Melissa Margarita Calderon Ojeda przez 10 lat siała postrach w Meksyku. Kobieta, która przybrała pseudonim "La China", swoją mafijną "karierę" zaczynała jako płatna zabójczyni. Z czasem sama została narkotykowym bossem, pomagała w ucieczkach z więzienia, wreszcie dowodziła grupą 300 (sic) gangsterów gotowych pójść za nią w ogień. La China - po tym jak pokłóciła się z zatrudniającym ją kartelem - opanowała przede wszystkim miasta Cabo San Lucas i La Paz - relacjonuje The Daily Beast. Meksykanka słynęła z niezwykłej brutalności. Często porywała swoje ofiary z ich rodzinnych domów, a później wracała tam, by zostawić na progu części ciała zamordowanych. Kiedy dokonywała transakcji - takich jak zakup samochodu od znajomych jej podwładnych - wolała zabić sprzedawców niż im zapłacić. Kobieta nie miała litości dla każdego, kogo uważała za swojego konkurenta w walce o wpływy. Zabijała swoich byłych współpracowników, a także tych, którzy, jej zdaniem, "za dużo wiedzieli". La China pozostawała bezkarna, ponieważ sowicie opłacała funkcjonariuszy policji, wojskowych i przedstawicieli władz. Równie hojna była dla swoich współpracowników - tych, których uznawała za lojalnych. Zabójczyni wpadła, ponieważ obciążające ją zeznania złożył Pedro "El Chino" Gomez - partner La Chiny i numer dwa w jej kartelu. W zamian za zmniejszenie kary El Chino powiedział policji wszystko, co wiedział o morderstwach swojej dziewczyny. Mężczyzna stwierdził, że La China to "psychopatka" i "maniak", dodał, że ma ona obsesję na punkcie sprawowania kontroli. Gomez twierdzi, że był przerażony tym, kim była jego dziewczyna, określił ją mianem "potwora".