Opłata deszczowa, a właściwie opłata za zmniejszenie naturalnej retencji terenowej, obowiązuje od 2018 roku na podstawie ustawy o Prawie wodnym. Opłata miała być odpowiedzią na coraz częstsze w Polsce susze i walczyć z wszechobecną betonozą. Zasada miała być prosta - im większa powierzchnia działki jest zabudowana, a przez to zablokowana naturalna retencja, tym większą opłatę musi ponieść właściciel. O tym, kto będzie musiał zapłacić daninę, decyduje powierzchnia zabudowanej działki. Chodzi o właścicieli działek powyżej 3500 m2, którzy są niepodłączeni do kanalizacji, a 70 proc. obszaru nieruchomości zostało zabetonowane. Oznacza to, że właściciele mniejszych domów jednorodzinnych nie powinni się niczego obawiać, ale opłata obowiązuje m.in. wspólnoty mieszkaniowe, spółdzielnie, szpitale, hotele, czy inne zakłady pracy. Opłatę od deszczu uiszczają np. właściciele sklepów wielkopowierzchniowych, dużych zakładów produkcyjnych czy magazynów. Kościół zwolniony z opłaty deszczowej Co ciekawe, zwolnione są z niej w zasadzie dwa duże podmioty - urzędy morskie, a także kościoły i związki wyznaniowe. Opłaty za zmniejszenie naturalnej retencji terenowej nie ponosi się w przypadku jezdni dróg publicznych oraz dróg kolejowych. Poseł Konfederacji Stanisław Tyszka zapytał w interpelacji poselskiej, jakie są wpływy do budżetu państwa z tytułu opłaty deszczowej. Okazuje się, że z roku na rok państwo zarabia na niej coraz więcej, choć wyraźnie poniżej szacunków. W 2018 roku było to 2,2 mln zł, w 2020 roku 6,4 mln zł, a w 2022 roku już 7,6 mln zł. Tendencja jest wzrostowa. Problem w tym, jak pisały w broszurze w 2020 roku Wody Polskie, że to "kropla w morzu potrzeb". W 2020 roku Ministerstwo Klimatu szacowało, że przychody z retencji w skali kraju mogą wynieść nawet 180 mln zł. Jak pokazują powyższe dane, liczby zostały wyraźnie przeszacowane, choć resort zaznaczał, że wpływy mogą być niższe, jeśli właściciele działek zaczną instalować zbiorniki na deszczówkę. Kto zarabia na opłacie deszczowej? Opłata deszczowa trafia w 90 proc. do Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie, a w 10 proc. do właściwej gminy. Jak wyjaśnia resort infrastruktury, każdego roku środki pochodzące z opłat za usługi wodne są przeznaczane na: finansowanie inwestycji przeciwpowodziowych, utrzymanie cieków wodnych, utrzymanie wałów przeciwpowodziowych, obiektów inżynieryjnych itp., a także na finansowanie kosztów funkcjonowania PGW Wody Polskie. "Środki z opłaty są m.in. przeznaczane na finansowanie inwestycji służących ochronie przed suszą i zabezpieczających przed jej negatywnymi skutkami" - czytamy w odpowiedzi resortu infrastruktury. Jak obniżyć opłatę deszczową? Opłatę można znacząco obniżyć. Pierwotny cel ustawy był taki, by przy nieruchomościach powstawało jak najwięcej urządzeń do retencjonowania wody, np. zbiorników na deszczówkę. Kwota podatku od deszczu różni się w zależności od tego, jak właściciel danego lokalu zadbał o tę kwestię. Można zapłacić od 10 groszy do 1 zł za 1m2 nieruchomości. Ci, którzy zaopatrzą się w najlepsze urządzenia, zapłacą najniższą stawkę. Najwyższa jest przewidziana dla tych, którzy takich urządzeń na działce nie posiadają wcale. Krótko mówiąc: warto zainwestować w odpowiedni zbiornik, by opłaty były jak najniższe. Poseł Tyszka, który zadał pytania w tej interpelacji, podobne skierował w sprawie innych opłat. Według parlamentarzysty "system prawa podatkowego w Polsce wymaga reform. Należy zatem sprawdzić, jakie obciążenia podatkowe dają realne wpływy do budżetu państwa, a jakie można uznać za mało istotne". Tymczasem od jakiegoś czasu trwają przymiarki, by opłatę deszczową nie tyle zlikwidować, co wręcz rozszerzyć. Rządzący planują, by opłatą zostali ujęci również właściciele nieruchomości o powierzchni powyżej 600 m2, z zabudowaną co najmniej połową powierzchni gruntu. Wody Polskie o takich zamiarach informowały już w 2020 roku. Liczba działek objętych systemem opłat miała wzrosnąć nawet 20-krotnie. Pomysł powrócił w 2022 roku, ale prace legislacyjne przyhamowały. Trudno przypuszczać, by zostały wznowione w roku wyborczym.