Rokita: Polityka jako przygoda już mnie nie bawi
W wojnie futbolowej obowiązkiem każdego przyzwoitego człowieka jest stać po stronie rządu - uważa gość Kontrwywiadu RMF FM Jan Rokita. Gra toczy się o standardy - podkreśla. Przyznaje, że w wyborach do Parlamentu Europejskiego nie wystartuje, a do polityki nie chce wracać, bo utracił polityczną pasję.
Konrad Piasecki: Obejrzał pan kiedyś z własnej i nieprzymuszonej woli mecz piłkarski, panie Janie?
Jan Rokita: Na trybunie nie. W telewizji wielokrotnie.
Nie jest pan chyba jakimś szczególnym fanem piłki nożnej, w każdym razie pod tym względem odróżniał się pan od kolegów - polityków Platformy Obywatelskiej.
Należę do przeciętnej. Moje zainteresowanie piłką nożną jest takie jak normalnych obywateli.
Zatem zawieszenie Polski w rozgrywkach piłkarskich przyjmie pan jako nieszczególnie dotkliwą cenę za wyczyszczenie PZPN?
To nie w tym rzecz, jak ja to przyjmę. Rzecz w tym, że gdyby tak się stało, to będzie bardzo poważny problem dla każdej władzy w Polsce, ze względu na oczywisty fakt, że piłka nożna dzisiaj jest podstawowym, najważniejszym igrzyskiem społecznym. Jak się ludziom odbiera igrzyska, to z natury rzeczy dochodzi do bardzo poważnego społecznego konfliktu. To jest duże ryzyko i bardzo cienka gra.
Łaska kibiców na pstrym koniu jeździ. Dzisiaj popierają ministra Drzewieckiego, a wtedy kiedy zobaczą te 0:3 ze Słowacją i Czechami w wyniku walkowera, to mogą przestać kochać tych, którzy rozpędzają PZPN.
Duży kłopot i dlatego to jest podjęcie bardzo dużego ryzyka. Aczkolwiek w moim przekonaniu obowiązkiem - niezależnie od stopnia fascynacji ważnymi meczami - każdego przyzwoitego człowieka dzisiaj w Polsce, jest być po stronie rządu. Gra się toczy o standardy.
Wzywa pan "ani kroku w tył", ale ma pan wrażenie, że rząd rozpoczynając tą wojnę przemyślał sobie kroki naprzód, jakie ma uczynić? Ja mam wrażenie, że trochę po wrzuceniu granatu do tego środowiska piłkarskiego zabrakło pomysłu na to, co dalej.
Napisałem w "Dzienniku" to, że do tej pory jakichś dowodów wiarygodnych na to, że rząd ma strategię przemyślaną do końca - także na wypadek tych okoliczności, które się zdarzyły po tym gangsterskich liście FIFA - nie ma. Takie robi w każdym razie do tej pory wrażenie. To nie zmienia jednak postaci rzeczy, że cała ta grupa i PZPN, i światowych organizacji piłkarskich pełni dzisiaj tak złą rolę, pod każdym względem - moralnym, politycznym, profesjonalnym w świecie sportu - że nie można być po ich stronie w tym konflikcie. Będąc przyzwoitym człowiekiem nie można być po stronie gangu.
Pańskim zdaniem, po co władzom Platformy, po co politykom Platformy, po co politykom rządzącym cały ten konflikt, cała ta wojna?
Tam na pewno doszło do bardzo poważnego konfliktu środowiskowego, którego my nie znamy. Natomiast nie mamy powodów, żeby kwestionować dzisiaj tę najbardziej fundamentalną podstawę tego sporu pomiędzy państwem a organizacjami piłkarskimi - mianowicie, że chodzi o standardy. Państwo broni tutaj standardów. Uważam, że intencją premiera jest obrona standardów i to jest powód, dla którego jestem po stronie premiera.
Czyli warto było rozpoczynać tę wojnę, pańskim zdaniem?
Jeżeli mają strategię na to, jak ją skończyć, to tak. Jeżeli zrobiono to - jak pan mówi - przez wrzucenie granatu, z oczekiwaniem na to, co się stanie dalej, to nie. Ale to zobaczymy dopiero na końcu.
A warto spotykać się i rozmawiać o sytuacji gospodarczej w trójkącie Tusk-Kaczyński-Kaczyński?
Tych nici dzisiaj, które łączą w jakikolwiek sposób obóz rządzący z opozycją jest tak mało, że w ogóle budowanie jakiejkolwiek z nich wydaje mi się sensowne. Dobrze by było, gdyby przywództwo państwa miało się spotykać w kwestiach gospodarczych, to po to, żeby coś zdecydować, a nie wyłącznie po to, żeby pogadać. Odpowiedź brzmi "tak". Jeżeli są jakieś kwestie do zdecydowania i jeżeli oni mają nam coś wspólnie po tym do przekazania, to tak. Jeżeli mają wyłącznie pogawędzić, to chyba to nie ma najmniejszego sensu, bo się skompromituje taka idea tego spotkania.
Przy okazji takiego spotkania można by chociaż ustalić jakieś realne mniej lub bardziej daty wprowadzenia Polski do strefy euro. Bez Prawa i Sprawiedliwości do strefy euro Polski się nie da wprowadzić przed 2011 rokiem.
Da się.
Nie no, trzeba zmienić konstytucję, a żeby zmienić konstytucję, trzeba mieć poparcie PiS-u, bo bez PiS-u konstytucji zmienić się w tym parlamencie nie da.
To wszystko wiemy, ale istnieją też takie metody jak rozpisanie społecznego referendum w tej sprawie i nacisk na przeciwników euro w momencie, kiedy Polacy o tym zdecydują, byłby tak duży, że wszyscy opozycjoniści w tej sprawie skapitulują. Więc tu elementy presji istnieją, gdyby ktoś chciał ich użyć. Tutaj mamy dość klarowną sytuację, dlatego że po stronie euro będą Polacy. To jest czynnik rozstrzygający, na tym też polega siła rządu w tej sprawie i słabość opozycji. Natomiast gdyby takie spotkanie miało doprowadzić do porozumienia w sprawie kalendarza euro, to jestem jako obywatel i komentator całym sercem po stronie tego spotkania.
Mija właśnie miesiąc, od kiedy zaczął pan działalność publicystyczną. Powie pan: "Spełniam się w tym, to mi wystarcza, o polityce nie myślę"?
Wie pan, jestem zmuszony w tej chwili więcej myśleć o polityce niż kiedykolwiek wcześniej.
O polityce jako działalności aktywnej, a nie jej komentowaniu.
O polityce jako działalności aktywnej własnej dzisiaj nie myślę. Chyba bardzo się przejąłem tym zajęciem komentatorskim, ono jest absolutnie fascynujące, dlatego że muszę włożyć znacznie więcej pracy niż wcześniej w to, żeby rozumieć zjawiska. Jak byłem politykiem, to wystarczało mi prezentować własny pogląd, dzisiaj muszę rozumieć także przeciwników mojego poglądu i to jest niesłychanie ciekawe doświadczenie życiowe.
Ale czy publicysta z legitymacją partyjną w kieszeni to jest, pana zdaniem, dobry standard? Bo przecież legitymację partyjną cały czas pan ma.
Legitymacji nie mam, bo nigdy mi Platforma żadnej legitymacji nie dała.
Ale składki pan płaci.
Tak, składki płacę, jestem członkiem Platformy, a czy to jest dobra forma, czy nie, to oceniają, w moim przekonaniu, czytelnicy moich tekstów w "Dzienniku". Innych recenzji, czy innej oceny moich tekstów nie ma. Ja uważam, że dobra.
Nie wejdzie pan do władz ruchu obywatelskiego Polska XXI?
Ja w ogóle w żadne ruchy polityczne się nie angażuję w tej chwili, nie mówiąc o tym, że - jak pan przed chwilą zauważył - jestem członkiem istniejącej partii.
I to jest tak, że póki w polityce aktywną osobą będzie pańska żona, to pan do polityki nie wejdzie.
To pan powiedział, nie wiem, zobaczymy. Zawsze powtarzałem i powtarzam dokładnie to samo, że uważam politykę za bardzo szlachetne pojęcie i w tej sprawie mam chyba pogląd mniejszościowy w Polsce. I w sytuacji, kiedy jest wielka misja do spełnienia i szansa pchnięcia Polski naprzód w sposób zasadniczy, to w takim przedsięwzięciu politycznym ja bym mógł na nowo odnaleźć swoją pasję polityczną, którą kiedyś miałem. Ale dla samego politycznego aktorstwa, to nie, to już na to jestem za stary. Polityka jako taka przygoda życiowa przestała mnie bawić, dojrzałem za bardzo.
Start w wyborach do Parlamentu Europejskiego wykluczony?
Nie zamierzam.
Bo o tym Churchillu pan pisał, Churchill też mówił w czasie I wojny światowej, że już tylko malarstwo i pisanie, a potem obiecywał krew, pot i łzy.
Bardzo mi się to spodobało. No biedny Churchill po wielkiej klęsce swoich planów pod Gallipoli, śmierć olbrzymiej ilości brytyjskich żołnierzy i znalazł się na froncie francuskim, i tam opowiadał rzeczywiście swoim współpracownikom, współtowarzyszom broni, że do polityki już nigdy, że jak wojna się skończy, to się zajmie pisaniem i malarstwem. W pewnym sensie dotrzymał słowa, dlatego że i pisarstwem się zajął, Nagrodę Nobla literacką dostał, i malarstwem, podobno jakąś wielka kolekcja obrazów Churchilla istnieje w Wielkiej Brytanii, którą bardzo chciałbym kiedyś zobaczyć.
Jan Rokita, dziękuję bardzo.
Dziękuję bardzo.