Pierwsze doniesienia o tym, że są szanse na powstanie partii prezydenckiej pojawiły się jeszcze w lipcu, zaraz po tym, jak prezydent Andrzej Duda zawetował kluczowe dla Prawa i Sprawiedliwości ustawy - o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Wówczas dziennikarze pytali o to ministra Jarosława Gowina. Ten jednak był stanowczy i powiedział: "nie ma i nie będzie czegoś takiego jak partia prezydencka". - Tego typu opinie czy sugestie, że powstaje taki nowy obóz w ramach Zjednoczonej Prawicy czy w ramach szeroko rozumianej centroprawicy podsuwają ci, którzy albo źle życzą Zjednoczonej Prawicy, albo ulegają emocjom - ocenił. Wydawało się, że słowa Gowina uspokoiły całą dyskusję i nikt już nie zdecyduje się podjąć tego tematu. Tak było aż do wczoraj. Spekulacje rozgorzały na nowo po słowach Marka Jakubiaka z Kukiz'15. Polityk na antenie TVP Info był pytany, czy Kukiz'15 wraz z PSL tworzą blok republikański z prezydentem Andrzejem Dudą. Poseł odpowiedział, że najlepiej by było, gdyby dziennikarz zadał to pytanie prezydentowi. - Bo to zdaje się pan prezydent będzie organizował, a nie my. Możemy być jedynie współorganizatorami. I to jest moja odpowiedź. Natomiast rozmowy pomiędzy PSL a Kukiz'15 - nawet jeżeli by trwały, czy też były, czy miały miejsce, to i tak bym nie powiedział - dodał. Z kolei Ryszard Czarnecki oznajmił w Polskim Radiu, że "nie wierzy w partię prezydencką". W jego opinii Duda jest realistą i wie "że wyborcy Zjednoczonej Prawicy głosowali na Prawo i Sprawiedliwość, głosowali na naszą prawicową koalicję i nie chcą eksperymentów, ponieważ pamiętają historię". Historia, o której wspomniał Czarnecki, dotyczy rozłamów na prawicy, które poskutkowały porażkami wyborczymi w 1993 i w 2001 roku. Ruch zamiast partii? Doniesienia o powstaniu bloku republikańskiego nie pojawiły się znikąd. Jeszcze w czerwcu i lipcu tego roku u prezydenta na spotkaniach pojawili się kolejno Paweł Kukiz (Kukiz'15) i Władysław Kosiniak-Kamysz (PSL). Politycy dyskutowali z prezydentem między innymi o referendum konstytucyjnym i o zmianach w sądownictwie. Z drugiej strony trudno po każdym takim spotkaniu doszukiwać się jego ukrytych motywów, są one bowiem częstą praktyką. A prezydent Andrzej Duda spotkał się z całą opozycją, aby mediować po burzy, jaką wywołało głosowanie nad Trybunałem Konstytucyjnym. Eksperci spierają się, czy utworzenie partii miałoby sens. Większe szanse na rozwój kariery politycznej prezydenta Dudy widzą w utworzeniu ruchu społeczno-politycznego, którego mógłby być patronem. Partia, aby działać prężnie, musi mieć silnego lidera, który nią zarządza. Prezydent, ze względu na pełnioną funkcję i obowiązki z nią związane nie miałby takiej możliwości. Jako kolejny argument wymienia się także zdecydowane rozproszenie elektoratu, które może nastąpić po takim rozłamie w obozie prawicowym. Duda musiałby dobrze skalkulować swoje szanse na ponowną prezydenturę. Mogłoby się okazać, że - tak jak wspominał Czarnecki - prawica przez to rozdrobnienie znów straciłaby władzę. Wówczas byłaby to gra niewarta świeczki. Po komentarz w sprawie ostatnich doniesień zwróciliśmy się do Kancelarii Prezydenta i jego rzecznika Krzysztofa Łapińskiego. Niestety bez rezultatu. Weto jako papierek lakmusowy relacji prezydent-rząd? Jeśli prezydent ma jakieś narzędzia, aby przeciwstawić się obozowi władzy, to jest to właśnie prezydenckie weto. Jak pokazuje historia, najwięcej zawetowanych ustaw mają na swoim koncie prezydenci, którzy rządzili w warunkach koabitacji - czyli sytuacji, w której prezydent wywodzi się z innego obozu politycznego niż rząd. Prezydent Lech Wałęsa w ciągu pięciu lat swoich rządów (1990-1995) zawetował 27 ustaw. Najwięcej w czasach, kiedy w Sejmie miała większość koalicja SLD-PSL. To właśnie wówczas powstało określenie "malowany prezydent" - bo koalicjanci chętnie i często po 1993 roku odrzucali niemal każde weto Wałęsy. Rekordzistą pod względem liczby wet był następca Wałęsy, Aleksander Kwaśniewski. W ciągu 10 lat swoich rządów (1995-2005) zawetował aż 35 ustaw - z czego aż 28 w czasach rządów koabitacyjnych z koalicją AWS-UW między 1997 a 2001 rokiem. Kwaśniewski miał do wetowania o wiele bardziej sprzyjające warunki od swojego poprzednika, bo właśnie od 1997 roku żadna sejmowa koalicja nie dysponowała głosami 276 posłów potrzebnymi do tego, aby weto odrzucić. Koalicja AWS-UW zdołała utrącić jedynie dwa prezydenckie weta - to dotyczące ustawy lustracyjnej i to w sprawie ustawy o powołaniu Instytutu Pamięci Narodowej. Najbardziej spektakularna dyskusja na temat weta prezydenta odbyła się w 1998 roku - kiedy odrzucona została ustawa o podziale terytorialnym kraju. Ostatecznie ustawę przyjęto, ale zamiast postulowanych 12 województw, kraj podzielono na 16. Kwaśniewski toczył także boje z rządem Prawa i Sprawiedliwości - w 2001 roku przeciwstawił się nowelizacjom kodeksów karnego, karnego wykonawczego i postępowania karnego. Lech i Jarosław Kaczyńscy nazywali go wówczas obrońcą przestępców. W zakończonej tragedią kadencji prezydent Lech Kaczyński zdecydował się na zawetowanie 18 ustaw. Między 2005 a 2007 rokiem, kiedy w Sejmie dominowała koalicja PiS-LPR-Samoobrona, taką decyzję podjął tylko raz - w przypadku ustawy wprowadzającej zmiany do Kodeksu cywilnego. Po 2005 roku zawetował 17 ustaw koalicji PO-PSL, jednak rządzący zdołali odrzucić 7 z tych wet. Rządy jego następcy Bronisława Komorowskiego zbiegły się z rządami koalicji PO-PSL i nie jest przypadkiem, że to właśnie Komorowski jest do tej pory prezydentem, który zdecydował się na najmniej wet - bo tylko 4. Prezydent Andrzej Duda już po trzech miesiącach koabitacji z rządem PO-PSL miał na koncie tyle samo. W ciągu zaledwie dwóch lat prezydentury, Duda zawetował już siedem ustaw - trzy z nich zostały zgłoszone za rządów PiS i są w trakcie rozpatrywania. Dotyczyły Regionalnych Izb Obrachunkowych, Sądów Najwyższych i Krajowej Rady Sądownictwa. Jeśli prezydent Andrzej Duda utrzyma obecne "tempo", to śmiało można założyć, że będzie jedynym w historii prezydentem Polski, który zawetował najwięcej ustaw proponowanych przez partię, z której się wywodzi.