Premier Beata Szydło jeszcze przed piątkowym spotkaniem z kanclerz Merkel w wywiadzie dla "Bilda" dokonała diagnozy relacji polsko-niemieckich i scharakteryzowała je jako "znakomite". Jednocześnie wytknęła Berlinowi, że "niektóre decyzje są podejmowane ponad głowami Polaków". Specjalista w dziedzinie stosunków polsko-niemieckich profesor zw. dr hab. Erhard Cziomer zwraca uwagę, że deklaracja szefowej polskiego rządu ma związek z rangą partnera, z którym przyszło nam usiąść do stołu rozmów. - Słowa premier Szydło są dowodem na to, że Niemcy nie są dla Polski byle jakim partnerem, tylko on nie odpowiada całkowicie wyobrażeniom obozu rządzącego. Zo stało już to zresztą podkreślone we wcześniejszym "małym expose" wygłoszonym w Sejmie przez ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego - zaznacza w rozmowie z Interią. Symptomatyczny i nie bez znaczenia - zdaniem naszego rozmówcy - jest także fakt, że pierwsza oficjalna wizyta Beaty Szydło u naszego sąsiada po drugiej stronie Odry odbywa się dopiero po trzech miesiącach od przejęcia przez nią urzędu premiera. Podczas gdy jej poprzednicy wybierali Niemcy jako jeden z pierwszych, które odwiedzali. - To efekt pewnych założeń programowych i polityki zagranicznej realizowanej przez Prawo i Sprawiedliwość - wyjaśnia ekspert. Polska jednym z petentów Tymczasem na nasze relacje z Niemcami rzutuje już samo bliskie sąsiedztwo, jak i potęga gospodarcza Berlina. - Ze współpracy polsko-niemieckiej w ramach Unii Europejskiej korzysta ogromna ilość Polaków. Prawie taka sama liczba naszych rodaków wyjeżdża do pracy do Wielkiej Brytanii jak właśnie do Niemiec - wylicza specjalista. - Jeśli popatrzymy wstecz na wizyty dyplomatyczne, to szybko zaobserwujemy, że Polska jest jednym z wielu partnerów i petentów w Niemczech - dodaje. W opinii naszego rozmówcy wizyta premier Beaty Szydło w Berlinie ma przede wszystkim charakter kurtuazyjny, a myśli kanclerz Niemiec są zwrócone w innym kierunku. - Angela Merkel ma na głowie bardzo poważne problemy, a w szczególności ten związany z kryzysem migracyjnym. W tym przypadku na Warszawę jednak nie ma co liczyć. Polska w tej kwestii stoi okoniem i na porozumienie się nie zanosi - wyjaśnia. Obie strony mają interesy trudne do pogodzenia. - Kanclerz Angela Merkel nie może uzyskać poparcia w Niemczech, gdzie wyraźnej zmianie uległy nastroje; z kolei Polska z trudnością przyjmie albo też nie przyjmie tych 7 tysięcy uchodźców - argumentuje prof. Cziomer. Pat w sprawie uchodźców Patowa sytuacja wymusza na Angeli Merkel szukanie sposobów wyjścia z kryzysu. - Kanclerz Merkel to kobieta bardzo ambitna i po raz pierwszy znalazła się w sytuacji, w której jest stroną proszącą, a nie dającą w Unii Europejskiej. Ona czuje, że z Polską nie zrobi interesu w sprawie uchodźców i tworzy koalicję złożoną z 10 czy 15 krajów, bo Turcja nie zatrzyma wszystkich imigrantów, tak jak to kiedyś zrobił Kadafi, tylko będziemy musieli od niej te kontyngenty przyjmować - konkluduje ekspert. Strategia Warszawy w kwestii uchodźców też nie jest obliczona na dłuższą metę. - Polska chciałaby ani nie przyjmować uchodźców, ani nie partycypować w kosztach ich powstrzymywania w kraju pobytu. Dlatego pod tym względem nie będziemy odgrywać większej roli w Unii Europejskiej, czego by z kolei chciała rządząca ekipa. Problem pozostanie, nawet jeśli w Niemczech zmieni się kanclerz - dodaje. "Merkel popełniła błąd, bo myślała, że jest nieomylna" Zdaniem naszego rozmówcy mimo narastających nastrojów antyimigranckich w Niemczech i spadających notowań rządu, kanclerz Merkel zachowa swoje stanowisko. Musi jednak poprawić sytuację wewnętrzną. - Gdybyśmy mieli w Polsce do czynienia z takim napływem cudzoziemców co w Niemczech, to nie tylko upadłby każdy rząd, ale stracilibyśmy kontrolę nad sytuacją już na poziomie gmin - zauważa. Merkel wybierając politykę otwartych drzwi wobec uchodźców chciała prawdopodobnie poza względami humanitarnymi wzmocnić swoją pozycję i przywództwo w Europie, ale popełniła błąd, bo myślała, że jest nieomylna. Jej losy nie są jednak przesądzone, bo należy do przywódców, którzy potrafią przekuć porażkę w zwycięstwo. - Kanclerz Niemiec szybko się nie podda, a Chadecja nie ma kandydata na jej miejsce - argumentuje prof. Cziomer. - Angela Merkel była wzorem stabilizacji oraz odpowiedzialności i zrobi wszystko, żeby chociaż odzyskać część tego, co miała. W przeszłości szła po trupach i rozprawiła się ze wszystkimi rywalami, głównie mężczyznami. To rzadko się zdarza i dziwić może, że tak jej się noga powinęła w sprawie uchodźców - dodaje. "Nikt nie każe nam Niemców kochać" Zmiana paradygmatu w polskiej polityce wobec Niemiec, na co zwracają uwagę eksperci, daleko nas jednak nie zaprowadzi. - Nikt nie każe nam przecież Niemców kochać, ale musimy z nimi prowadzić interesy - wskazuje ekspert. Z kolei zwrócenie się w stronę Wielkiej Brytanii niekoniecznie przyniesie nam wyczekiwane profity w postaci baz NATO czy korzystniejszych rozwiązań w sprawie uchodźców. - Wielka Brytania rozgrywa swoją kartę, a w dodatku nieodpowiedzialna postawa premiera Davida Camerona może doprowadzić do jej wyjścia z Unii Europejskiej, mimo że poważna część społeczeństwa brytyjskiego wcale tego nie chce. Brytyjczycy zawsze na Europie wymuszali ustępstwa i są zbyt ważnym graczem, żeby go tak lekko potraktować - dodaje. Warszawie jak na razie brakuje karty przetargowej. - Polska liczy na Grupę Wyszehradzką tylko na chwilę obecną ona stanowi rodzaj zaledwie doraźnego sojuszu - wskazuje nasz rozmówca. "Potrzebny jest zdrowy rozsądek" Prof. Cziomer zwraca uwagę, że w kontaktach z Niemcami potrzebny jest zdrowy rozsądek. - Dobrym przykładem jest Finlandia, która w obliczu zaognionych stosunków z ówczesnym ZSRR i tak musiała z nim współpracować, choć nikt za bardzo za nim nie przepadał. Dzięki takiej postawie Finlandia przystąpiła później do Unii Europejskiej. My na przykład chcielibyśmy, żeby nie tylko w Unii Europejskiej, ale także w NATO, znalazła się Ukraina, na co zapewne Rosja nigdy się nie zgodzi. To, co się stało w Donbasie, to tylko przygrywka do dalszych możliwych sytuacji - wylicza. We wzajemnych relacjach z Niemcami wielkie ryzyko niesie również ze sobą osłabienie współpracy gospodarczej. - Nie możemy sobie na to pozwolić. Kontakty międzyludzkie i tak są rozwinięte, natomiast nie zależy nam na tym, co grozi w sprawach uchodźców, czyli zawieszenie strefy Schengen. Niemcy straciliby na tym bardzo dużo, ale my jeszcze więcej, bo nawet trzy razy tyle - przestrzega specjalista. - Niemcy mają bardzo dobre położenie geograficzne i zawsze dogadają się z Francją czy z krajami Beneluxu, nie mówiąc już o Szwecji czy Danii. My musimy przejeżdżać przez ich terytorium tranzytem do Europy Zachodniej - dodaje. "Nie musimy się Niemcom w pas kłaniać" Nasz rozmówca zaleca uprawianie trudnej sztuki kompromisu. - Z sąsiadem zawsze należy próbować negocjować. Nie musimy się Niemcom w pas kłaniać, ale relacje z nimi musimy układać rozsądnie. Czasem rozgrywa się wzajemne stosunki bilateralnie do stosunków wewnętrznych, co najczęściej robią populiści i tego należy unikać - przestrzega. - Musimy brać pod uwagę, że z takim partnerem jak Niemcy nie możemy żyć już historią, ale znaleźć formułę współpracy bieżącej , która racjonalnie realizuje nasze interesy, a jednocześnie w miarę możliwości udowodnić też, że jesteśmy rzetelnym partnerem. Jeśli tamta strona zorientuje się, że co innego mówimy, a co innego robimy, to nie skończy się to dobrze. Nasze relacje nie są symetryczne. Niemcy nie są w sytuacji, że muszą z nami współpracować. To, że państwa kierują się przed wszystkim własnym interesem, nie jest przecież dla nikogo tajemnicą. Musimy to przyjąć do wiadomości - puentuje nasz rozmówca. Dominika Głowacka