Przypomnijmy, że w niedzielnych (28 kwietnia) wyborach parlamentarnych zwyciężyła tradycyjna, socjaldemokratyczna PSOE, zdobywając 28,7 proc. głosów. Partia premiera Pedro Sancheza będzie w pierwszej kolejności szukać koalicyjnego porozumienia z młodą, bardziej ideową lewicą - Unidas Podemos (14,3 proc.). Implozja skorumpowanych chadeków Oczywiście nie byłoby zwycięstwa PSOE bez implozji chadeckiej Partii Ludowej (PP). W 2011 r. wygrywali wybory, zdobywając 45 proc. głosów, teraz ich wynik to 16,7 proc. PP okazała się partią skrajnie skorumpowaną. Przedsiębiorca Francisco Correa został skazany za wręczanie PP łapówek w zamian za rządowe kontrakty. Z kolei główny skarbnik partii Luis Bárcenas trafił na 33 lata do więzienia za przestępstwa gospodarcze. Według sądu cała działalność PP opierała się na mechanizmach korupcyjnych. Jakby tego było mało, udowodniono zbieranie haków na lewicową opozycję. Doszedł do tego jeszcze kryzys kataloński, o który wielu wyborców obwiniało rząd Mariano Rajoya. Było na czym budować poparcie. PP pomogła, ale pomógł sobie również sam Pedro Sanchez. Jako premier mniejszościowego rządu (przejął tekę po wotum nieufności dla Rajoya) zdołał nieco uspokoić sytuację wokół Katalonii, ale przede wszystkim podniósł płacę minimalną o 22 proc. i dał podwyżki 2,5 milionom pracowników budżetówki. Przyczynę sukcesu upatrywano także w ostrym sprzeciwie wobec nacjonalistycznej partii Vox. Ugrupowanie wprawdzie weszło do parlamentu, zdobywając 10,2 proc. głosów, co zakończyło (nie do końca prawdziwą) narrację o Hiszpanii wolnej od skrajnej prawicy, jednak Sanchezowi udało się zmobilizować wyborców sprzeciwiających się nacjonalistom. Klęski socjaldemokratów Działania PSOE uważnie obserwują inne centrolewicowe ugrupowania w Europie, które już właściwie złożono do grobu. I trudno się dziwić: Wyniki wyborcze francuskiej Partii Socjalistycznej (7,4 proc. w 2017 r.) czy niemieckiej SPD (20,5 proc. w 2017 r.) były rekordowo niskie. My z kolei doskonale pamiętamy, że wskutek wyborów z 2015 r. do polskiego parlamentu nie weszła żadna lewicowa siła. Lewica straciła władzę i wiarygodność we wszystkich największych gospodarkach Europy. Przyczyny tej katastrofy są doskonale opisane - począwszy od klęski "trzeciej drogi", czyli małżeństwa socjaldemokracji z wielkim biznesem - więc nie ma sensu się ponownie nad nimi pochylać. Pojawia się jednak pytanie, czy zwycięstwo PSOE cokolwiek w krajobrazie europejskiej polityki zmienia. Krajobrazie, o którym z ubolewaniem pisano, że został przeorany przez falę prawicowego populizmu. Są przesłanki, by twierdzić, że - cytując braci Gallagherów z Oasis - "definitely maybe". Innymi słowy, coś może być na rzeczy. Pierwsze nieśmiałe symptomy zwrotu w lewo W kwietniu w Finlandii socjaldemokraci zwyciężyli po raz pierwszy od 20 lat. Szwedzka Partia Robotnicza-Socjaldemokraci z kolei wygrała wybory z 2018 r. i utrzymała władzę. W Danii natomiast socjaldemokraci prowadzą w sondażach przed wyborami, które odbędą się latem. Skandynawia, wiadomo, jest specyficzna - można powiedzieć, że kto by nie rządził, tam wszyscy są mniej lub bardziej lewicą. Ale np. w Portugalii Partia Socjalistyczna ma już wyraźną przewagę nad chadecką Partią Socjaldemokratyczną (to nie pomyłka, lecz portugalski paradoks) przed tegorocznymi wyborami. W 2015 roku to chadecy byli na pierwszym miejscu, choć nie zdołali później utworzyć rządu. Do tego należałoby jeszcze dopisać wyborczy wynik brytyjskiej Partii Pracy z 2017 r. Laburzyści wprawdzie przegrali z torysami, ale pozbawili ich większości w parlamencie, a ponad 12 mln głosów było ich najlepszym wynikiem od 20 lat. Nawet centrolewicowa włoska Partia Demokratyczna zaczęła się ostatnio odradzać w sondażach. Nielegalna imigracja nie aż tak ważna? Analiza postaw hiszpańskich wyborców daje wgląd w nastroje społeczne, które pozwoliły PSOE zwyciężyć. Według badania CIS dla wyborców najważniejszym problemem kraju jest bezrobocie (wynoszące obecnie ok. 14 proc.). Na drugim miejscu korupcja i oszustwa. Tylko dla 9 proc. Hiszpanów największą bolączką jest imigracja, co mniej więcej pokrywa się z wynikiem wyborczym Vox. Z kolei w badaniach ogólnoeuropejskich wychodzi, że coraz większą uwagę zwraca się na zmiany klimatyczne, co uzasadniałoby choćby rosnącą popularność Zielonych - dziś drugiej najpopularniejszej partii w Niemczech. Jesteśmy więc świadkami tworzenia się warunków, w których lewice mogłyby na nowo zaistnieć, o ile byłyby w stanie wygrać debatę na temat gospodarki, największego zmartwienia Europejczyków. Lewica, ale jaka? Pozostaje jednak pytanie: jeśli lewica się odrodzi, to jako kto? W jakiej postaci? Zwycięstwo PSOE daje nadzieję tradycyjnym, złożonym już do grobu centrolewicom, ale z kolei na Wyspach Jeremy Corbyn - miotając się w sprawie brexitu - jednocześnie nie ustaje w wysiłkach, by Partia Pracy była ugrupowaniem robotników, a nie biznesu, sprzymierzoną ze związkami zawodowymi, partią nacjonalizacji i redystrybucji. Z drugiej strony niektóre europejskie lewice z nieukrywaną zazdrością przyjęły triumf Emmanuela Macrona, a zwłaszcza jego partii, w 2017 r. Może więc pojawić się plan, by zasadzić się na centrum, włączając do programu wątki liberalne i stroniąc od samookreślenia (tą drogą idzie choćby Robert Biedroń, który, otoczony ludźmi lewicy, za nic w świecie nie chce się pozycjonować jako lewica). Przestrogą mogą być natomiast losy greckiej Syrizy. Koalicja Radykalnej Lewicy była ulubienicą młodych, lewicowych środowisk w Europie, które gorąco kibicowały krucjacie partii Aleksisa Ciprasa przeciwko bezdusznej polityce cięć. Jednak po zwycięstwie w wyborach Syriza, która miała postawić się Brukseli, nieoczekiwanie zaczęła prywatyzować i ciąć wydatki jeszcze radykalniej niż poprzednicy. I wszystko wskazuje na to, że w tym roku straci władzę. Warto więc obserwować nie tylko jaką nową umowę społeczną zaproponują Hiszpanom PSOE i Podemos - o ile rzeczywiście stworzą koalicję - ale przede wszystkim, czy umowa ta zostanie dotrzymana. Wydaje się bowiem, że utracone zaufanie nawet trudniej odbudować niż kulejącą gospodarkę.