Katarzyna Pruszkowska: Kilka miesięcy temu rozmawiałyśmy o porodach domowych z udziałem położnej. Okazuje się jednak, że na popularności zyskują też porody w samotności - bez asysty położnej czy ojca dziecka. Dlaczego? Katarzyna Oleś : Porody domowe bez asysty są popularne w USA czy Szwecji, ale także Australii, gdzie istnieje spory ruch na rzecz samodzielnych porodów. U nas zresztą takie porody również się zdarzają. Powodów może być kilka. Po pierwsze, kobiety są już zmęczone stechnicyzowanym podejściem do porodu, który często obowiązuje w szpitalach, gdzie kobiety mają bardzo niewiele do powiedzenia na temat tego, jak chcą rodzić np. w jakiej pozycji. Poród często jest traktowany jako wydarzenie stricte medyczne, nie ma miejsca na uczucia i emocje przyszłych mam. Po drugie - obserwuję, że kobiety stają się coraz silniejsze. Jeśli nie są zadowolone z opieki szpitalnej, gdzie nie ma miejsca na empatię i na szacunek dla kobiecej fizjologii, mogą zdecydować się na samodzielny poród. Szczególnie, jeśli rodziły już wcześniej, a poród przebiegał bez komplikacji. W Polsce zdarza się, że kobiety decydują się na samodzielny poród, ponieważ nie mogą znaleźć położnej, która zdecydowałaby się poprowadzić poród domowy. Czyli na poród samodzielny mogą zdecydować się kobiety, które tak bardzo nie chcą rodzić w szpitalu, że nawet bez obecności wykwalifikowanej położnej są gotowe urodzić same w domu? Tak, zdarzają się takie dziewczyny. Na anglojęzycznych stronach poświęconych porodom w domu użytkowniczki piszą, że skoro kobiety w prymitywnych plemionach, które nie mogły liczyć na pomoc medyczną, rodziły zdrowe dzieci, to urodzić może każda. Że powikłaniom winny jest stres - to prawda? I tak, i nie. Oczywiście jest tak, że jeśli kobieta rozumie przebieg porodu i ufa swojemu ciału, wie, że jest sobie w stanie poradzić z urodzeniem dziecka - szanse na spokojny poród z wykorzystaniem wszystkich fizjologicznych możliwości rosną. Wpływ psychiki na przebieg porodu jest nadal słabo zbadany, ale położne wiedzą, że nastawienie i wiara we własne siły są podstawą udanego porodu. Są kobiety, które tak bardzo boją się urodzić siłami natury, że hamują akcję porodową i nie rodzą. Ale są i takie, które wierzą w siebie i bardzo dobrze przechodzą stosunkowo trudne porody. Ma to związek z hormonami - kiedy poziom stresu jest niski, lepiej wydziela się oksytocyna, więc akcja porodowa przebiega sprawniej. Nie znaczy to jednak, że gwarantuje to poród bez żadnych komplikacji. Jednak ostatnio dużo słyszymy o trudnych porodach, nieprawidłowym ułożeniu dziecka (np. pośladkowym), które prowadzi do nieplanowanego cesarskiego cięcia, krwotokach... Dobrze to pani sformułowała: słyszymy. Ja nie uważam, że komplikacji podczas porodu jest coraz więcej. Po prostu częściej o nich słyszymy. Wspominała pani o ułożeniu pośladkowym. Wiele kobiet jest dziś przekonanych, że dziecka ułożonego pupą do dołu nie sposób urodzić siłami natury. Ja zaczynałam pracować ponad 20 lat temu i wtedy takie porody były na porządku dziennym - i kobiety rodziły bez kłopotu. W uzasadnionych przypadkach należy rozpatrzyć rozwiązanie przez cesarskie cięcie - tego nikt nie neguje. Uważam jednak, że zbyt często wybiera się to rozwiązanie bez odpowiednich wskazań. WHO mówi o 15% porodów, które z medycznych powodów powinny, dla bezpieczeństwa dziecka i/lub matki zostać zakończone operacyjnie - na to wskazują wyniki badań. W tej chwili w wielu miejscach ponad 40% kobiet rodzi przez cc. Co ciekawe wcale nie łączy się to z poprawą bezpieczeństwa. Zapytam więc przekornie - po co kobiecie jakakolwiek asysta? Powiem tak: nie zależy demonizować komplikacji, które mogą pojawić się podczas porodu, jednak trzeba przyznać, że nie zawsze wszystko idzie gładko. Należy pamiętać, że poród jest procesem dynamicznym i to, że zaczął się dobrze, nie musi znaczyć, że tak samo się zakończy. Najlepiej mieć koło siebie osobę, która będzie umiała w porę dostrzec zagrożenie i zareagować zanim coś się stanie. Podam taki przykład: położna może podczas porodu zauważyć, że dziecko ma tendencję do złego wstawiania się w kanał rodny i w porę zasugerować rodzącej co może zrobić, żeby pomóc dziecku ustawić się właściwie. Jeśli taka próba nie powiedzie się poród nie może być kontynuowany poza szpitalem. Rodząca nie wyczuje w porę, że coś jest nie tak? Niektóre kobiety są w stanie instynktownie reagować na potencjalne zagrożenie. Nie jestem jednak pewna, czy w społeczeństwie, w którym prawie wcale nie posługujemy się instynktami, można liczyć na to, że bezpieczeństwo rodzącej i dziecku zapewnią wyłącznie instynkty. Jestem zwolenniczką rozsądnego podejścia do rodzenia - czyli dania szansy naturze, ale i nie odrzucania zdobyczy współczesnej medycyny. To właśnie wspomnianym instynktom członkinie pierwotnych plemion, tak chętnie podawane za przykład przez zwolenniczki porodów bez asysty, zawdzięczały bezproblemowe porody? Tak, ale nie do końca. Trzeba pamiętać, że kobiety nie rodziły w samotności, ale w otoczeniu innych kobiet. Starszych, bardziej doświadczonych, które wcześniej już rodziły i potrafiły odczytać sygnały płynące z ciała rodzącej. Tam między kobietami nie było tabu dotyczącego seksualności. Nie należy więc porównywać Europejek do tych kobiet, między którymi istniała taka więź. Dziś młode dziewczyny z ledwością rozmawiają z matkami o miesiączce, więc co tu dużo mówić o nauce odczytywania w trakcie porodu sygnałów płynących z ciała? Kobiety nie chcą rodzić w szpitalu, bo nie chcą, by to lekarz za nie decydował. Ale dlaczego w domu nie chcą się zgodzić na obecność męża? Czy to normalne? To jest dla mnie bardzo zrozumiałe, wcale mnie nie zaskakuje. Obecnie panuje pewna moda na obecność partnera podczas porodu, ale warto zaznaczyć, że nigdy wcześniej tak nie było. Kobiety rodziły w otoczeniu kobiet, bo one potrafią lepiej zrozumieć to, co dzieje się z rodzącą, współodczuwać. W przypadku mężczyzn często jest tak, że oni nie potrafią psychicznie "unieść" porodu. Proszę sobie wyobrazić: widzi pani cierpienia najbliższej osoby i wie, że nie można nic zrobić. Trzeba być naprawdę dojrzałym człowiekiem i mieć sporą wiedzę na temat przebiegu porodu, żeby pomagać rodzącej, nie przeszkadzać. Spytam więc wprost: czy uważa pani, że kobiety powinny rodzić samodzielnie, w zupełnej samotności? Uważam, że kobiety są sobie w stanie poradzić z urodzeniem dziecka. Jednak jestem zwolenniczką zasady złotego środka. Nie trzeba rodzic w szpitalu, ale obecność wykwalifikowanej osoby podczas porodu domowego jest wskazana. Co nie oznacza, że owa osoba musi towarzyszyć rodzącej cały czas. Często jest tak, że widzę, że rodząca woli zostać sama, nie chce rozmawiać ani być dotykaną. Wtedy odchodzę, staram się nie przeszkadzać, raz na półgodziny sprawdzam tylko tętno dziecka. Kobieta przeżywa wtedy swój poród, ale jednocześnie jest pod fachowa opieką. Kobiety, które są zwolenniczkami porodów bez asysty często przeciwstawiają sobie położnictwo tradycyjne i położnictwo naturalne. Może pani wyjaśnić czym różnią się te dwa podejścia? Ja bym ich sobie nie przeciwstawiała, bo są sytuacje, kiedy rodząca musi trafić do szpitala i skorzystać z możliwości współczesnej medycyny. Ale generalnie w położnictwie naturalnym duży nacisk kładziemy na samo przeżywanie porodu, na jego duchowy aspekt. Staramy się tak przygotować kobietę, żeby wiedziała co się dzieje z jej ciałem, żeby się nie bała, ani nie wstydziła. Podam prosty przykład: czasem jest tak, że akcja porodowa przebiega za szybko. Wtedy kobiety instynktownie przyjmują pozycję, która spowalnia skurcze - na kolanach, z głową na podłodze i pupą w górze. My wiemy, że to naturalne, instynktowne, dobre dla kobiety i dziecka i nie oceniamy aspektów, nazwijmy to, estetycznych . Rodząca nie ma się czego wstydzić. W szpitalu, w nie całkiem oswojonym środowisku i w obecności obcych osób o wiele trudniej o taki brak autocenzury u rodzącej, żeby bez zastanowienia korzystała ona z rozwiązań, które podpowiada ciało.