Policja, która działa w Polsce obecnie jest, cóż poradzić, przesiąknięta buracką mentalnością: arogancją wobec słabszych, i, jak to mawiał klasyk, "imposybilizmem" wobec tych, którym sprostać nie może. I trudno spodziewać się, żeby coś w tej materii się zmieniło. Prawie każdy z nas, podejrzewam, doświadczył - jak by to ładnie ująć - rozczarowania działaniami panów policjantów. Są, oczywiście, wyjątki, ale w swojej masie nie przypominają oni niestety oddanych służbie społeczeństwu profesjonalistów, a raczej nieprzyjaźnie nastawionych do świata peerelowskich urzędasów, tyle, że uzbrojonych w pały , broń ostrą i supermoce polegające na tym, że w każdym momencie mogą kogo chcą zamknąć na cztery osiem za to, co im się spodoba. A im się raczej nie podoba. A najbardziej nie podoba im to, gdy ktoś próbuje im przypomnieć, że nie są feudałami panoszącymi się po swoich włościach, tylko urzędnikami państwowymi powołanymi do służby - SŁUŻBY - obywatelom. I do ich ochrony. Do niczego innego. Tak więc, obywatelu, być może już o tym dawno zapomniałeś, ale warto przypomnieć: policjant jest od tego, by ci pomóc, a nie od tego, być wrzodem na czterech literach. Jeśli, na przykład, źle parkujesz i jesteś tego nieświadomy, bo - dajmy na to - ze znaków nie wynika w sposób oczywisty, że ładujesz się właśnie samochodem na zakaz (a powinno wynikać), to oni powinni grzecznie (GRZECZNIE) zwrócić ci uwagę, że błądzisz, a swoją karzącą moc zwrócić ku urzędnikom odpowiedzialnym za nieczytelne oznakowanie. Tak to powinno wyglądać. A czy tak wygląda? Oj nie, drogi obywatelu, i ty dobrze o tym wiesz. Wygląda to tak, że zaraz, gdy tylko wysiądziesz i pikniesz kluczykami zjawia się prosto z krzorów za śmietnikiem dwóch w czarnych mundurach i odblaskowych kamizelkach, i wspomnianych dwóch w często mocnych, grubiańskich i niewyszukanych słowach informuje cię, jaką to też zakałą jesteś i co też ci za to zrobią. A każdą twoją próbę obrony zdepczą, groźnie pomrukując i pohukując, delikatnie dając ci, obywatelu do zrozumienia, jak niewiele im możesz, a jak wiele oni ci za to mogą. Nie jest tak? A jeśli nie ma paragrafu, to się znajdzie, co zarejestrował swego czasu pewien obywatel, którego nagrany komórką materiał wyemitowała swego czasu TVN24. Obywatel ten nakręcił policjantów na służbie, co się rzeczonym policjantom nie spodobało, dlatego też zwinęli go do radiowozu w polskim kręgu kulturowym powszechnie nazywanego suką, a na jego, dość gorączkowe, pytania na podstawie jakiegoż to przepisu rzeczone zatrzymanie się odbyło, odpowiedzieli, że spoko, że już przepisu szukają. I znaleźli. Dajcie mi człowieka, a znajdziemy paragraf - powiedział kiedyś pewien człowiek, który przeszedł do historii. Na szczęście. Więc tak. Policjanci są bardzo uczuleni na sytuacje, w których obywatele są świadomi praw swoich i obowiązków panów władz. A już najbardziej drażni policjantów, gdy ktoś im uświadamia, że nie są czymś więcej, niż zwykli śmiertelnicy. Przykra, na przykład, przygoda spotkała reportera TTV, który telefonem sfilmował policjantów, gdy w Poznaniu jechali sobie radiowozem pod prąd. Nie chodziło o interwencję, najprawdopodobniej po prostu, jak donosi TVN24.pl, chcieli coś sobie na szybko zjeść w jednym z lokalnych barów. Gdy reporter poinformował ich, że ich radosne wykroczenie zostało sfilmowane, ci zareagowali nie jak urzędnicy, którzy w takiej sytuacji powinni posypać sobie głowy popiołem, przeprosić reportera jako przedstawiciela społeczeństwa, podziękować za obywatelską czujność i sami sobie wypisać mandaty - ale jak zwyczajni zbóje. Wystartowali do niego z łapami i ogólnym brakiem czułości. Reporter wpadł w stres i próbował się bronić. Tłumaczył, na przykład, policjantom, że nie mają prawa go przeszukiwać, a policjanci tłumaczyli, że owszem, mają, bo reporter teoretycznie może mieć przy sobie narkotyki (zapomniawszy, że teoretycznie to i oni sami mogli je mieć, ba, mogli mieć przy sobie radioaktywny uran, i - idąc za tą logiką - reporter mógł zastosować wobec nich areszt obywatelski). Po czym wykręcili reporterowi rękę, zabrali mu telefon i skasowali filmik na którym widać, jak ich radiowóz beztrosko łamie przepisy kodeksu ruchu drogowego. Na szczęście na zacieraniu śladów znali się mniej więcej tak samo, jak na etyce zawodowej, więc wykasowane dane udało się odzyskać za pomocą prostego programu dostępnego w internecie. Co na to sami policjanci? Za TVN24: "Funkcjonariusze twierdzili, że dziennikarz popełnił wykroczenie, bo nie chciał wykonywać ich poleceń". Ciekawe, czy gdyby kazali mu stepować i śpiewać jednocześnie "Wśród nocnej ciszy", a on śmiał odmówić, również popełniłby wykroczenie. I w związku z tym zostałby podejrzany o posiadanie narkotyków. Generalnie sytuacja przypomina tę znaną nam wszystkim z podwórka. Policjanci, jak podwórkowe cwaniaki, radośnie fikają do tych, do których mogą. Zdarzają się jednak sytuacje, w których przyfikać się, cóż, boją. Tak było, na przykład, w pociągu TLK relacji Gdynia-Wisła. Kibole GKS-u Tychy, wracający na Śląsk pod opieką policji (tak, tak), wygonili z przedziałów pasażerów z miejscówkami grożąc, że ich "zgwałcą i pozabijają". Policja, jak można przeczytać w liście czytelniczki "Gazety Wyborczej" opublikowanym na stronach gazeta.pl, pozwoliła na to, by radośnie zbydlęcony motłoch sterroryzował pasażerów. Ich skargi zbyte zostały przez policjantów pełnym życiowej mądrości pouczeniem - "a nie mówiłem"? Podobnie też przecież było na owej słynnej plaży w Gdyni, gdzie doszło do bijatyki meksykańskich marynarzy z polskimi kibolami. Kibole już od paru godzin wozili się po plaży jak po klepisku w swojej chałupie, i psim (tak, tak) obowiązkiem policji było ich stamtąd usunąć, bo stwarzali o wiele większe zagrożenie dla porządku publicznego, niż, powiedzmy, para na randce, która na Plantach w Krakowie pije na ławce czerwonego egri bikavera. Jednak nikt z nas, drodzy czytelnicy, nie ma wątpliwości, kto w podobnej sytuacji zostaje jak najprzykładniej ukarany: czy ryczące buraki rozstawiające po kątach plażowiczów, czy parka na randce z różą i flaszką czerwonego wytrawnego w dłoniach. Oczywiście, że parka z różą i flaszką. Bo raczej nie istnieje zagrożenie, że parka funkcjonariuszom wklepie, a z flaszki zrobi tulipana i pogoni smutnych funkcjonariuszy przez kilka rewirów. Dlatego funkcjonariusze mogą się spokojniuteńko się na rzeczonej parce powyżywać, mogą ją zastraszyć leciutko, może odrobinkę nacisnąć, w każdym razie - pouczyć, powymądrzać się, pobyć sobie paniskiem, a co, sarmaciśmy są, a wąsiska jeszcze niedawno całkiem były w omawianej grupie zawodowej całkiem na czasie. Czasem jednak dają sobie chłopaki radę z ochroną większych imprez. Na przykład jak wtedy, gdy podczas Marszu Niepodległości policjant pobił demonstranta. Miał, oczywiście, policjant prawo demonstranta zatrzymać, ale tak bardzo ochoczo go zatrzymywał, że sam stał się przestępcą. Policjant bowiem, jak ustaliła prokuratura, porządnie skopał zatrzymanego, lał go po łbie i wypryskał mu w twarz zdrową porcję gazu łzawiącego. Zresztą, Niemcy z Antify, którzy zostali zatrzymani podczas tego samego marszu, skarżyli się na to, że polscy policjanci ich upokarzali i traktowali pogardliwie. "Jeden z zatrzymanych twierdzi" - pisała "GW" - "że po zatrzymaniu nie pozwolono nikomu skontaktować się z rodziną, czy kolegami, a tych którzy nie chcieli składać zeznań, policja miała bić". Bo w tym jest cała sprawa właśnie. To są obrzydliwe, barbarzyńskie metody. Barbarzyństwem i zwykłą wulgarnością jest naruszanie godności ludzi, nawet zatrzymanych, i nawet takich, co do których specjalną sympatią się nie pała. W Polsce, co dziwne, nikogo to nie rusza. Bo dla naszej opinii publicznej ważniejsze niż humanitaryzm jest efektowne dojechanie przestępców. To podejście zmienia się, oczywiście, gdy jednostki składające się na wspomnianą opinię publiczną (bądź ich bliscy stają) same stają się ofiarami arogancji czy niechlujstwa policji. Wtedy się dopiero zaczyna lament, dzielenie włosa na czworo, a że tu taka okoliczność łagodząca, a tu, że policjant nieczuły, że taki niuans, że taka sytuacja. Ale jeśli jednostce po jakimś czasie trauma przejdzie i czyta jednostka w necie, jak to policjanci - na przykład - wymuszali na dilerach z Chełma zeznania za pomocą tortur, to w oczach jej się czarne chmury zbierają, nachyla się nad klawiaturą i pisze: I BARDZO DOBRZE LAĆ ROBACTWO EJA EJA O. Niechlujstwa też, bo przecież słynne są już trafiające raz na czas do mediów policyjne pomyłki, na przykład ta z Katowic, kiedy to antyterroryści wparowali z kopa do mieszkania pewnej spokojnie sobie pożywającej parze. RMF24 opisuje sprawę tak: "Policja potraktowała lokatorów mieszkania bardzo brutalnie. 24-letnia kobieta i 40-letni mężczyzna twierdzą, że byli kopani, szarpani, a mieszkanie zostało zdemolowane. Kobieta powiedziała, że antyterroryści uderzali jej głową o podłogę, w wyniku czego straciła część zęba. Mężczyzna doznał natomiast urazu oka. - Gdy zobaczyłem zamaskowanych osobników, zablokowałem drzwi nogami. Nie mogli się dostać, ale cały czas było parcie na drzwi, krzyki, granaty hukowe. Nie wiem ile, ale podobno sześć. Nastąpił wybuch w łazience - dzięki Bogu drzwi były otwarte, więc granat do mnie nie wrócił, nie poranił mnie - mówił naszej dziennikarce Annie Kropaczek poszkodowany mężczyzna. Dopiero wtedy usłyszałem: "Policja, otwierać". Rzucili mnie na ziemię, odwrócili, wykręcili ręce. Pięciu przycisnęło mnie do podłogi, dwóch kopało po pachwinach, po nogach - dodał. Bałam się, że nas zabiją. - Byli tak agresywni, tak niepohamowani - relacjonowała z kolei pobita kobieta. O dokumenty poprosili, ale dopiero po 10 minutach kopania mojego narzeczonego po twarzy, nogach (...) Mnie złapali za włosy i przeciągnęli po podłodze. Sześciokrotnie uderzyli moją głowę o podłogę". Policja przeprosiła, choć wcześniej próbowała coś mruczeć w tym duchu, że jak drwa rąbią, to wiadomo. Poszkodowanym wypłacono odszkodowania a winnych postawiono przed sądem, ale antyterroryści nie chcieli przyznać się do winy. Wcale nie byli skłonni przyznać, że nadużyli siły. W Białymstoku, z kolei, podobna policyjna pomyłka, kosztowała poszkodowanego przez antyterrorystów uszkodzenie kręgosłupa. Policja przeprosiła i wypłaciła odszkodowania, ale najpierw uznała za stosowne uprocesować się po pachy i odwoływać od zasądzonej kwoty. Ale co to w ogóle ma być, ta cała policyjna "gleba, ku**a, ryj" towarzysząca interwencjom, czy naprawdę nie da się zatrzymywać inaczej? Nikt nie ma prawa tak pomiatać obywatelem, niezależnie od tego, czy jest winny, czy nie. Jeśli policjanci nie są burackimi bandziorami, to zatrzymania powinny być dokonywane pewnie i zdecydowanie, ale - w miarę możliwości - powściągliwie. Ale najbardziej uciążliwe jest zwyczajne, codzienne chamstwo, bezczelność i arogancja funkcjonariuszy. Która nie powinna mieć miejsca nawet, gdy wykroczenie, często zresztą drobne, naprawdę nastąpiło. Ilości skarg na policję imię Legion. To codzienność. Typowa skarga, cytowana przez portal wspolczesna.pl, brzmi tak: "Zostałem zatrzymany przez zmechanizowany patrol policji na ul. Kijowskiej w Białymstoku za przejście na czerwonym świetle. W momencie zatrzymania żaden z dwóch policjantów nie raczył opuścić pojazdu i przedstawić się - żali się w skardze do szefa podlaskiej policji nasz Czytelnik, pan Lech. - Policjant st. sierż. Waldemar S. od początku zachowywał się agresywnie i stwierdził, że bezczelnie przeszedłem na czerwonym świetle. Po wypisaniu mandatu nadal mnie prowokował i obrażał (...) Oczekuję wyciągnięcia w stosunku do st. sierż. Waldemara S. konsekwencji dyscyplinarnych i przeprosin z jego strony". Jeśli chodzi natomiast o wyrozumiałość, którą policjanci mają do samych siebie - to ho ho! Sięga ona wyżyn humanitaryzmu. By dostrzec głęboko ludzką naturę polskich policjantów polecamy lekturę policyjnych komentarzy do projektów takich, jak "sfotografuj policjanta", na których obejrzeć można piękną galerię zdjęć, na których jak na dłoni widać policjantów pozwalających sobie na gorsze rzeczy, niż "bezczelne przechodzenie na czerwonym świetle". Wściekli funkcjonariusze zarzucają tam społeczeństwu, że się "ich czepia" i że "policjant też człowiek". Policjanci bronią się, że skargi dotyczą przypadków, w których zachowali się "stanowczo". Ale chyba każdy z nas wie, jak zazwyczaj wygląda taka "stanowczość". I czym różni się od chamstwa. Oczywiście, że nie wszyscy policjanci są tacy. Wielu jest w porządku, wielu nawet bardzo. Ale to nie oni, niestety, formują w społeczeństwie obraz policji. I ich obecność nie rozwiązuje sprawy ani nie łagodzi faktu, że nader często kontakt z policjantami kończy się w najlepszym wypadku niesmakiem czy upokorzeniem. Poza tym - policja jest po to, żeby zapewniać bezpieczeństwo. Czyli żeby rozwiązywać problemy, a nie tworzyć je tam, gdzie ich nie ma. Czyli, na przykład, polować na krakowskich hipsterów którzy w piątek wieczorem snują się na rowerach między Podgórzem, Kazimierzem a Rynkiem na rowerach. Czy masowe łapanki na knajpowiczów jeżdżących po piwie rowerem po centrum miasta są naprawdę utrzymywaniem porządku, czy bezczelnym wykorzystywaniem sytuacji, w której nie zagrażający nikomu ani niczemu ludzie służą jako mięcho, z którego można wycisnąć kasę do napełniania budżetów?I to wszystko nie są pojedyncze przypadki. To jest sprawa systemowa, niestety. Organizacje ds. zapobiegania torturom od lat napominają Polskę o to, że nie dorobiła się uczciwego systemu skarg na policję. Przed europejskim Trybunałem w Strasburgu polska policja przegrała mnóstwo spraw o brak rzetelnego śledztwa w sprawie przestępstw popełnianych przez funkcjonariuszy. Fakt, że policjanci kryją siebie wzajemnie należy do kategorii faktów ogólnie znanych. Ale to nie jest sprawa do zmiany ot tak sobie. To jest system działający na zasadzie klubu kawalerów ostrogi. Policja pewnie i będzie się zmieniała i cywilizowała, jak i całe społeczeństwo, ale będzie to proces bardzo, bardzo powolny. Być może warto jej w tym pomóc, i przyspieszyć te zmiany. I założyć nową policję. W polskim internecie krąży mem, na którym widać radiowóz, dwóch gliniarzy stojących przy jego otwartych drzwiach i podpis: "polska policja. Zamiast czuć się bezpiecznie, boisz się, że przyczepią się o byle co". Po co nam taka policja? Ziemowit Szczerek