podpisany przez kierownictwo komitetu i szefa sztabu wyborczego Clinton, Robby'ego Mooka. W umowie demokraci całkowicie zrzekali się kontroli nad finansami partii na rzecz kampanii Hillary Clinton. Sztab, w zamian za zbiórkę funduszy, miał prawo decydowania o wszystkim, co dotyczyło budżetu, kadr, strategii i PR-u Partii Demokratycznej. Brazile przyznała, że nie można było wypuścić nawet informacji prasowej bez wcześniejszego "akceptu" ze strony ludzi Clinton. Umowa służyła jednocześnie drenowaniu pieniędzy z lokalnych przedstawicielstw partii na rzecz DNC i kampanii Clinton. W tym porozumieniu najbardziej uderzające jest to, że zawarto je na długo przed pierwszymi prawyborami (luty 2016). A partia ma przecież obowiązek zachować neutralność wobec wszystkich kandydatów startujących w prawyborach. Już zhakowane maile dowodziły, że tak nie było, a prawybory od początku miała wygrać Hillary Clinton. Sztab Clinton i szefostwo demokratów razem spiskowali, jak zmniejszyć szanse Berniego Sandersa, którego poparcie rosło z tygodnia na tydzień. Debaty telewizyjne organizowano tak, by oglądało je jak najmniej osób, ponadto sztab wspólnie z komitetem koordynowali "oddolne" ataki na Sandersa. Pralnia pieniędzy? Jakby tego było mało, Brazile wyjawiła, iż demokraci byli w tym czasie ogromnie zadłużeni, a jednocześnie wydawali miliony dolarów na bliżej nieokreślone usługi rozmaitych "konsultantów". Najostrzejsi z komentatorów oceniają, że partia była wręcz pralnią pieniędzy. Donna Brazile przyznaje, że milczała na temat tych faktów, by nie podkopywać szans Clinton w wyborach prezydenckich. Działaczka relacjonuje swoją, pełną łez, rozmowę telefoniczną z Berniem Sandersem, w której poinformowała go o dokumencie, na który natrafiła. Po ujawnieniu tych rewelacji przez Brazile, Bernie Sanders skomentował je cokolwiek lapidarnie: "Pora na prawdziwą reformę Partii Demokratycznej". Warren porzuca środowisko Clinton Z kolei senator Elizabeth Warren wezwała obecnego szefa komitetu, Toma Pereza, by zaangażował Sandersa i jego przedstawicieli w odnowę partii, gdyż w innym wypadku Perez "polegnie". Zapytana, czy prawybory były ustawione, odparła krótko: "Tak". To znaczący komentarz, bowiem Warren prawdopodobnie będzie się ubiegać o nominację w wyborach prezydenckich w 2020 roku. Warren tym samym odcięła się od środowiska Clinton, z którym zawarła taktyczny sojusz w 2016 roku (choć ma mocno lewicowe poglądy, ostatecznie poparła kandydaturę Clinton, nie Sandersa). Charyzmatyczna senator z Massachusetts ewidentnie zorientowała się na swoją polityczną rodzinę, a więc progresywne skrzydło demokratów. Stąd tak wyraźnie stanęła w obronie Sandersa i na rzecz proponowanych przez niego reform. Gra pozorów zamiast demokracji W obozie demokratów nie wszyscy wierzą w czyste intencje Donny Brazile. Tym bardziej, że sama została przyłapana na wynoszeniu z telewizji pytań do Hillary Clinton przed debatą z Berniem Sandersem. Dziś niektórzy zarzucają jej, że chce podbić sprzedaż swojej nadchodzącej książki, inni, że próbuje "zakręcić się" wokół przyszłego sztabu wyborczego Berniego Sandersa lub Elizabeth Warren - a stąd już prosta droga do Białego Domu, o ile oczywiście pokona się republikańskiego konkurenta. Niezależnie od przyświecających jej intencji Brazile potwierdziła, że Partia Demokratyczna demokrację oczywiście lubi i szanuje, ale tylko dopóki ta służy jej interesom. Żałosny spektakl pt. "Wybierzcie sobie, drodzy wyborcy, dowolnego kandydata, pod warunkiem, że będzie to Hillary Clinton" najlepszą tego ilustracją.