Prof. Maciejewski: Pacjent po przeszczepie twarzy po raz pierwszy wstał
- Wczoraj chory po raz pierwszy wstał. Szybko odzyskuje siły. To młody, poza tym wypadkiem, zdrowy mężczyzna. Podajemy mu leki immunosupresyjne, zapobiegające odrzuceniu przeszczepu. Kluczowe będą następne tygodnie. Dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć, że wszystko się udało - mówi w RMF FM o swoim pacjencie prof. Adam Maciejewski, szef zespołu, który w ubiegłym tygodniu dokonał pierwszego na świecie ratującego życie przeszczepu twarzy.
- Ten przeszczep to otwarcie drzwi. Pokazanie, że to jest możliwe. Polska transplantologia nigdy nie była w dołku, ale po sprawie doktora G. ludzie się przestraszyli, a lekarze zaczęli podchodzić z rezerwą do przeszczepów - mówi prof. Maciejewski.
Konrad Piasecki: Najnowsze wieści dotyczące stanu pacjenta - optymistyczne?
Adam Maciejewski: - Optymistyczne, wczoraj chory po raz pierwszy wstał. Jego stan się z dnia na dzień poprawia, więc oczekujemy, że będzie tak nadal.
To, że się podniósł, to jakiś milowy krok w tym jego dziele dochodzenia do pełni formy?
- Może nie milowy. Jakiś istotny w tym całym przebiegu pooperacyjnym. Cieszymy się, że szybko odzyskuje siły. To młody, poza tym wypadkiem, zdrowy mężczyzna i jest to dla nas jakiś krok ku temu, żeby na własnych nogach wyszedł spokojnie ze szpitala.
Kluczowy dla odpowiedzi na pytanie, czy się udało, będzie który moment, panie profesorze?
- Myślę, że to jeszcze 3-4 tygodnie dopóki jego system immunologiczny nie zacznie pracować w taki sposób, jakiego oczekujemy. Na razie jest wspomagany bardzo intensywnie farmakologią. To konieczność i również kolejny krok postępowania pooperacyjnego, tak że jeszcze te kilka tygodni i myślę, że wówczas będziemy mogli spokojnie odpowiedzieć na pytanie, czy wszystko się powiodło i wszystko przebiega tak, jak chcemy.
Rozumiem, że ten system immunologiczny, mówiąc takim zwykłym językiem, jest wyciszany po to, żeby przeszczep nie został odrzucony.
- Dokładnie tak.
Dziś szanse na to, że wszystko pójdzie tak, jak powinno pójść, ocenia pan na ile procent?
- Nie jestem w stanie tego w procentach określić. Każdy tego typu przypadek jest indywidualny, a nasz po raz pierwszy wykonany przeszczep ze wskazań życiowych nie ma odpowiednika, tak że nie ma z czym tego porównywać. Trudno mówić o procentach, dlatego nie chcę w ten sposób odpowiadać.
Dla światowej medycyny jaka jest najbardziej istotna lekcja czy nauka wyciągnięta z tej operacji?
- Myślę, że przede wszystkim otwarcie pewnych drzwi, świadomości ludzi, że tego typu zabiegi są możliwe. To pierwszy ze wskazań życiowych, tak jak powiedziałem. Dotychczasowe przeszczepy to przeszczepy, które pozwalały na powrót funkcji, estetyki, natomiast ten po raz pierwszy ratuje życie, poza tym przywróceniem funkcji i efektu kosmetycznego.
A patrząc bardziej ogólnie - czy pan traktuje to trochę jak symboliczny dowód na to, że polska transplantologia wychodzi z dołka?
- Ja myślę, że transplantologia nigdy w dołku nie była. Najlepszy przykład stanowi Trzebnica i polskie przeszczepy kończyn górnych, które pomimo tego, że w Polsce w jakiś sposób są może nie niedostrzegane, ale nierozpowszechnione, to nasze doświadczenia są oceniane jako jedne z najlepszych, najwyżej ocenianych w skali świata. Także myślę, że nasza transplantologia nie stoi na złym poziomie. Może świadomość tego problemu jest trochę niższa niż byśmy tego chcieli...
Właśnie pytam o świadomość, o to wszystko, co działo się podobno po historii CBA i łapania doktora G. Wtedy pojawiły się takie informacje, że ludzie z większą ostrożnością czy niechęcią zaczęli podchodzić do przeszczepów.
- To prawda, aczkolwiek ten stan teraz powoli, krok po kroku wraca do tego sprzed wydarzenia, o którym był pan łaskawy wspomnieć.
Ale rzeczywiście tak było, że ludzie przestraszyli się przeszczepów?
- Ja myślę, że nie tylko ludzie, ale również lekarze dokonujący tego typu zabiegów z pewną rezerwą zaczęli do tego podchodzić.
I tu mamy dowód na to, jak bardzo chyba zmieniła się mentalność ludzka, bo zgoda rodziny dawcy na przeszczepienie twarzy to jednak bardzo symboliczny i niezwykły gest.
- Tak, to prawda. I to, że doszło do tego w tak krótkim czasie od wypadku. My czekaliśmy na ten moment, sprawdzając rejestry Poltransplantu prawie co dwie godziny od momentu, kiedy zdecydowaliśmy, iż jedynym ratunkiem dla chorego jest przeszczep. On tak szybko się pojawił, a współpraca pomiędzy Poltransplantem, jego koordynatorami regionalnymi, a naszym zespołem przebiegła w zgrany, szybki sposób.
Powiedział pan, że chory szybko wstał. Rozumiem, że on porusza się cały czas w obrębie zamkniętej przestrzeni, w której jest bezpieczny?
- Tak i taki stan będzie trwał jeszcze ładnych kilka dni, tygodni nawet, dopóki nie będziemy bezpieczni o jego system immunologiczny, o to, że jakiekolwiek infekcje w tym momencie nie spowodują nieodwracalnych zmian i powikłań. Jeszcze pewien okres czasu będzie w tym odizolowaniu i w pełnych sterylnych warunkach.
Panie profesorze, list ministra zdrowia do polskich lekarzy. Ma pan poczucie, że rzeczywiście w polskich szpitalach zbyt często można spotkać się z przejawami znieczulicy, takiej ponurej rutyny, obojętności na los pacjenta?
- Panie redaktorze, nie, ja tego nie zauważam. Zauważam sytuację wręcz odwrotną, że pomimo różnych trudności ten stopień wrażliwości i empatii w stosunku do chorych ludzi jest na bardzo wysokim poziomie, na pewno na wyższym niż w innych krajach. Tak ja oceniam.
Czyli kiedy minister zdrowia pisze list do przyjaciół lekarzy i sugeruje w nim, żeby zastanowili się, czy nie nazbyt często własne błędy czy własne zaniechania zwalają na system, to w panu jest oburzenie?
- Panie redaktorze, powiem szczerze: nie czytałem tego listu i trudno mi się do tego odnieść. Nie wiem, nie patrzę w ten sposób. Staram się, ja myślę, nie tylko ja, ale również koledzy, nasz zespół, po prostu wykonywać swoją pracę i robić to najlepiej jak potrafimy.
Nie uważa pan, że polski system ochrony zdrowia rzeczywiście wpycha lekarzy w taki znieczulający trochę system?
- Trudno mi się do tego odnieść. Ja nie sądzę. Myślę, że to jest kwestia poszczególnych lekarzy, zespołów w których pracują, różnych innych czynników, które mają na to wpływ. Ja nie uważam, że jest to jakiś uogólniony proces i rzeczywiście największy problem polskiej medycyny.
A jaki jest największy problem? Za mało pieniędzy?
- Tak myślę. Za mała ilość środków, które pozwalają na nie tylko doposażanie sprzętowe, ale również szkolenie lekarzy, żeby mogli przejmować pewne wzorce. Już nie mówię o tym, żeby tworzyć nowe schematy, nowe metody leczenia, ale przejmować te wzorce, które się sprawdziły. Na to również potrzebne są fundusze i myślę, że to nie jest kwestia złej woli, po prostu kwestia tego, iż tych pieniędzy jest niestety za mało.
To na koniec ciekawe pytanie od naszego słuchacza. Pan Jacek pyta : Jak się może czuć człowiek z inną twarzą w odbiciu lustra? Czy tutaj nie będzie konfliktu tożsamości? Na ile psychologia i psychiatria jest w stanie to opisać?
- Rzeczywiście to jest i był pewien problem w przypadkach przeszczepów, które były do tej pory na świecie wykonane, aczkolwiek zaznaczam, to to jest troszkę inna sytuacja. To jest sytuacja, gdzie i chory i jego rodzina mają świadomość, że wracają z długiej drogi. To był stan zagrożenia życia i myślę, że ten element utożsamiania się z nowym wizerunkiem, bo na pewno będzie on inny...
- Nie będzie podobny ani do dawcy, ani do poprzedniego wizerunku biorcy - jest to rzeczą drugoplanową i myślę - widząc, w jaki sposób ten młody człowiek porozumiewa się, pisze do nas informacje, przekazuje je - że nie będzie to wielki problem. Tym bardziej, że cały czas ma wsparcie i psychologów, i rodziny. I ma również nasze skromne wsparcie.