Kasia mieszka w województwie śląskim i chodzi do IV klasy technikum. Do szkoły dojeżdża autobusem ponad godzinę. - Od wtorku do piątku nie mam żadnych lekcji zawodowych, ale za to mam 13 godzin w sobotę. Od 8 do 19:30 - mówi nam uczennica. - Nie wyobrażam sobie spędzić całego dnia weekendu w szkole. Po ośmiu godzinach lekcji jestem już wykończona. Co będzie po kilkunastu? Czuję, że będę rozkojarzona, a jednak trzeba uważać na zajęciach zawodowych - wskazuje. Nie ukrywa, że rok temu też miała zajęcia w soboty. Ale do godziny 14. - Na początku byłam tym niepocieszona, później jakoś się przyzwyczaiłam. Teraz obawiam się, że będzie znacznie trudniej. W tym roku jest masakra - dodaje. Wolny poniedziałek w jej ocenie wcale nie rekompensuje sobotnich zajęć. - Niestety w tym czasie nie spotkam się ze znajomymi, bo przecież mają lekcje. Zostaje niedziela, ale wtedy przygotowują się na poniedziałkowe zajęcia. To dla mnie duży problem - zaznacza. Dyrektor placówki w rozmowie z Interią wyjaśniła, że zajęcia zawodowe w klasie Kasi prowadzi nauczyciel, który w tygodniu pracuje w innej placówce, więc nie może w tym czasie być tej konkretnej szkole. A nauczycieli prowadzących tego typu przygotowanie do zawodu na rynku brakuje, więc nie było możliwości zatrudnienia nikogo innego. Dyrektor szkoły zapewniła nas też, że uczniowie na tym profilu są w ten sposób kształceni od lat i jest to zgodne z prawem. Rok szkolny 2023/2024. "Chore" plany lekcji Na swoje plany lekcji część uczniów narzeka też w mediach społecznościowych. Jeden z planów lekcji pokazał profil maturalni. "Oto plan lekcji Franka. Chłopak ma 15 lat. W środę ma 11 lekcji, w piątki 12. Do szkoły ma pociąg o 5:55 i powrotny o 19:03. Do tego nauka w domu, zadania domowe i sprawdziany. Chore" - czytamy w poście. Dziecko dłużej w szkole niż rodzic w pracy W tym roku narzekają też rodzice znacznie młodszych dzieci. Rozmawiamy z Anetą, mamą dwóch dziewczynek uczęszczających do drugiej i trzeciej klasy szkoły podstawowej w Krakowie. - Z założenia klasy I-III powinny mieć zajęcia na rano. W szkole naszej córki niestety tak nie jest. Drugoklasiści mają codziennie zajęcia od południa. Jest to krzywdzące dla tych dzieci - mówi kobieta. I pokazuje nam plan lekcji córki: - Dzieci będą kończyć zajęcia po godzinie 16. Ja jestem nieprzytomna o tej godzinie, a co dopiero małe dziecko - komentuje. Podkreśla, że "nie urwała się z choinki". - Wiem, że szkoła jest przepełniona i jakoś ten plan trzeba było ułożyć. Jednak rok temu zmianowość polegała na tym, że zajęcia zaczynały się czasami o godzinie 9 w jednej klasie, czy 10 w drugiej. Nie było tak drastycznej sytuacji, że jakiś rocznik zaczynał lekcje około 13. Nikt nie umie nam wytłumaczyć, dlaczego tylko drugie klasy zostały tak potraktowane - dodaje. - Większość rodziców będzie i tak zaprowadzać dziecko na godz. 7-8 do świetlicy, bo pracują. I kiedy nasze pociechy zaczną lekcje, będą już zmęczone, przebodźcowane. To są małe dzieci. Mają 7-8 lat. Spędzą nawet dziewięć godzin w szkole. To czasami więcej niż ich rodzice w pracy. - Jak odbierze się dziecko do domu, to już nie będzie mieć siły na nic. Nie mówiąc nic o zajęciach dodatkowych. Nasze córki chodziły wcześniej na karate i basen. Teraz nie wiemy, czy to jest dobrym pomysłem - wskazuje. Rodzice zaniepokojeni. "Trudno o zachowanie świeżości umysłu" W podobnej sytuacji jest córka Pawła. Jest pierwszakiem, chodzi do szkoły na warszawskim Ursusie. - Aż trzy dni w tygodniu lekcje zaczynają się w południe lub po południu: poniedziałek - start lekcji o 11:40, środa - 12:45, piątek - 12:45. Dyrektorka szkoły przepraszała rodziców za ten plan, nie miała wyjścia, ja jej nie obwiniam. Jednak wiadomym jest, że zachowanie świeżości umysłu od godziny 12:45 jest bardzo trudne, więc nikt z takiego planu nie jest zadowolony - mówi nam tata dziewczynki. - Oboje z żoną pracujemy, mamy dwójkę dzieci, drugie w wieku przedszkolnym. Czasami podczas pracy zdalnej będzie można zaprowadzić dziecko na późniejszą godzinę. Poza tym pozostaje świetlica - dodaje. Ma też problem z religią. - Jest ona aż dwa razy w tygodniu, lekcje w środku zajęć. A jeśli dziecko chodzi na etykę, to jednego dnia ma dwa okienka - zauważa. Ekspert wylicza przyczyny Marek Pleśniar, dyrektor Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, wyjaśnia: - Nadal mamy przegęszczenie w szkołach związane z nałożeniem się zmian w systemie edukacji. Nierówne jest też zainteresowanie różnymi placówkami. Niektóre są wręcz szturmowane przez uczniów. Kolejna sprawa: mamy za mało szkół. A nowych w zasadzie się nie buduje. Wskazuje, że na wygląd planu lekcji ma też wpływ przeładowana podstawa programowa. - Pojawiają się kolejne, nowe przedmioty. Jest też problem z religią. Słyszymy o zewnętrznym nacisku na szkoły, aby nie była ona przed czy po lekcjach, a w środku. I uczniowie mają okienka - dodaje Pleśniar. - Do tego wszystkiego dołóżmy kryzys kadrowy. Ludzie, szczególnie młodzi, rzucają papierami w sierpniu. I jakoś dyrekcja musi sobie z tym radzić. Do tego nauczyciele pracują w kilku szkołach. To też trzeba brać pod uwagę przy układaniu planu lekcji - zaznacza dyrektor OSKKO. - Wkraczamy w ten rok szkolny w dużym napięciu - podsumowuje Marek Pleśniar. Imiona wszystkich rodziców i uczniów zostały zmienione.