Możemy się na to zżymać, załamywać ręce, wieszczyć rychły upadek Rzeczypospolitej. Bo co to za naród, który nie szanuje własnej historii? Albo zastanowić się, jakie są przyczyny tego zjawiska. Wiele bowiem wskazuje na to, że "głusi" - w dużej mierze - zwyczajnie się... wstydzą. A zarzucanie im braku uczuć patriotycznych jest nadużyciem. Już od jakiegoś czasu obserwujemy proces zawłaszczania narodowych symboli przez grupy, z którymi nie identyfikuje się spora część Polaków. W efekcie tym drugim trudno jest utożsamiać się z ideami, "skażonymi" nieakceptowaną przez nich odmiennością. Konkretyzując - wielkomiejski współczesny japiszon boi się wziąć do ręki biało-czerwoną flagę, bo a nuż zostanie odebrany jako kibol. Z tych samych powodów - często świadomie bijąc się z myślami - zignoruje wyjące 1 sierpnia syreny. "Bo jak stanę na baczność, to ktoś gotowy jest wziąć mnie za członka ruchu narodowego" - kalkuluje. Brzmi abstrakcyjnie? A przypomnijcie sobie, ilu z was, czytelników tego tekstu, szura stopami ze zniecierpliwienia, gdy na przykład na jakiejś sportowej imprezie orkiestra odgrywa narodowy hymn?Kibole i narodowcy to w tym kontekście niejedyne - jak zwykła to określać socjologia - negatywne grupy odniesienia. Dla dużej części Polaków "obciachowość" patriotyzmu jest konsekwencją stosunku do religii. Nie da się bowiem zaprzeczyć związku katolicyzmu z narodową symboliką, wciąż reprodukowanego poprzez włączanie obrzędów religijnych w oficjalne, państwowe rytuały. Zresztą, nie trzeba być ateistą (czy innowiercą), by nie akceptować tej symbiozy. Religia się "prywatyzuje" - wiara staje się czymś osobistym, zaś publiczne jej manifestowanie coraz częściej nie przystoi. Tymczasem 1 sierpnia biją też kościelne dzwony, a w dobrym tonie jest przeżegnać się znakiem krzyża.Mieszają też politycy, z ich wypowiedziami na temat "prawdziwych Polakach", z wykluczaniem konkurentów, jako "niegodnych narodowej spuścizny", "pracujących na rzecz Berlina czy Moskwy". Jakkolwiek tego typu hasła znajdują spory posłuch - dość wspomnieć 30-procentowe poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości - duża część obywateli tego kraju reaguje na nie alergicznie. Zwłaszcza, że w pakiecie takich wizji otrzymują również "religię smoleńską", traktowaną jako nowe, patriotyczne wzmożenie, czy przekonanie o niegodnym poczęciu III Rzeczypospolitej - bo przecież "prawdziwa Polska" winna była powstać w wyniku krwawej rewolucji. I na koniec warto wspomnieć o jeszcze jednym powodzie, dla którego części z nas 1 sierpnia tak trudno zamanifestować swój patriotyzm. Nieco innym od poprzednich, bo wprost związanym z Powstaniem Warszawskim. A właściwie z jego oceną. Krytyczną, podkreślającą bezsens walki, w wyniku której zrównano z ziemią stolicę Polski, a setki tysięcy ludzi straciło życie. "Dlaczego mielibyśmy hołubić taką klęskę?" - wielokrotnie słyszymy tego typu pytanie.Zgoda, gdyby przyjąć współczesne standardy, za decyzję o rozpoczęciu Powstania władze Podziemnego Państwa trafiłyby przed Trybunał Stanu. A dowodzący żołnierzami - przed sądy wojskowe. Lecz nawet ta świadomość nie musi oznaczać powściągliwości. Negatywna ocena przywódców nie stoi na przeszkodzie, by docenić bohaterstwo tysięcy młodych ludzi, którzy chwycili za broń. Przede wszystkim zaś - by oddać hołd cywilnym warszawiakom, masowo zasypywanym w piwnicach, palonym, rozstrzeliwanym, gwałconym, a wreszcie wypędzonym z ruin własnych domów. Wszyscy oni - tak po ludzku - zasługują na naszą pamięć. Na chwilę naszej uwagi. Jeśli nie przekonuje nas argument, że można być patriotą, brzydząc się jednocześnie nacjonalizmem i stadionową przemocą, nie wierząc w boga i mając, dla przykładu, lewicowe poglądy - przystańmy o siedemnastej, bo tego wymaga zwykła przyzwoitość.Marcin Ogdowski