W niedzielnych wyborach do parlamentów Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynatu i Saksonii-Anhaltu partia CDU kanclerz Angeli Merkel poniosła znaczne straty, a zaskakujący sukces odnieśli przeciwnicy imigracji z Alternatyw dla Niemiec. Profesor Bogdan Koszel rezultat wyborczego rozdania wiąże z trwającym kryzysem migracyjnym. - Nie ulega wątpliwości, że wybory odbyły się w bardzo trudnym dla RFN okresie, kiedy negocjowane są kwestie związane z uchodźcami oraz z Turcją, co miało bezpośredni wpływ na końcowy wynik głosowania - wyjaśnia. - Niemiecka prasa wręcz z niedowierzaniem komentuje fakt, że Alternatywie dla Niemiec udało się osiągnąć tak wysoki pułap, a co za tym idzie także zaufanie wyborców. W Saksonii-Anhalt uzyskała ona aż 24, 2 procent głosów i nikt nie dawał wiary, że stać ją na tak duży sukces, ale w innych landach nie było przecież gorzej. W Badenii - Wirtembergii osiągnęła ponad 15-procentowe poparcie, a w samej Nadrenii-Palatynacie sięgające 12, 6 procent - dodaje. To, co na pozór nieosiągalne, stało się jak najbardziej możliwe. - Obywatele Niemiec, którzy do tej pory dosyć wstrzemięźliwie wiązali nadzieje z Alternatywą dla Niemiec, nagle zauważyli, że ta partia w dosyć dużym stopniu odzwierciedla istniejące nastroje - zaznacza ekspert. Siła populistów Największy beneficjent niedzielnego rozdania - na co zwraca uwagę profesor Koszel - przeszedł wyraźną ewolucję. - Początkowo Alternatywa dla Niemiec koncentrowała się na sprawach stricte gospodarczych i była przede wszystkim eurosceptyczna, domagała się między innymi odejścia od unijnej waluty i powrotu do rodzimej marki. Z kolei pod kierownictwem 42-letniej przywódczyni Frauke Petry stała się partią demagogiczną, populistyczną i antyimigrancką - wyjaśnia ekspert. Naczelną tezą forsowaną przez AfD stało się choćby żądanie natychmiastowego zamknięcia granicy dla imigrantów z krajów islamskich. Prof. Koszel nie wyklucza, że mocno populistyczne i demagogiczne hasła będą stopniowo zanikać. - Alternatywa dla Niemiec osiągnęła bardzo wyraźny sukces, ale z drugiej strony wyrażane są nadzieje, że - jak to często w przypadku niemieckich partii protestu bywa - w drodze podejmowanych działań będzie się stopniowo cywilizować i niepożądane hasła będą zanikać - argumentuje. Wiele wskazuje jednak na to, że sympatyków populistyczno-prawicowej partii może wciąż przybywać i z dnia na dzień będzie ona rosła w siłę, co może rodzić obawy. - Obecnie Alternatywa dla Niemiec osiągnęła zawrotny sukces. Pamiętajmy też, że w perspektywie będą wybory do kolejnych landtagów, a w 2017 roku decydujące wybory do Bundestagu. Jeżeli tej partii uda się przekroczyć próg wyborczy, będzie miała zupełnie nowe, szerokie możliwości oddziaływania na opinię publiczną poprzez parlament i będzie legitymizowana społecznie poprzez wybory - wylicza nasz rozmówca. Rysy na międzynarodowym wizerunku Niemiec - Jej przedstawiciele będą wygłaszali różnego rodzaju przemówienia i będą znacznie bardziej słuchani, a tego się po prostu boję. Obecnie nie jest to partia, która wpływałaby na polepszenie międzynarodowego wizerunku Niemiec - dodaje. Biorąc pod uwagę specyfikę regionów, w których odbyły się niedzielne wybory, olbrzymi sukces Alternatyw dla Niemiec wcale jednak nie dziwi. - Jeśli chcielibyśmy dogłębnie spojrzeć na te trzy landy, to Saksonia- Anhalt należy do najuboższych regionów. Bezrobocie utrzymuje się tam na wysokim poziomie, a stopień zaangażowania w życie publiczne jest stosunkowo niski. Jeśli dołożymy do tego podziały na tle imigrantów, to dobry wynik Alternatywy dla Niemiec wcale nie zaskakuje - wskazuje specjalista. Czy rezultat niedzielnego rozdania okaże się punktem zwrotnym i wpłynie bezpośrednio na politykę kanclerz Angeli Merkel? Zdaniem profesora Bogdana Koszela gra toczy się o wysoką stawkę i nie ogranicza się tylko i wyłącznie do walki o wizerunek. - Nie ulega wątpliwości, że Niemcy decydując się w sierpniu 2015 roku na otwarcie swoich granic liczyły przede wszystkim na to, że zyskają wizerunkowo i pokażą się z najlepszej strony jako kraj otwarty dla imigrantów. Z drugiej strony jednak stały za tym realne problemy gospodarcze. Jeżeli spojrzymy na niemiecką demografię, to ona jest wręcz zatrważająca. Przeciętny obywatel USA jest o siedem lat młodszy od obywatela Niemiec i te tendencje szybko się pogłębiają. Zatem Niemcy potrzebują imigrantów - przekonuje. "Niemcy na totalnej granicy wydolności systemu" Praktyka pokazała jednak, że operacja związana z relokacją uchodźców okazała się znacznie bardziej skomplikowana niż początkowo przypuszczano. - Jeszcze przed końcem roku kanclerz Merkel podobnie jak pozostali politycy byli przekonani, że sytuację uda się jeszcze opanować i Niemcy z napływem imigrantów sobie poradzą. Niestety, sobie nie poradziły i znajdują się już na totalnej granicy wydolności całego administracyjnego systemu. Stąd te gwałtowne ruchy kanclerz Merkel na arenie międzynarodowej, związane z podziałem migrantów, czyli wymuszaniem pewnych działań, co na pewno nie poprawia jej wizerunku w opinii europejskiej - wyjaśnia ekspert. Prognozy na najbliższe miesiące nie są optymistyczne, ale stworzenie możliwie najskuteczniejszej strategii w walce z kryzysem migracyjnym okazuje się konieczne. - Niemcy już teraz podejmują bardzo rygorystyczne działania mające na celu zahamowanie napływu uchodźców, co ma bezpośredni związek z koniecznością wypracowania porozumienia z Ankarą. Merkel z ciężki sercem godzi się na różnego rodzaju udogodnienia dla Turków związane ze zniesieniem wiz, czy olbrzymią pomocą finansową szacowaną na 6 miliardów euro, a nie jak początkowo proponowano 3 miliardy. Wszystko po to, by zatrzymali oni Syryjczyków prących ro Europy. UE przestanie być chrrześcijańskim klubem? Cena kompromisu może okazać się jednak bardzo wysoka. - Za tymi działaniami kryje się perspektywa przyjęcia Turcji do Unii Europejskiej, a do tej pory Angela Merkel i jej polityczne zaplecze było zdania, że Unia to jest klub chrześcijański, w którym dla Turków miejsca nie ma i jedyne, co można im zaproponować to "uprzywilejowane partnerstwo". Zatem to jest ten problem, z którym kanclerz Niemiec musi sobie teraz poradzić. W ocenie profesora Koszela, kanclerz Merkel wyborczą porażkę nadal może przekuć w polityczny sukces, a całego starcia wyjść zwycięsko, choć mocno poturbowana. - W tym przypadku należy brać pod uwagę specyfikę niemiecką. Społeczeństwo nadal twardo obstaje przy obecnych realiach i ma świadomość, że ta olbrzymia prosperity, która dotknęła Niemcy, w dużej mierze jest zasługą kanclerz Merkel i nikt jej tego nie odbierze. Ona na pewno wciąż ma olbrzymi rezerwuar społecznego zaufania. Inna sprawa, że w ostatnich miesiącach, to się zaczęło gwałtownie wyczerpywać - wskazuje. Jeśli jednak ze starcia wyjdzie obronną ręką, jej pozycja wydatnie wzrośnie. Nasz rozmówca kreśli na przyszłość względnie optymistyczne scenariusze. - Zapewne Kanclerz Merkel będzie przez cały czas atakowana przez swoich przeciwników, czyli Alternatywę dla Niemiec, czy przez Pegidę, która będzie organizowała w Dreźnie antyimigranckie spektakle. Sądzę jednak, że ona może sobie z tym wszystkim poradzić. Jeśli kryzys migracyjny zostanie spacyfikowany, to zapewne szybko odzyska grunt pod nogami - puentuje nasz rozmówca. *** CDU Angeli Merkel straciła w wyborach do trzech lokalnych parlamentów. W Badenii-Wirtembergii uzyskała 27 proc. głosów - o 12 proc. mniej niż w poprzednich wyborach pięć lat temu. W Nadrenii-Palatynacie chadecy dostali 31,8 proc. (-3,4 proc.). W obu tych landach CDU nie udał się powrót do władzy. W Saksonii-Anhalcie partia Merkel pozostała przy władzy, ale z wynikiem gorszym (29,8 proc.) niż w 2011 roku. Startujący po raz pierwszy w tych wyborach przeciwnicy imigracji z krajów islamskich uzyskali natomiast doskonałe rezultaty. W Badenii-Wirtembergii zdobyli 15,1 proc. głosów, w Nadrenii-Palatynacie 12,6 proc., a w Saksonii-Anhalcie 24,2 proc., stając się drugą po CDU siłą polityczną w tym kraju związkowym.