Danuta Hübner na listach Platformy, Włodzimierz Cimoszewicz kandydatem rządu Tuska do Rady Europy. Panie prezydencie, pan jest tym wszystkim zachwycony, czy przerażony? Ani to, ani to. Z punktu widzenia wykorzystywania talentów ludzi, to jest oczywiście dobre. Z punktu widzenia taktyki Platformy Obywatelskiej to jest przewrotne, ale nie sądzę, że bardzo skuteczne, bo nie wierzę, żeby te decyzje odbierały jakoś istotnie głosy lewicy. Trzeba docenić taki taktyczny zamiar. Zobaczymy, co z tego będzie, bo jeśli chodzi o Włodzimierza Cimoszewicza, to sądzę, że dopiero cała batalia o to, żeby został sekretarzem generalnym Rady Europy, jest przed nami. Ona nie jest wcale pewna. Ale Cimoszewicz miał być zwornikiem tej jednej listy w wyborach do europarlamentu. Mówiło się o nim jako o kandydacie lewicy w wyborach prezydenckich. Teraz Cimoszewicza już nie będzie w grze. Nie będzie. Zresztą sądzę, że rachuby, iż brałby udział w wyborach prezydenckich, były od początku nietrafione. On zresztą zapewniał, że nie będzie kandydował. Gdy nie powiodła się idea stworzenia wspólnej listy, to rozumiem, że wyraził zgodę na tą - moim zdaniem - nieoczekiwaną również dla niego propozycję ze strony premiera Tuska. A kiedy politycy SLD mówią dzisiaj o zdradzie, o dezercji, o niskich pobudkach i o pieniądzach, pan się dziwi wzburzeniu? Uważam, że to jest taki szok i reakcje szokowe niesłuszne, dlatego że Włodzimierz Cimoszewicz ma swoje miejsce w polityce polskiej i europejskiej. Pracował na tę pozycję wiele lat i jeżeli by się udało osiągnąć stanowisko w Radzie Europy, to będzie także sukces SLD i lewicy. Przecież on nie zmieni swoich poglądów, ani życiorysu, ani tym bardziej przynależności partyjnej. Rozumiem, że ta propozycja go zainteresowała profesjonalnie, a jednocześnie jest dobrym znakiem, że w Polsce korzysta się z ludzi kompetentnych, niekoniecznie z własnego obozu. Nie obowiązuje zasada "mierny, bierny, ale wierny", ale "cudzy, ale kompetentny", a więc można na niego stawiać. To jest jakiś istotny znak, gdy chodzi o politykę kadrową w Polsce. Mam nadzieję, że to nie jest tylko związane z taktyką wyborczą, że to jest pewna koncepcja głębsza, którą premier Tusk chce kontynuować. A czy z którąś z tych nominacji - albo Danuty Hübner, albo Włodzimierza Cimoszewicza - pan miał cokolwiek wspólnego? Był pan w tej sprawie pytany o zdanie? Nie. Danuta nawet nie dzwoniła do mnie w tej sprawie. Już w końcówce procesu Włodzimierz Cimoszewicz rozmawiał ze mną. I pan mu doradzał, czy odradzał tę decyzję? To już było postanowione, więc trudno było doradzać, czy doradzać. Raczej zastanawiałem się nad tym, co można zrobić, żeby rzecz była skuteczna. A gdyby oboje zapytali pana o zdanie, pan by im doradzał? Nie ma co o tym dzisiaj dyskutować. Podjęli decyzje. Ja rozumiem ich motywy. Sądzę, że ich związki z Sojuszem Lewicy Demokratycznej nie były ostatnio bardzo bliskie. Zapewne sytuacja mogła wyglądać inaczej, gdyby rzeczywiście ta wspólna lista była realna. Ponieważ ja nie uczestniczyłem, ani w procesie budowania tej wspólnej listy, ani nie rozmawiałem z osobami, o których pan mówi, to tyle mam komentarza.