Idąc do "okna życia dla zwierząt", spodziewałam się, że zobaczę specjalnie przygotowane miejsca przypominające te, w których matki zostawiają noworodki: drewniane budki z kocem i legowiskiem lub ogrzewany boks z czujnikiem uruchamiającym alarm w poradni weterynaryjnej, aby poinformować czuwającego lekarza o pojawieniu się malucha potrzebującego pomocy. Kiedy dotarłam na ul. Floriańską 53, jedną z najczęściej odwiedzanych przez turystów w Krakowie, "oknem życia" okazało się być biuro KTOZ. Adoptując psa, nie zmienisz całego świata... - Zdarza się, że ludzie zostawiają nam zwierzaki na schodach. Czasem zmarznięte, głodne i chore - mówi mi Agnieszka Odomirska, która od trzech lat pracuje w KTOZ. Jak się okazuje, niepotrzebnie robią to po kryjomu, bo każda osoba ma prawo anonimowo oddać zwierzę, niezależnie od okoliczności. Jak podkreślają w KTOZ, nie zostanie za to ukarana. Pracownicy rozumieją, że właściciele czworonogów mogą chcieć znaleźć im nowy dom i starają się nie oceniać ich postępowania. Agnieszka zaprasza mnie do biura, gdzie zazwyczaj przyjmuje zgłoszenia o zwierzakach. Na szafkach pełno jest segregatorów z dokumentacją pieczołowicie zbieraną przez lata działalności KTOZ. Moją uwagę przykuwają oprawione zdjęcia na ścianach - psów, kotów i gryzoni. "Adoptując psa, nie zmienisz całego świata, ale zmienisz świat tego psa" - czytam tekst umieszczony obok fotografii radosnego psiaka. - Trafiają do nas świnki morskie, króliki, ptaki, szczury, szynszyle, chomiki - wymienia Agnieszka. - Chociaż zdecydowaną większość stanowią psy i koty. Przeważnie są to staruszki - dodaje. "Staruszkami" pracownicy KTOZ nazywają zazwyczaj kilkunastoletnie zwierzęta, które do schroniska trafiają np. po śmierci właściciela czy z powodu choroby. - Niechciane są też całe mioty. Szczególnie teraz, w okresie letnim - tłumaczy Agnieszka. Podczas mojej wizyty w biurze jest kilka kociąt. Jak się dowiaduję, trafiły do "okna życia" kilka dni temu. "Kocie mamy" Opiekę nad oseskami przejęły "kocie mamy". Dziewczyny regularnie podają im butelkę. Zastępując kotkę, po podaniu mleka masują im brzuszki, by usprawnić procesy trawienne. Sieroty nie umieją jeszcze samodzielnie siusiać. Chociaż wolontariuszki wkładają w pomoc maluszkom całe serce, nie wszystkie przeżyją. Nikt nie zastąpi im matki. Dom tymczasowy a schronisko Kiedy kocie niemowlęta zostaną odchowane, prawdopodobnie trafią do krakowskiego schroniska, które prowadzi KTOZ, gdzie mają duże szanse na adopcję. Starszym zwierzętom towarzystwo szuka domów tymczasowych. Dom tymczasowy, inaczej zwany awaryjnym, jest miejscem, w którym zwierzę przebywa do chwili znalezienia mu domu stałego. Do takich miejsc trafiają, jeśli nie powinny przebywać w schronisku. Domy tymczasowe zazwyczaj zapewniają zwierzakom lepsze warunki socjalizacji, nauki i opieki. Koszty utrzymania podopiecznego w domu tymczasowym ponosi fundacja. Warto jednak pamiętać, że opieka nad wymagającym zwierzęciem często wymaga dodatkowych środków. - Jako dziecko opiekowałam się gryzoniami. Nie miałam kota ani psa. Odkąd tu pracuję, stałam się szczęśliwą właścicielką Ryjka i Lili - opowiada Agnieszka. Psy miały przebywać u niej tymczasowo. Zostały jednak na dłużej. - Tak to się kończy - słyszę zza ściany. - Ja mam już pięć psów i dwa koty - przyznaje inna pracowniczka KTOZ. Jak opowiada Agnieszka, Ryjek został odebrany interwencyjnie od właściciela, który trzymał go w budzie przypominającą raczej szafkę kuchenną. Był psem łańcuchowym. Lili z kolei, trafiła do KTOZ przez "okno życia". - Miała trzy miesiące, kiedy ktoś potrącił ją samochodem. Leczyliśmy jej nogę, długo sikała w domu, ale ją też postanowiłam adoptować. Ryjek i Lili uwielbiają siebie nawzajem. Myślę, że są szczęśliwe - uśmiecha się Agnieszka. Aby zostać tzw. domem stałym, należy spełnić określone warunki: mieć skończone 18 lat, posiadać mieszkanie własnościowe lub pisemną zgodę od właściciela wynajmowanej stancji na przebywanie zwierzęcia w mieszkaniu. Ponadto inspektorzy sprawdzają, czy potencjalni właściciele opiekują się innymi psami czy kotami. Muszą mieć one aktualne książeczki zdrowia, być regularnie szczepione oraz odrobaczane. - Przeprowadzamy rozmowę o tym, jak ludzie dużo wiedzą o danym gatunku zwierzęcia, czy mają przygotowaną wyprawkę, czym będą je karmić oraz czy w pobliżu znajduje się gabinet lekarza weterynarii - tłumaczy inspektor KTOZ Beata Nawalany. Po przeprowadzonych kontrolach adopcyjnych inspektorzy wydają zgody potencjalnym właścicielom. Później zaczyna obowiązywać zasada "kto pierwszy, ten lepszy". Zdarza się, że chętnych do przygarnięcia zwierzaka jest bardzo dużo. Przypadki te, choć rzadkie, dotyczą m.in. psów i kotów rasowych. Darmowy husky - Ludzie cieszą się, bo widzą pieska małej rasy, w dodatku za darmo. Nie wiedzą, że przeważnie jest to pies z tzw. pseudohodowli, które nie należą do Związku Kynologicznego w Polsce - zwraca uwagę Agnieszka. "Pseudohodowle" nazywane są też "fabrykami nieszczęśliwych zwierząt". Ich właściciele, nastawieni jedynie na zysk, sprzedają "rasowe zwierzęta" bez rodowodu. Szybkie tempo rozrodu, bliskie pokrewieństwo rodziców z młodymi i brak badań weterynaryjnych prowadzą do wad genetycznych i licznych chorób. Zwierzaki okazują się agresywne, niezdolne do przystosowania do życia z ludźmi i innymi zwierzętami, są zarażone wirusami, zarobaczone, a ich życie najczęściej kończy się przedwcześnie. Należy pamiętać, że zaadoptowanie psa czy kota, który pochodzi z "pseudohodowli" jest często obarczone większym ryzykiem niż przygarnięcie "staruszka". - Zdarzają się też rasy trudne, wymagające, psy nie dla każdego, jak np. husky czy malamuty - dodaje Agnieszka. - Dlatego tak ważne są nasze ankiety - dodaje, podając mi dwie kartki papieru. "Niech się pan nie martwi" Przy ul. Floriańskiej 53 panuje harmider. Ciągle ktoś wchodzi i wychodzi. Dziewczyny rozmawiają o tym, co im się ostatnio przytrafiło, o planach na weekend. Nagle w drzwiach pojawia się zdyszany mężczyzna. W rękach niesie transporter, a w nim kotkę i cztery młode. Aby dostać się do "okna życia", musiał pokonać kilkanaście stromych stopni - biuro znajduje się na pierwszym piętrze starej kamienicy. Dziewczyny zaglądają do transportera, pytając o stan zdrowia zwierząt. - Mamusia ma ok. trzech lat, to trochę uciekinierka. Przekochane są, ona też jest wspaniała - mówi. Jest zmęczony, unika kontaktu wzrokowego. - Mam bardzo ciężki okres w życiu. Wracam z pogrzebu matki - mężczyzna ścisza głos, wpatrzony w podłogę. Swoją historię przeplata informacjami o kotach. Przyznaje, że mają pchły i potrzebują opieki. - Trzy bliskie osoby z nowotworami w rodzinie, teraz ta śmierć... Zostawiłbym wszystkie, gdybym mógł... Dziesięciu kociakom rozdzielam jedzenie, a sam z miesiąca na miesiąc pieniądze pożyczam... - kontynuuje nieskładne. Joanna Repel, koleżanka z pracy Agnieszki wynosi transporter ze zwierzętami i wraca po chwili z pustym przenośnikiem. - Niech się pan nie martwi, pójdą szybko ze schroniska. Ludzie się interesują małymi zwierzętami - mówi Agnieszka. Skulony mężczyzna dodaje, raczej sam do siebie, niż do dziewczyn, że jeśli przez tydzień nie znajdzie nowych domów dla pozostałym kociąt, będzie musiał tu wrócić. - Lepiej do schroniska oddać, niż żeby miały w niepowołane ręce trafić! - przekonują inne wolontariuszki. Niepowołane ręce - Przychodzą tu całymi rodzinami, płaczą - opowiada Joanna. - 90 procent tych, którzy korzystają z ‘okna życia’, nie zdecydowałoby się na inny sposób pozbycia się zwierząt - uważa Joanna. Sama niejednokrotnie była jednak świadkiem okrutnych scen. - Pracuję w tej branży od kilku lat i wiem, do czego ludzie są zdolni - mówi. Wspomina osoby, które do "okna życia" przyprowadzają adoptowane "staruszki" i proszą o wymienienie ich na szczeniaki. - Przeraża łatwość, z jaką ludzie potrafią oddać wieloletniego przyjaciela - jak buty, które się zużyły - Joanna opuszcza wzrok. Wspomina, jak podczas jednej z interwencji trafiła na dobermana, którego właściciel przykuł łańcuchem do drzewa. Pysk miał sklejony taśmą, podobnie jak przednie i tylne łapy. Psa znalazła w lesie kobieta, która zadzwoniła po pomoc. - Gdyby nie ta pani, pies zdechłby z głodu, albo zamarzłby, to była zima - nie kryje oburzenia Joanna. - Ludzie są bez serca, są zdolni do wszystkiego - dodaje. Porzuconego dobermana udało się uratować. Miał szczęście. Zdarza się, że na interwencję jest już za późno. Joanna opowiada, że niedawno przyjęła zgłoszenie o psie "w stanie znacznego rozkładu". Kiedy tego samego dnia przyjechała na wskazane miejsce, przy łańcuchu w lesie leżały jedynie kości. - Niektóre przypadki są tak drastyczne, że aż trudno uwierzyć, że istnieją tacy ludzie. Niektórzy bez mrugnięcia okiem oddają zwierzęta, inni dla włochatych przyjaciół zrobiliby wszystko - mówi Joanna, trzymając na rękach młode kocię. Na przedramionach ma wytatuowanego kota i symbol życia - linię ezoelektryczną. - Tutaj doświadcza się rzeczy, o których słychać jedynie w radiu czy telewizji. Odkąd tu pracuję, mam coraz gorsze zdanie o ludziach - dodaje Agnieszka. Inicjatywa nieidealna Pozostawienie zwierzęcia przed krakowskim "oknem życia" bez jego zgłoszenia, jak np. poprzez podrzucenie go przed siedzibę fundacji, jest skrajnie nieodpowiedzialne nie tylko ze względu na najbliższe chwile życia zostawionego zwierzęcia. Pracownicy KTOZ bez podstawowej wiedzy o zwierzęciu mają znacznie utrudnione zadanie, by znaleźć mu nowy dom. Dlatego apelują, aby nie unikać z nimi kontaktu. Przypominają, że skorzystanie z usług "okna życia" jest dobrowolne i całkowicie anonimowe. Jedyną ich prośbą jest, aby na miejscu uzupełnić specjalną ankietę. - Jesteśmy jedynym schroniskiem w Polsce, które bezpłatnie przyjmuje zwierzęta własnościowe, a nie jedynie bezdomne. W innych miejscach za oddanie własnościowego zwierzaka trzeba liczyć się z kosztami nawet 2 tys. zł. Dlatego ludzie wyrzucają zwierzęta - mówi Joanna. W większości schronisk, podczas zbywania się zwierzęcia, należy uzupełnić orzeczenie oraz podać swoje dane. Taka osoba zostaje wpisana na "czarną listę" i już nigdy nie będzie mogła adoptować zwierzaka. - Ktoś, kto raz zostawił zwierzę, zrobi to ponownie - nie kryje oburzenia Joanna. - Otwarcie kolejnych "okien życia" spowoduje ułatwienie innym ludziom, również tym spoza Krakowa, całkowicie anonimowe oddanie zwierzęcia. Moim zdaniem nie takie jest ich założenie - mówi. Jak tłumaczy, nie jest przeciwna "oknom życia", ale naginaniu zasad ich funkcjonowania. Przypomina, że ze zwierzętami całodobowo można zgłaszać się do schronisk. "Okna życia" to jedno z rozwiązań ratowania zdrowia i życia naszych mniejszych przyjaciół. Nie jest jednak pozbawione wad. Zwierzęta, które trafiają do "okna życia" mają pierwszeństwo opieki, co może opóźniać inne działania interwencyjne pracowników KTOZ, np. kierowców. Ponadto, pracownicy obawiają się większej liczby osób, które za wszelką cenę chcąc zachować anonimowość, pozostawiają zwierzęta na schodach ich placówki. Możliwość, jaką daje "okno życia", czyli niepodawanie danych właściciela, generuje ryzyko trafienia kolejnych istot w niepowołane ręce. Bardziej odpowiedzialnym rozwiązaniem jest zrzeczenie się zwierzęcia w schronisku, które rejestruje więcej szczegółów o okolicznościach, w jakich czworonóg trafił do specjalistów. Będą jeszcze dwa Krakowska radna Grażyna Fijałkowska z Koalicji Obywatelskiej na początku bieżącego roku złożyła interpelację w sprawie otwarcia kolejnych "okien życia" na biurko prezydenta miasta Jacka Majchrowskiego. Włodarz miał być na "tak". O realizację obietnic pytamy Fijałkowską, która po miesiącach uzgodnień zapowiada otwarcie nie czterech, a dwóch kolejnych "okien życia". - Wszystko jest na dobrej drodze - mówi w rozmowie z Interią. Jak tłumaczy, będą się one znajdować przy ul. Chłopskiej i ul. Bochenka w Krakowie. - Sprawa ruszy na przełomie września i października - zdradza.