Prywatna ochrona zdrowia stała się w Polsce w ostatnich latach gigantycznym biznesem. Z danych Polskiej Izby Ubezpieczeń (PIU) wynika, że w 2021 roku prywatne wydatki na ochronę zdrowia wyniosły 47,4 mld zł, co w przeliczeniu daje 1,8 proc. PKB. To wzrost o 5,4 mld zł (12,5 proc.) wobec poprzedniego roku. Wedle szacunków ekspertów branży medycznej w 2023 roku z prywatnych środków na ochronę zdrowia wydamy około 70 mld zł. Konsekwentnie rośnie też liczba Polaków wykupujących prywatne ubezpieczenie zdrowotne. Z wyliczeń PIU wynika, że w 2022 roku miało je już 4,23 mln naszych rodaków, którzy przeznaczyli na ten cel ponad 1,3 mld zł. Ponadto mniej więcej połowa społeczeństwa korzysta zarówno z publicznej, jak i prywatnej opieki medycznej. Polak usycha w kolejce do lekarza Powody zwrotu Polaków ku prywatnej opiece zdrowotnej są dobrze zdefiniowane. To przede wszystkim bardzo długi czas oczekiwania na konsultacje u specjalistów, wykonanie świadczenia medycznego, a nawet zwykłe badania lekarskie. Problem jest odczuwalny przede wszystkim w mniejszych miejscowościach i na wsiach, gdzie dostępność placówek medycznych i lekarzy-specjalistów jest mniejsza niż w dużych miastach. O tym, jak poważnym problemem jest tkwienie Polaków w kolejkach do lekarzy, pisaliśmy niedawno obszernie na łamach Interii. Z Barometru Fundacji Watch Health Care wynika, że w listopadzie 2022 roku na wizytę u specjalisty czekaliśmy średnio 4,1 miesiąca, czyli o 1,2 miesiąca dłużej niż w 2021 roku. Nawet na zwykłe badanie lekarskie w 2022 roku czekaliśmy średnio 2,5 miesiąca, a więc 0,6 miesiąca dłużej niż rok wcześniej. Rekordowo trudno dostępne badania jak USG oka to niemal osiem miesięcy oczekiwania. - Im będzie dłuższy czas oczekiwania na świadczenie w publicznej opiece zdrowotnej, tym więcej Polaków zechce albo będzie musiało zdecydować się na świadczenie w sektorze prywatnym - mówi w rozmowie z Interią prof. Andrzej Fal. Prezes zarządu Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego podkreśla, że z punktu widzenia państwa czy Ministerstwa Zdrowia to "bardzo wygodne rozwiązanie". - Pacjenci odchodzą do prywatnej opieki zdrowotnej, dostają świadczenie i znikają z kolejki oczekujących. Efektem widzialnym i namacalnym jest to, że kolejka interesantów się skróciła. A że świadczenie nie zostało wykonane w tej kolejce, w której stał pacjent, tylko ten pacjent poszedł do innej kolejki, zapłacił z własnej kieszeni i został obsłużony, to zupełnie inna historia - analizuje prof. Fal. Błędne koło polskiej ochrony zdrowia Jak mówią eksperci, z którymi rozmawialiśmy, ciągnące się w nieskończoność kolejki w publicznej ochronie zdrowia to namacalna konsekwencja wieloletnich bolączek tego obszaru funkcjonowania państwa: zbyt niskich nakładów finansowych, coraz dotkliwiej odczuwalnych braków kadrowych, a także braku regulacji umożliwiających korzystną dla obu stron współpracę między publiczną a prywatną ochroną zdrowia. Prof. Michał Wróblewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zwraca uwagę, że dysfunkcjonalność polskiej ochrony zdrowia "to błędne koło". Podstawowym problemem jest brak pieniędzy, przez co do zawodu garnie się mniej osób, a dostępność usług i specjalistów jest ograniczona, a to z kolei powoduje, że tworzą się kolejki, które frustrują pacjentów (a więc również płatników). Jednak gdy rząd chce zwiększyć finansowanie ochrony zdrowia przez podwyżkę podatków, napotyka na opór wyborców (a więc pacjentów i płatników). - To powoduje, że te nakłady za mocno nie rosną, co pozostawia system w kiepskiej kondycji, utwierdzając obywateli w przekonaniu, że to system, którego nie da się naprawić - konkluduje socjolog zajmujący się zdrowiem. Polacy wolą więc dopłacić i załatwić sprawy po swojemu. Z kolei publiczna i prywatna ochrona zdrowia w publicznym dyskursie są przedstawiane jako zwalczająca się konkurencja, co zdaniem naszych rozmówców nie jest ani dobre, ani prawdziwe. Jak mówią, relacje między oboma sektorami powinny wreszcie zostać uregulowane prawnie, dzięki czemu współpraca stałaby się płynna, a przede wszystkim: zyskaliby na tym pacjenci. - Zresztą, o czym my mówimy, w Polsce 95 proc. POZ-ów i 100 proc. PLR było prywatnych. Ta pierwsza linia kontaktu z pacjentem jest w dalszym ciągu przede wszystkim prywatna - wskazuje w rozmowie z Interią prof. Andrzej Fal. I dodaje: - Od lat zarządzający systemem powtarzają, że nie ma nic ważniejszego w całej opiece zdrowotnej niż właśnie lekarz pierwszego kontaktu. Prof. Michał Wróblewski obawia się, że dalsze zaniedbywanie publicznej ochrony zdrowia doprowadzi do tego, że w niedługim czasie o tym, kto jest zdrowy, a kto chory (albo wręcz: kto żyje, a kto umiera) będzie decydować zasobność portfela oraz miejsce zamieszkania. - Tak, to w zasadzie już się dzieje. Dalsza prywatyzacja jeszcze pogłębi ten trend - stwierdza socjolog. Prof. Andrzej Fal nadziei upatruje w... politykach i ich strachu przed wyborcami. Wspomniane wcześniej badanie UCE Research pokazuje bowiem, że dla Polaków kondycja publicznej ochrony zdrowia jest niezwykle ważna i nie pozwolą politykom dalej je zaniedbywać. Natomiast partia, która postawiłaby publiczną opiekę zdrowotną na nogi, może liczyć na dużą wdzięczność wyborców. Bo - jak twierdzą nasi rozmówcy - sama prywatna opieka zdrowotna to za mało, żeby utrzymać w dobrym zdrowiu niemal 40-milionowy naród. Mówi prof. Michał Wróblewski: - Prywatna ochrona zdrowia, wbrew pozorom, nie jest i nie będzie w stanie całkowicie zastąpić systemu publicznego. System prywatny działa według rynkowej logiki zysku, dlatego wiele świadczeń (np. usługi specjalistyczne - takie chociażby jak onkologia) nigdy nie będzie dla tego systemu opłacalnych. Pandemia koronawirusa doskonale pokazała, że publiczny system ochrony zdrowia jest niezbędny, jeżeli chcemy żyć w dobrze funkcjonującym państwie.