By referendum było wiążące, musi wziąć w nim udział ponad 50 proc. uprawnionych do głosowania. W referendum odpowiemy na trzy pytania. Przyjrzyjmy się każdemu z nich. Pytanie 1: "Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej"?Pytanie to zawdzięczamy Pawłowi Kukizowi, którego gwałtowny wzrost popularności skłonił Bronisława Komorowskiego do przechwycenia postulatu wprowadzenia JOW-ów, czego już od lat domaga się muzyk. JOW-y to ordynacja wyborcza, w której ten, kto otrzyma najwięcej głosów w swoim okręgu, automatycznie zdobywa mandat poselski.Zaletą jednomandatowych okręgów wyborczych - a więc tzw. systemu większościowego - jest prostota i transparentność (jeden okręg - jeden mandat) oraz możliwość startu w wyborach dla każdego, kto zdobędzie określoną liczbę podpisów. Wadą JOW-ów jest to, co pokazuje praktyka w Wielkiej Brytanii czy USA: walka toczy się między dwoma największymi ugrupowaniami, w większości okręgów z góry wiadomo, kto weźmie mandat, liczba głosów na w skali kraju nie przekłada się na liczbę mandatów, skład parlamentu nie odzwierciedla przekroju poglądów w społeczeństwie.Czytaj więcej na ten temat Pytanie 2: "Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa"?Pytanie drugie jest odpowiedzią na postulat zniesienia finansowania partii politycznych z budżetu państwa. W przypadku likwidacji takiego finansowania wyborca z pewnością ucieszy się, że jego pieniądze nie będą wydawane na głupawe i koszmarnie drogie spoty telewizyjne, jednak pojawia się pytanie - jeśli nie z budżetu, to skąd? Istnieje ryzyko, że partie bez pieniędzy z budżetu uzależnią się od wielkiego biznesu, co stworzy niebezpieczna sytuację quasi-korupcyjną.Niezależnie od naszego stosunku do tej kwestii pytanie numer dwa rodzi poważne wątpliwości natury logicznej. Jeżeli np. obywatel chciałby, żeby partie otrzymywały więcej pieniędzy z budżetu państwa albo żeby sposób samego rozdzielania funduszy był inny, to jak powinien zagłosować - na "nie"? Tak samo jak ci, którzy chcą znieść finansowanie z budżetu? Inicjator referendum pyta obywatela: chcesz zmiany czy nie chcesz?, ale nie sygnalizuje alternatywy, ani nawet kierunku ewentualnej zmiany. Stanowi to ogromne pole do interpretacji i nadużyć.- Pytanie jest zadane nieprecyzyjnie i doprowadzi do sytuacji, kiedy osoby o przeciwstawnych poglądach będą głosować tak samo - komentował w rozmowie z Interią socjolog dr Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagiellońskiego.Czytaj więcej na ten temat Pytanie 3: "Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika"?Zasadność trzeciego pytania jest właściwie nie do obronienia. Oczywiście, że miażdżąca większość obywateli jest za "domniemaniem niewinności" podatnika i przeciwko temu, by fiskus był opresyjny, szczególnie w sytuacji gdy prawo jest niejasne. Równie dobrze można zadać pytanie: "Czy jest Pani/Pan za tym, by policja skutecznie ścigała przestępców, a sądy wydawały sprawiedliwe wyroki"?Poza tym co to znaczy "wątpliwości co do wykładni przepisów prawa"? Skoro są wątpliwości, to znaczy, że przepisy zostały źle sformułowane. Ustawodawca (prezydent zainicjował, a Senat zatwierdzał referendum) pyta zatem podatnika: "Czy w przypadku, gdy źle napiszemy ustawę, powinno to działać na twoją niekorzyść"? Nie, nie powinno, drogi ustawodawco.Na marginesie - opowieści księgowych załamują; interpretacje tych samych przepisów przez sądy, skarbówkę i Ministerstwo Finansów zmieniają się właściwie z tygodnia na tydzień, a kolejne ich opinie są ze sobą sprzeczne.Wreszcie ostatni kamyk do ogródka - na koniec swojego urzędowania Bronisław Komorowski podpisał nowelizację ordynacji podatkowej, która zakłada, że "niedające się usunąć wątpliwości co do treści przepisów prawa podatkowego rozstrzyga się na korzyść podatnika". Zatem nie czekając na opinię wyborców - która jest z góry wiadoma - wprowadzono przepisy będące przedmiotem trzeciego pytania. Referendum niechciane i niepotrzebneNie trzeba być ekspertem od marketingu politycznego, by uświadomić sobie, że referendum ogłoszone znienacka, bez konsultacji, dzień po przegranej przez Bronisława Komorowskiego pierwszej turze wyborów prezydenckich, było desperacką próbą odzyskania popularności i przejęcia części elektoratu Pawła Kukiza.Dziś na referendum tak naprawdę zależy już tylko Pawłowi Kukizowi. Bronisław Komorowski nie robi nic, by promować swoją inicjatywę, nowy prezydent Andrzej Duda woli lansować własne referendum (dodajmy - z równie kuriozalnymi pytaniami), a rządząca Platforma, zamiast zainicjować choćby namiastkę debaty, próbuje rozgrywać referendum przeciwko PiS. PiS za referendum Komorowskiego, delikatnie mówiąc, umierał nie będzie, a lewica stara się wypłynąć na przekazie anty-JOW. Szanse na ponad 50-procentową frekwencję są bliskie zeru.