O geopolitycznych aspektach kryzysu migracyjnego rozmawialiśmy z politologiem i rosjoznawcą, profesorem Włodzimierzem Marciniakiem. Michał Michalak, Interia: W ostatnich dniach pojawiły się informacje zaangażowaniu Rosji w konflikt syryjski. Mamy potwierdzenie, że Rosja dostarcza broń reżimowi Baszara al-Asada. Czy Rosja jest zainteresowana stabilizacją czy destabilizacją tego regionu? Prof. Włodzimierz Marciniak: - Te doniesienie mówią nie tylko o broni, ale nawet o przerzucie jednostek wojskowych. Tak, pojawiły się relacje, że widziano w Syrii rosyjskie jednostki. - To by oznaczało, że Rosjanie wracają do Syrii. Przypuszczam, że Rosji nie interesuje bezpośrednio sytuacja w Syrii, tylko udział Rosji w grze ze Stanami Zjednoczonymi. To otwiera nowe możliwości i bardziej bym się nad tym zastanawiał - czy Rosjanie będą gotowi współpracować z Amerykanami czy bardziej będą działać tak, ażeby wygenerować nowe problemy i tematy sporne w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi. W którą stronę to idzie w tej chwili? - Obserwujemy dopiero początek rosnącego zaangażowania militarnego Rosji. Potencjalny punkt sporny jest jasny. To jest kwestia losów reżimu al-Asada. Rosjanie niezmiennie wspierają ten reżim. Punkt zbieżny też jest oczywisty. To walka z Państwem Islamskim. Czy to się ułoży w stronę nieformalnej współpracy - bo nie przypuszczam, żeby były tutaj jakieś porozumienia - czy też Rosjanie będą działali w sposób samodzielny, trudno w tej chwili powiedzieć. Amerykanom teraz nie wypada popierać al-Asada, nawet jeśli walczy z Państwem Islamskim. Rosja z kolei konsekwentnie stała za al-Asadem. - Rosjanie konsekwentnie bronili tego reżimu, ale też sami w znacznym stopniu przyczynili się do zaognienia tego konfliktu. Jakiś czas temu prezydent Obama rozważał kwestię bezpośredniej interwencji Stanów Zjednoczonych w Syrii i w dużym stopniu na skutek namów ze strony Moskwy z tego zrezygnował. Rosjanie obiecywali, że wywrą skuteczną presję na Damaszek, okazało się, że nie bardzo byli w stanie - bądź nie bardzo chcieli - to zrobić. To Rosjanie w dużym stopniu odpowiadają za to, że konflikt jest tak zaogniony i tak skomplikowany jak w tej chwili. - Dla Rosjan to jest bardzo ponętna perspektywa z dwóch powodów. Po pierwsze można się cichcem wycofać z Donbasu, co w zasadzie już obserwujemy. Dwóch konfliktów zbrojnych naraz Rosja nie będzie w stanie toczyć. Coraz więcej jest sygnałów, że w Donbasie będziemy mieli do czynienia z jakimś długotrwałym zawieszeniem broni, bo trudno to nazywać pokojem. Dlaczego Rosja jest gotowa odpuścić Donbas? - Bo musi. Bo tam nie ma żadnych perspektyw. Zwycięstwo na rosyjskich warunkach jest w ogóle niewyobrażalne; albo za cenę rozpętania gigantycznego konfliktu, do czego Rosja nie jest w tej chwili skłonna. Natomiast jako konfliktu lokalnego Rosja nie jest w stanie go wygrać. Wycofanie się z Donbasu w taki sposób, że siły rosyjskie zostaną przerzucone (niemalże dosłownie, ponieważ one są przerzucane z Sewastopolu) na Bliski Wschód, do Syrii, jest takim wygodnym wyjściem, dlatego że można tam wystąpić w roli siły narzucającej pokój, czyli trochę poprawić sobie reputację. - Otwiera to perspektywy targu ze Stanami Zjednoczonymi, którego przedmiotem może być pełzające uznanie aneksji Krymu. Nieformalne. - Na formalne nie ma co liczyć, ale chodzi o to, żeby ta sprawa została zdjęta z agendy. Pamiętajmy jeszcze o drugiej bardzo ważnej kwestii tzn. śledztwie w sprawie zestrzelenia samolotu malezyjskiej linii lotniczej. Rosjanie zablokowali rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ w tej sprawie, czym bardzo popsuli sobie reputację na Zachodzie. Czegoś się boją w związku z tym śledztwem. Za dwa miesiące powinna się zakończyć praca komisji i tutaj Rosjanie mają poważne obawy, czym to śledztwo się zakończy. W takiej sytuacji być już w Syrii i walczyć z Państwem Islamskim jest jakimś ratowaniem swojej pozycji. Kartą przetargową. - Tak, "jesteśmy łobuzami, ale pożytecznymi". Władimir Putin powiedział ostatnio, że kryzys migracyjny jest wynikiem błędnej polityki USA na Środkowym Wschodzie. "Wprowadzają swoje standardy bez uwzględnienia uwarunkowań historycznych, religijnych, narodowych i kulturowych" - powiedział Putin. Mam w związku z tym dwa pytania: czy to jest uprawniona teza i czy to oznacza, że konflikt na Środkowym Wschodzie będzie też polem wojny propagandowej, kto jest tym stabilizatorem a kto destabilizatorem? Kto niesie pokój a kto niesie wojnę... - Tak, to jest jeden z możliwych scenariuszy. Wie pan, gdyby to zdanie wypowiedział politolog Putin, tobym się z nim zgodził. Oczywiście działały tak nie tylko Stany Zjednoczone. Ogromnie negatywną rolę odegrały też kraje europejskie i Rosja. Rosjanie bardzo utrudniali współpracę i zgodne działanie krajów europejskich wobec konfliktu syryjskiego. Więc jeśli takie zdanie wypowiada prezydent Putin, to jest to teza kompletnie fałszywa, ponieważ pomija negatywną rolę Rosji w tym konflikcie. - Warto zaznaczyć, że przez ostatnie dwa lata z Rosji płynął potok ochotników do Państwa Islamskiego. Z Kaukazu był wydzielony korytarz ludzi, o których wiedziano, że jadą, żeby dołączyć do Państwa Islamskiego. Bez problemu dostawali paszporty. Rosjanie chcieli się ich po prostu pozbyć z kraju, utrudniając im bardzo powrót po roku, dwóch udziału w walkach. Jeśli w Syrii zaczną walczyć rosyjscy żołnierze, być może po obu stronach frontu będą ludzie mówiący po rosyjsku. Czy genezę tego, co się dzieje w Azji mniejszej można wywieść z okresu zimnej wojny, kiedy ten obszar stał się szachownicą, na której swoje pionki przesuwały dwa największe mocarstwa? - Genezy pewnie należałoby szukać w okresie rozpadu Imperium Osmańskiego, gdy rejon ten stał się obszarem rywalizacji pomiędzy Francją, Wielką Brytanią, Niemcami; ten dosyć sztuczny podział imperium tureckiego jest w przeważającej mierze efektem polityki brytyjskiej. Później na pewno penetracja sowiecka swoje dołożyła, natomiast najbardziej intensywna ona była w rejonie najbliższym Kaukazu - Kurdystan, Irak, Iran... Jak najbardziej okres zimnej wojny sytuację skomplikował. - Widać wyraźnie, że pomiędzy Rosją a Syrią jest głęboka więź, nie tylko na poziomie międzypaństwowym, ale także między elitami wojskowymi, wywiadowczymi itd. Gołym okiem widać tę zależność, która kształtowała się ponad 50 lat. Jeszcze jeden wątek chciałbym poruszyć, mianowicie wątek tzw. arabskiej wojny. Czy z perspektywy tych kilku lat, które upłynęły, wspieranie przewrotów przez Zachód było błędem? - Zdecydowanie, przynajmniej ja tak uważam. Trudno tę winę dokładnie wyważyć. Interwencja w Libii była początkowo inspirowana przez kraje europejskie, Amerykanie później się do tego włączyli. Potoki migrantów, te duże grupy ludzi, którzy są przemycani z Afryki północnej i Bliskiego Wschodu do Europy, są efektem nieprzemyślanej polityki, nikt tego wtedy nie brał pod uwagę, gdy obalano Husajna czy próbowano obalić al-Asada. W stolicach europejskich nikt nie pomyślał, co będzie się działo po kilku latach, jakie mogą być tego efekty. Właśnie teraz je widzimy.