Katarzyna Pruszkowska: W swojej książce "Pochwała powolności" pisze pan o chorobie niedoczasu. Na czym ona polega? Carl Honore: - Z moich obserwacji wynika, że współcześnie nasza relacja z czasem jest niezdrowa i neurotyczna. Postrzegamy czas jak dobro, którego zasoby są coraz mocniej ograniczone; jako coś, co nieustannie przepływa nam przez palce. Dlatego staramy się przyśpieszać, wpadamy w wir nieustannych działań. W konsekwencji każda chwila staje się czymś, co zaraz utracimy. Ważne jest, żeby taki sposób postrzegania czasu zmieniać. Nie traktować go jako wroga, ale jako żywioł, coś w czym żyjemy - jak powietrze. A żeby przestać pędzić, musimy ustalić nasz własny rytm. Skąd mamy wiedzieć, jakie tempo jest dla nas właściwe? - Myślę, że większość z nas powinna zacząć od tego, żeby próbować robić mniej. Zwykle robimy wiele rzeczy równocześnie i zwykle jest ich za dużo. Więc rezygnacja z kilku już pozwoli nam zyskać trochę wolnego czasu. Pytała pani, skąd mamy wiedzieć, że żyjemy we właściwym dla siebie tempie: jeżeli przestajemy obsesyjnie myśleć o czasie, zaczynamy zanurzać się w codzienności bez wyrzutów sumienia. Kiedy opuszcza nas niepokój, który towarzyszy gonitwie - wtedy żyjemy w dobrym tempie. Czyli można powiedzieć, że kluczem do wolniejszego życia jest sztuka rezygnacji? - Zdecydowanie tak. Ludzie mówią coraz częściej o mocy powolnego życia. Ja zwracam uwagę na potęgę mocy odmowy i rezygnacji z czegoś. Obecnie jesteśmy dosłownie zalewani przez tysiące różnych propozycji: rzeczy, które można zrobić lub kupić, miejsc, gdzie można pojechać. Wszystko wokół zachęca nas do mówienia "tak": "tak, decyduję się", "tak, chcę", "tak, wezmę w tym udział". A wspomniana już sztuka znalezienia własnego tempa to sztuka mówienia "nie", eliminacji tego, co zbędne i koncentracji na tym, co naprawdę potrzebne i ważne. Skoro słowo "nie" jest kluczem do lepszego życia - dlaczego tak bardzo się go boimy? - Zaryzykowałbym stwierdzenie, że mówienie "tak" wynika z ludzkiej natury, a także z chciwości, która ma podłoże biologiczne. To spadek po naszych przodkach, a ja rozumiem to bardzo dosłownie. Weźmy przykład otyłości - nasze organizmy zostały zaprogramowane ewolucyjnie w czasach, kiedy dostęp do pożywienia był mocno ograniczony. Wtedy ludzie jedli wszystko, co mieli pod ręką, bo nie wiedzieli, kiedy najedzą się znowu. Dziś żyjemy inaczej, ale ten mechanizm przetrwał. Ulegamy instynktowi, bo tak jesteśmy zaprogramowani. I tyjemy. Jakie są niebezpieczeństwa wynikające z życia w pośpiechu? - Jest ich wiele, to jest naprawdę bardzo długa lista. Pośpiech wpływa negatywnie na każda sferę naszego życia. Na przykład na zdrowie: ludzie są zestresowani, nie wysypiają się, żyją w ciągłym napięciu - stąd zawały serca, nerwice, choroby psychiczne. - Pośpiech wpływa również na naszą pracę. Nie potrafimy wchodzić w relacje, jesteśmy mniej efektywni w pracy, mniej twórczy, bo trudno wpadać na genialne pomysły, kiedy jest się przemęczonym i niewyspanym. Nie wspominam już o szkodach w środowisku naturalnym, które powodowane są stylem życia zbudowanym przez kulturę szybkości - produkujemy mnóstwo rzeczy, które po chwili wyrzucamy. - Wirus pośpiechu przenika do dosłownie każdej sfery naszego życia, także do czasu wolnego. Tu dostrzegam spore niebezpieczeństwo, ponieważ nawet wtedy, kiedy teoretycznie niczego nie musimy już robić - nadal pędzimy. Staramy się upchnąć jak najwięcej do naszych kalendarzy, jak najwięcej miejsc odwiedzić, zrobić jak najwięcej zdjęć, którymi możemy pochwalić się na facebooku. W ten sposób nawet te rzadkie momenty, kiedy możemy odpocząć, stają się źródłem frustracji i niezadowolenia. - Nie wspomniałem także o jednej z najpoważniejszych konsekwencji życia w pośpiechu: jest nią izolacja. Wielu ludzi prowadzi życie wirtualne: ma kilkuset przyjaciół na facebooku, ale prawie żadnych "w realu". Umiemy znaleźć czas na chwilę rozmowy przez komunikator, ale mało kto może pozwolić sobie na spędzenie całego dnia z przyjacielem: wspólnym jedzeniu, plotkowaniu, słowem: po prostu byciu razem. Dziś panuje prymat ilości nad jakością. Musi być dużo, niekoniecznie najlepiej i najgłębiej. Można powiedzieć, że nieumiejętność wiązania się z drugim człowiekiem wynika z tego, że mamy po prostu za mało czasu? - Niewątpliwie tak. Ale jest jeszcze inna przyczyna: brak umiejętności zaangażowania się w jedną czynność. Brzmi to może niejasno, ale spróbuję wyjaśnić. Proszę sobie wyobrazić małżonków, którym udało się znaleźć czas na wspólne pójście do restauracji, ale którzy, zamiast rozmawiać ze sobą, wyciągają telefony i spędzają czas w sieci. Niby są razem, ale jednak nie - nie przeżywają razem czasu, nie umieją wybrać, co w danym momencie jest dla nich ważniejsze. - Dotarłem ostatnio do badań, które pokazują, że 20 proc. mieszkańców Europy jest skłonnych przerwać seks, by przeczytać smsa lub odpowiedzieć na wiadomość na portalu społecznościowym. Kiedy pomyślimy, że co piąta osoba nie jest w stanie spokojnie się kochać, musimy dojść do wniosku, że równowaga życia została bardzo zaburzona. Pędzący czas wdziera się do naszych sypialni? - Tak, ale ludzie to zauważają i rewolucja powolności, że tak się wyrażę, zaczyna nabierać tempa. W Polsce znane są już ruchy slow food i slow parenting. Czy na świecie jest ich więcej? - Oczywiście! To niewiarygodne, ile różnych odnóg ma ruch slow. Mówi się już o powolnej architekturze, o powolnym designie, wolnych podróżach. Słyszałem nawet o powolnym pięknie, które sprzeciwia się szybkiemu i radykalnemu poprawianiu urody za wszelką cenę. Nie tak dawno została także opublikowana książka "Slow Finance" Gervaisa Williamsa, której postulaty są wręcz rewolucyjne, bo przecież świat finansów, np. giełda, raczej nie kojarzy się z powolnością, ale jednak - przyjmowane przez wielkie firmy, które coraz częściej przychody umieszczają na drugim miejscu listy celów. Generalnie do każdej ludzkiej aktywności można doczepić słowo "slow" - i to się właśnie teraz dzieje. Ruch powolnościowy, ze swoją koncentracją na czasie i jakości, kojarzy mi się z ruchem fair trade. Słusznie? - Mam mieszane uczucia do ruchu fair trade, ale niewątpliwie można znaleźć podobieństwa. Jedno i drugie opowiada się za kapitalizmem z ludzką twarzą, który służy ludziom. Teraz sytuacja przedstawia się tak, że to ludzie służą kapitalizmowi: pędzą, pracują i wydają pieniądze na rzeczy i usługi, do których są nieustannie przekonywani. Nie zastanawiają się nad tym, jak rzeczy powstają, w jakich warunkach są produkowane. Ale kiedy zatrzymują się i zaczynają zastawiać się nad tymi szczegółami, dostrzegać detale - wtedy orientują się, że każdy zakup może być polityczną deklaracją i że można żyć uważniej i wolniej. Czy postulaty ruchu powolnościowego są dostrzegane przez rządy krajów, a nie tylko przez pojedyncze jednostki lub lokalne organizacje? - Oczywiście, że tak, chociaż nie zawsze różne akcje czy działania nazywa się "slow", mimo że mają właśnie taki charakter. Weźmy na przykład Londyn lub Paryż - w tych miastach zamontowano rowery, które za symboliczną opłatą można wypożyczać. Kiedy ludzie przesiadają się z samochodów lub metra na rowery, diametralnie zmienia się rytm miasta. Czy wierzy pan, że idee ruchu mają szanse zaistnieć globalnie i doprowadzić do globalnych zmian? - Tak, stanowczo. Po pierwsze dlatego, że dalsze życie w pośpiechu nie jest możliwe: 10 miliardów ludzi na całym świecie nie może żyć tak, jak dziś żyje amerykańska klasa średnia. Potrzebujemy nowego modelu i on się już kształtuje. Taka zmiana wymaga czasu, ale wystarczy przypomnieć sobie inne ruchy, którym nie dawano szans na wprowadzenie znaczących zmian. Kiedy 40 lat temu feministki mówiły o równym dostępie do szkolnictwa i pracy, niewielu wierzyło, że to będzie możliwe. Nie mówię oczywiście, że dziś jest idealnie, ale musimy przyznać, że zmiana jest kolosalna. - Podobnie jest z ekologią. Kiedyś uważano, że postulaty ochrony środowiska są dobre dla hipisów i dziwaków z Kalifornii. Dziś przywódcy państw i najlepsi naukowcy pracują nad programami, które pomagają nam dbać o naszą planetę. Wierzę, że w przypadku ruchu slow też tak będzie. Ale taka zmiana wymaga czasu.