Agnieszka Waś-Turecka, Interia: - W jaki sposób Donald Tusk powinien sprawować funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej? Janusz Lewandowski: - Rola przewodniczącego jest zdefiniowana w traktatach, ale wiadomo, że każdy szef Rady będzie inny. Herman van Rompuy, czyli pionier na tym stanowisku, był wirtuozem kompromisu. Tę umiejętność nabył dzięki niezwykle trudnej sztuce trzymania w ryzach Belgów, którzy - jak wiadomo - są bardzo mocno podzieleni. Tusk ma takie doświadczenie? - Jeśli go nie ma, to bardzo szybko będzie się musiał tego nauczyć, ponieważ w UE "compromise is the name of the game". Wolałbym jednak, by powoli stawał się strategiem i przywódcą Unii. W trudnych czasach kryzysów gospodarczego i ukraińskiego Europa potrzebuje silnej osobowości. To dlatego został wybrany? Ponieważ uznano, że ma "wyraziste poglądy" - jak mówią komentatorzy? - Tak. Zwłaszcza że wyzwania, przed którymi stoi Unia, są zupełnie inne niż 5 lat temu. Po pierwsze, jesteśmy wciąż w stagnacji, która odbiera młodym ludziom szanse na znalezienie pracy. Po drugie, Europa jest wewnętrznie podzielona. Kraje członkowskie tworzą wspólnotę, ale nie na zasadzie przyjaźni, tylko bardziej tak, jak w starym małżeństwie - koszty rozstania przewyższają koszty pozostania razem. Dlatego UE potrzebuje nowej energii. I Tusk tę energię ma? - Należy mu tego życzyć. Polski premier jest na tyle sprawnym politykiem, że uda mu się uwolnić spod skrzydeł kanclerz Angeli Merkel? - Sprawności nikt mu nie odmawia. - UE jest oczywiście układanką wielkich stolic, ale Warszawa też już od jakiegoś czasu w tej układance uczestniczy. W sytuacji problemów gospodarczych Rzymu i Madrytu, oraz możliwego wystąpienia Londynu, Warszawa jest naturalnym partnerem do rozmów. Czy jest szansa, by Tusk stał się tzw. "pierwszym telefonem" w sytuacji kryzysowej? Dziś jest nim niewątpliwie Berlin. - Zależy to trochę od skali kryzysu, ale nie powinniśmy mieć złudzeń - Niemcy mają znaczenie kluczowe dla Europy, ponieważ to oni są gwarantem ostatniej instancji, także trwałości euro. Dlatego ich rola przywódcza jest absolutnie zrozumiała. - W najbliższym czasie przewiduję jednak, że będziemy mieć do czynienia z ofensywą Francji i Włoch. Okazuje się bowiem, że już nie tylko w krajach kryzysowych, jak Grecja, Portugalia czy Hiszpania, jest silny nacisk na to, by złagodzić rygory finansowe nałożone w związku z kryzysem gospodarczym. W efekcie Tusk zostanie wzięty w dwa ognie: z jednej strony kraje nordyckie i Niemcy, zwolennicy zaciskania pasa, a z drugiej południe, chcące rozmiękczyć dyscyplinę budżetową. Po wyjeździe do Brukseli były premier będzie nadal poświęcał dużo czasu polskiej polityce? Rządy Ewy Kopacz będą rządami Donalda Tuska z tylnego siedzenia? - Tusk będzie na swoistym odwyku, jeśli chodzi o jego temperament polityczny. Ale musielibyśmy źle życzyć pani premier, by zakładać, że będzie sterowana z tylnego siedzenia. - Poza tym od tego zależy przyszłość PO - jeśli wyborcy uznają, że rząd jest niesamodzielny, odbije się to na szansach wyborczych partii w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Krytycy Tuska prognozują, że nie da sobie w Brukseli rady, ponieważ tam nie wystarczy tylko polityka wizerunkowa. - Europa przeżywa dziś nie tylko kryzys gospodarczy, ale także kryzys wiarygodności. Sposób bycia szefa Rady jest bardzo ważny, dlatego trochę dobrego PR mu nie zaszkodzi. Natomiast - wobec wszystkich wyzwań wewnętrznych i zewnętrznych - z pewnością nie ma teraz miejsca na przewodniczącego, którego jedynym atrybutem będzie "ciepła woda w kranie". Czy fakt, że w następstwie kryzysu ukraińskiego energia staje się bronią geopolityczną, wpłynie jakoś na politykę klimatyczną UE? - Już wpłynął. Do maja byłem komisarzem ds. budżetu i widziałem, jak agenda energetyczna wypycha powoli inne sprawy z agendy KE. Jak się czyta tzw. pakiet klimatyczno-energetyczny, to widać, że UE nie chce być tylko mistrzem świata w redukcji emisji gazów cieplarnianych, ale chodzi o trwałe związanie kwestii klimatycznych z bezpieczeństwem energetycznym. Unia zauważyła też wreszcie, że nie jest konkurencyjna na rynku światowym ze względu na wysokie ceny energii, dlatego musi znaleźć złoty środek między ambicjami klimatycznymi a poprawą konkurencyjności. A co z projektem unii energetycznej? - W maju KE wydała dokument, który był praktycznie powtórzeniem polskiej propozycji. Oprócz jednej kwestii - wspólnych zakupów surowców energetycznych. Będziemy musieli zmobilizować wszystkie dostępne nam środki, by przekonać do tego kraje członkowskie. - Ogólnie jednak już sam słownik unijnych dokumentów - bezpieczeństwo energetyczne, wspólnota energetyczna, czy wreszcie unia energetyczna - dowodzi, że Polska przebija się ze swoim punktem widzenia. W świetle tego, co dzieje się na Ukrainie, możemy liczyć na większe zrozumienie naszych racji. Czy kryzys zmienił też stanowisko Polski w kwestii polityki klimatycznej? - Raczej nie. Nasze zadanie będzie teraz polegało na tym, by nie dać się w tej kwestii zapędzić do narożnika. Musimy sprawić, żeby polski punkt widzenia, czyli przekonanie, że należy szanować własne złoża, ponieważ dają najlepsze gwarancje bezpieczeństwa, stał się europejskim punktem widzenia. Nie ulega jednak wątpliwości, że nadal nacisk będzie kładziony na odnawialne źródła energii, co dla Polski oznacza kosztowne inwestycje. Już teraz płacimy za energię więcej niż wynosi średnia w Unii. Będzie jeszcze gorzej? - W Unii zauważono już, że realizacja szczytnych celów ochrony klimatu nie może się odbywać kosztem wzrostu gospodarczego. Dlatego stoi przed nami zadanie wypracowania takiego kompromisu, by państwa, które muszą poczynić największe inwestycje, jak Polska, otrzymały na ten cel jak najwięcej pieniędzy. - W dokumencie KE z maja określono cel redukcyjny dla całej Europy. Rozłożenie konkretnych ciężarów dopiero nastąpi i gdy będzie się to działo, musimy walczyć o odpowiednie rekompensaty dla Polski. Na pewno jednak nie zapłacimy za energię mniej. - Nie wiem, jaki będzie finał tej batalii. Osobiście bardzo cieszy mnie fakt, że nastąpiło trwałe związanie kwestii klimatycznych z argumentami na rzecz konkurencyjności gospodarki, ochrony miejsc pracy, obniżania cen energii i zahamowania odpływu inwestycji poza nasz kontynent.