Śmierć w bardzo dziwnym mieście
Miasto Baarle jest miastem bardzo dziwnym. Zdarza się, że wstając z sofy przed telewizorem i idąc do lodówki po piwo mieszkaniec Baarle przekracza granicę miejską, a zarazem państwową, która biegnie przez środek jego salonu. Przechodzi wtedy z holenderskiego Baarle-Nassau do belgijskiego Baarle-Hertog. Albo odwrotnie. Granica w Baarle biegnie - jak oszalała - w sposób absolutnie nieprawdopodobny. Tnie na części budynki, mieszkania, pokoje. Rozszczepia ulice, wykwita w enklawy, w których - z kolei tworzą się subenklawy. W tym właśnie mieście dokonano niedawno morderstwa.
Kilka dni temu zamordowana została 26-letnia Jekaterina, obywatelka Białorusi. O jej zaginięciu powiadomili policjantów sąsiedzi. Powiadomiono policję belgijską, ponieważ główne wyjście z budynku, w którym mieszkała Jekaterina, znajduje się na terytorium Belgii.
W Baarle obowiązuje tzw. "prawo drzwi wejściowych". Oznacza to, że numer budynku przypisany jest do tego kraju, do którego wychodzi się z domu. Determinuje to również, na rzecz jakiego państwa mieszkańcy opłacają rachunki za elektryczność i telefon.
Dlatego to właśnie belgijscy policjanci wyważyli drzwi.
Jekaterinę znaleziono martwą. Jej ciało wepchnięto do kosza na bieliznę. Tu jednak kompetencje belgijskiej policji się kończyły. Fasada domu leżała - co prawda - w Belgii, ale kosz stał już po holenderskiej stronie.
Nie do końca jednak wiadomo było, w którym państwie dokonano zabójstwa: ślady krwi znaleziono zarówno w Belgii, jak i w Holandii. Sprawą zajęła się więc policja z obu krajów. Geodeta wytyczył dokładny przebieg granicy wewnątrz domu, policjanci rozdzielili go policyjną taśmą i wzięli się do roboty.
Wspólna praca przebiegała sprawnie. Policjanci z obu krajów znają się nie od dziś. W Baarle są - co prawda - dwa posterunki policji, belgijski i holenderski, ale oba mieszczą się w tym samym budynku (po belgijskiej stronie). Podwójny jest też ratusz (w końcu Baarle to dwa miasta), działają dwie straże pożarne. Wspólna natomiast jest biblioteka i centrum kulturalne. Wspólny jest też gaz, wspólne są wodociągi i kanalizacja. W obu częściach Baarle mówi się w języku niderlandzkim - belgijska część miasta leży bowiem we Flandrii, gdzie obowiązuje język flamandzki, uznawany za dialekt niderlandzkiego.
Samo Baarle-Hertog, choć teoretycznie należy do belgijskiej prowincji Antwerpia, stanowi enklawę na holenderskim terytorium (Flandria Północna). Lecz zwrot "stanowi enklawę" nie oddaje wizji ekstremalnie skomplikowanego rysunku, jaki stanowi tam holendersko - belgijska granica.
Od miedzy do miedzy - pośrodku holenderskiej równiny - rozciąga się Belgia. Można wieszać flagi i godła państwowe.
Ale to nie wszystko. Sytuacja komplikuje się bardziej, bowiem pośród tych belgijskich enklaw istnieją jeszcze holenderskie subenklawy. Można to porównać do holenderskich jezior na belgijskich wyspach pośród holenderskiego morza.
Efekt tak "silnie wykształconej linii granicznej" Belgii jest rezultatem skomplikowanej polityki lokalnych feudałów w XII i XIII w. Kończący wojnę trzydziestoletnią pokój westfalski, zawarty w 1648 r., umocnił jeszcze odrębność Baarle, pozostawiając je jako eksklawę okrojonych Niderlandów Hiszpańskich na terytorium Republiki Zjednoczonych Prowincji Niderlandów. I później granica za nic nie chciała się wyprostować. Traktat z Maastricht z 1843 roku miał ostatecznie rozstrzygnąć sytuację. Zaowocował jednak tym, że okolice Baarle pokruszono na parcele i decydowano o przynależności państwowej każdej z nich osobno. Praktycznie do tej pory trwa regulowanie przebiegu granicy. Obecnie po dawnym podziale administracyjnym nie pozostało wiele - granica wydaje się biec zupełnie bez sensu. Często jej przebieg wytyczony jest na chodnikach wyróżniającą się kostką. Widać wtedy, że linia graniczna wychodzi ze ścian budynków, przecina ulice pod najróżniejszym kątem, przerzyna sklepy, urzędy i kawiarnie. Jeszcze przed unijną integracją i układem z Schengen sytuacja taka często wykorzystywana była przez przemytników i kontrabandzistów. Leżący na granicy dom, w którym zamordowano Jekaterinę pełnił kiedyś taką funkcję pralni pieniędzy. Z tego powodu znany był już lokalnym policjantom.
Pomiędzy obiema policjami istnieją też umowy, pozwalające - między innymi - na ograniczone prawo do interwencji na terytorium sąsiada. Inaczej trudno byłoby wyobrazić sobie funkcjonowanie policji w mieście, które granica nie przecina, a szatkuje.
Istnienie tak skomplikowanej kwestii granicznej niespecjalnie przeszkadza również mieszkańcom. W tej kwestii Baarle może być przykładem modelowej unijnej integracji. Inna sprawa, że w tym przypadku rzecz jest ułatwiona - Flamandowie i Holendrzy są, jak wiadomo, blisko spokrewnieni. Zresztą, prowincja holenderska, która ze wszystkich stron otacza Baarle nosi nazwę Flandrii Północnej.
Wiele także mówi się ostatnimi czasy o oderwaniu niderlandzkojęzycznej Flandrii od francuskojęzycznej Walonii, stanowiącej drugą część Belgii . Tak więc, pomimo faktu, że na ulicach wiszą przemiennie belgijskie i holenderskie flagi, mieszkańcy Baarle żyją ze sobą w zupełnej zgodzie. Co więcej - nikomu, tak naprawdę, nie byłoby na rękę prostowanie kwestii granicznej: jej zagmatwana linia przyciąga turystów, chcących zobaczyć miasto, które należy do dwóch krajów na raz. W związku z tym, w weekendy i latem, lokalne knajpki pełne są przyjezdnych. Kiedy w Holandii - według lokalnego prawa - przychodzi godzina by zamknąć lokal, goście przesiadają się pod drugą ścianę - do Belgii.
Ziemowit Szczerek