Dariusz Jaroń, Interia: Niepełnosprawnym trudniej się wybić? Jasiek Mela: Trochę to zależy od kierunku, w którym się idzie, branży. Do tego dochodzi stereotyp, że osoby niepełnosprawne jeżeli już nadają się do pracy intelektualnej, to wyłącznie biurowej i mniej wymagającej. Jak człowiek ma osiągnąć sukces, potrzebne mu są cechy niezależne od sprawności czy niepełnosprawności. Staram się traktować siebie jako osobę na równi z innymi: chcę mieć takie same szanse, ale też żeby tyle samo ode mnie wymagano. Często niepełnosprawni traktowani są protekcjonalnie. - Jest wiele akcji związanych z osobami niepełnosprawnymi, które mają na celu integrację, dążenie do zbudowania aktywnego i równego społeczeństwa, a tak naprawdę tylko pogłębiają separację. Uważam się za osobą normalną, zdrową i bardzo dbam o to, żeby niepełnosprawność nigdy nie stała się moją wykładnią. Co to znaczy? - Wkurzają mnie osoby, które krok po kroku zaznaczają swoją niepełnosprawność. Tak samo irytują mnie homoseksualiści, opowiadający na lewo i prawo o swoich preferencjach seksualnych i katole - a sam jestem katolikiem i wiara jest bardzo ważną częścią mojego życia - którzy wykrzykują w mediach różne rzeczy i wciągają mnie do swojej grupy, chociaż ja się z żadnymi oszołomami nie identyfikuję. Wśród osób niepełnosprawnych też jest głośna grupa, która stara się dostosować świat do siebie, a ja zawsze wychodziłem z założenia, że sensowniej jest, kiedy sam się do tego świata dostosuję. Pokora wobec świata to podstawa. Ale ten świat nie zawsze spogląda na niepełnosprawnych przychylnym okiem. - Mogę się wypowiedzieć trochę na temat show-biznesu, miałem z nim niewielką styczność. Uczestnicząc w "Tańcu z gwiazdami" miałem uczucie, że wielu ludzi drażni, że osoba niepełnosprawna bierze udział w takim programie. Media często informacje o niepełnosprawnych traktują jako rodzaj rachunku sumienia: "Witamy was wśród nas - zdrowych i sprawnych - fajnie, że jesteście, tam sobie z boku usiądźcie, a teraz wracamy do naszych spraw". Absurdalne podejście, tylko pogłębia przepaść i stereotypy. Mój udział w programie wywołał falę sprzeciwu i gorące dyskusje. To tylko pokazało, że warto było się zgodzić - mimo całej reszty absurdów show-biznesu, których nie trawię. Czułeś, że telewizja wykorzystuje twoją niepełnosprawność? - Oczywiście, ale z dużymi mediami już tak jest. Człowiek zawsze się sprzedaje, im większa stacja, tym bardziej jesteś tylko pacynką, tak ten biznes działa, niestety. Obliczam, ile ja kogoś wykorzystuję, a na ile sam jestem wykorzystywany i sprawdzam, czy mi się opłaca. Suma summarum nie jestem jednak zadowolony ze swojej roli. Czyli? - Jakbym miał się podpisać na wizytówce, nie napisałbym "Jasiek Mela. Niepełnosprawny". To tak, jakby ktoś się podpisał "Tomek. Niski i gruby"... przecież to nie jest wykładnią jestestwa człowieka. Ale zdaję sobie sprawę, że dla wielu ludzi w Polsce moja niepełnosprawność jest istotna. Mało tego, trochę wykorzystuję fakt, że stałem się pewnego rodzaju symbolem możliwości osób niepełnosprawnych. Staram się pokazywać, że niepełnosprawni mogą zrobić więcej, niż się wielu osobom - sprawnym i niepełnosprawnym - wydaje. Starałeś się kiedyś o pracę? - Nigdy nie szukałem pracy w Polsce, nie musiałem zderzać swoich plusów i minusów z wymogami rynku pracy. Od lat prowadzę swoją fundację, ale pracowałem wcześniej za granicą. Przez ileś wakacji z rzędu pracowałem fizycznie w Norwegii. Pukałem do drzwi obcych ludzi proponując siebie na pomocnika do różnego typu prac remontowych. Jak reagowali? - Widziałem w ich oczach przerażenie wymieszane ze zdziwieniem. Stał przed nimi chłopak bez ręki, na szczęście długie spodnie zasłaniały protezę nogi, i proponował, że będzie malował dom. Przecież to niemożliwe! Pomagałem kiedyś przy rozbiórce starej chaty. Przez pierwsze trzy dni facet, który mnie zatrudnił siedział w domu obok przy oknie i gapił się, co ja tam właściwie wyprawiam, w którym momencie się wywrócę albo upuszczę młotek. Kiedy zaskoczenie minęło, przekonał się, że dobrze wykonuję swoją robotę. Z jakimi reakcjami spotykasz się w Polsce? - Na początku często jest opór. Wielu ludzi sprawnych nie zdaje sobie sprawy z możliwości, jakie mają niepełnosprawni. Jadę na jakieś spotkanie, a ktoś mnie przeprasza, że nocleg mi zarezerwował na piętrze. Zdobyłem bieguny, Elbrus i Kilimandżaro, poradzę sobie z windą czy schodami. Ludzie są też zdziwieni, że jeżdżę samochodem. No jeżdżę, wystarczy automatyczna skrzynia biegów i mogę bezpiecznie prowadzić. Pamiętam scenę, gdy pewnego razu byłem na basenie. Otwieram szafkę, chowam do niej bluzę, spodnie i nogę (protezę). Pewien chłopiec przygląda mi się z zaciekawieniem, lecz po chwili tata go zabiera mówiąc "synku, nie patrz tam". Pewnie nie miał nic złego na myśli, tylko nie wiedział, co zrobić. Nikt go nie nauczył. Wiele barier i uprzedzeń wynika z braku styczności z osobami niepełnosprawnymi i stereotypowego wizerunku. Ten wizerunek się zmienia? - Jestem niepełnosprawny od 13 lat, przez ten czas zaobserwowałem spore zmiany na plus w społeczeństwie. Coraz więcej się mówi o niepełnosprawności, pokazuje fajne aktywności, niepełnosprawni dowodzą, że mogą żyć aktywnie i wyjść z domu, licząc na większą akceptację społeczną. Najważniejsza jest wewnętrzna motywacja, akceptacja siebie. Długo po wypadku miałem problem ze swoją niepełnosprawnością, nie akceptowałem się, miałem wrażenie, że inne osoby też mnie nie zaakceptują, bo niepełnosprawni są gorsi. Bardzo często problemy osób niepełnosprawnych wynikają z nich samych. Co sprawiło, że zmieniłeś podejście do swojej niepełnosprawności? - Każda pozytywna przemiana to długotrwały proces. To nie było tak, że we wtorek byłem załamany, a w środę wstałem rano z chęcią do życia. Tak się dzieje tylko na amerykańskich filmach. Były natomiast kroki milowe, przyspieszające ten proces. - Tata zabrał mnie kiedyś na zgrupowanie lekkoatletycznej kadry paraolimpijskiej. To był kosmos i dwa otrzeźwiające uderzenia w policzek. Zobaczyłem chłopaków i dziewczyny w moim wieku, często z poważniejszymi niepełnosprawnościami od moich, którzy żyją bardzo aktywnie: biegają, skaczą w dal i osiągają wyniki lepsze niż większość zdrowych ludzi. Każdy był w krótkich spodenkach i koszulce. Po treningu ktoś postawił protezę nogi w kącie i skakał na jednej nodze, inni żartowali ze swojej niepełnosprawności. To było szokujące, że można robić sobie jaja z czegoś, co jest dla mnie ogromnym tematem tabu i wielką słabością. Ci sportowcy przez długi czas stanowili dla mnie wzorzec. Cholera, też chciałem żyć jak oni! Nazwałeś swoją fundację "Poza Horyzonty". Jak znaleźć w sobie motywacje, żeby wyjrzeć poza horyzont? - Mogę teraz powiedzieć: wierzcie w siebie, znajdźcie w sobie motywację, ale to tylko puste hasła, jeśli nic za nimi nie stoi. Pierwsze wyprawy z Markiem Kamińskim były dla mnie szaleństwem, ale też dowodem na to, że skoro udało się dotrzeć na biegun, chociaż teoretycznie niepełnosprawny chłopak powinien o czymś takim zapomnieć, to mogę sobie stawiać inne ambitne cele. Kiedy trenowałem do ironmana w Gdyni, wydawało mi się, że 2 km pływania, 90 km na rowerze i półmaraton to nadludzki wysiłek. Potem spotkałem ludzi, którzy biegają w ultramaratonach górskich. Można przesuwać granice naszych możliwości, one tkwią przede wszystkim w głowach. - Trzeba się mobilizować i nie narzekać. Przywykliśmy, zwłaszcza środowiska osób niepełnosprawnych, narzekać, że renty niskie, odszkodowań nie ma, ludzie tacy nietolerancyjni. Jak ktoś wychodzi z założenia, że jest źle i niedobrze, to zawsze będzie źle i niedobrze. Renty nigdy nie będą wystarczająco wysokie, nigdy wszyscy wokół nie staną się otwarci. Można marnować energię albo szukać dla siebie możliwości. Też mógłbym narzekać, że nigdy nie będę strzelał z łuku, bo jedną ręką się nie da. Mogę siąść i płakać albo odpuścić sobie ten łuk i szukać spełnienia gdzie indziej. Gdzie na przykład? - Spodobała mi się droga triathlonisty, chcę wystartować w kolejnych zawodach. Potrzebuję nad sobą bata, trenowanie bez konkretnego celu i daty zawodów umyka wśród codziennych obowiązków. Teraz po pracy renowuję szafkę, uczę się lepszego szycia na maszynie, chodzę na linie. Jeszcze inną sprawą jest fundacja. Najważniejszą? - Fundacja daje mi poczucie sensu samego wypadku. Gdyby nie to, nie rozumiałbym innych niepełnosprawnych, nie mógłbym motywować ich do działania. Skuteczna motywacja to nie jest gadanie. To pokazywanie. Kiedy spotykam się z kolejnym naszym podopiecznym w szpitalu, opowiadam o życiu z protezą nogi, ale nic nie działa tak dobrze, jak podwinięcie nogawki i poskakanie po sali. Z tego samego powodu angażuję się w kolejne wyprawy i zawody. Nie znam się kompletnie na teorii motywacji, tylko pokazuję, że można. Chcecie? Zróbcie tak samo. Wolicie się użalać nad sobą? Proszę bardzo. Wybór zawsze należy do nas samych.