Przejście ponad 40 kilometrów w nocy - w samotności i ciszy - to wyzwanie. Wycieńczenie organizmu, doprowadzenie go do krawędzi, sprawia, że "dusza zaczyna grać". O ekstremalnym przekraczaniu siebie i mięśniach duszy rozmawiam z ks. Jackiem Stryczkiem, duszpasterzem ludzi biznesu, wolontariatu w Małopolsce, pomysłodawcą Szlachetnej Paczki, sportowcem. * * * Ewelina Karpińska-Morek, Interia: Ma być ciemno, niewygodnie i w dodatku ma boleć. Czy trzeba człowieka złamać fizycznie, żeby dokopać się do jego wnętrza? Czy to jedyna droga? Ks. Jacek Stryczek: Nie wiem, czy powiedziałbym, że to jest niezbędne, ale my tak mamy. To było moje wielkie odkrycie przed laty, że jednak my, ludzie, jesteśmy w ciele. Nie jest tak, że jeśli nie zajmuję się swoim ciałem, to dla duszy nie ma to znaczenia. Zawsze intensywnie uprawiałem sport. Pamiętam taki moment w swoim życiu, kiedy byłem młodym księdzem. Do domu przychodzili od rana do wieczora ludzie i tak sobie pomyślałem: no, dobra, już nie muszę uprawiać sportu, nie mam nawet kiedy, bo teraz muszę pomagać ludziom. Skończyło się tym, że pojawiły się problemy z kręgosłupem. Zapytałem kręgarza, co mi się stało, a on na to: "nie ma ksiądz mięśni". Ten brak mięśni sprawił, że zacząłem się bać, choć prawie nigdy się nie boję. - Nasza kondycja fizyczna, nasze zaangażowanie w ciele ma ogromny wpływ na to, kim jesteśmy i do czego zmierzamy. Ks. Jacek Stryczek o "mięśniach duszy": Do maratonu można się przygotować. Są plany treningowe, pilnuje się wagi, żeby nie dociążać kolan, itd. Odnoszę wrażenie, że do Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, która w większości przypadków mierzy około 40 km, nie da się przygotować fizycznie. - Należy się przygotować fizycznie! Przebiegł ksiądz maraton? - Nie, nigdy. Dlaczego? Pytam, skoro mówimy o wyzwaniach. - [śmiech] Nie wiem. Gdy byłem młodszy, to chyba wtedy nie było jeszcze takiej mody, a teraz mam chore kolano i już ledwo chodzę, więc akurat maratonu nie. Ale na EDK ksiądz chodzi? - Tak. Jeszcze mogę. To kiedy pojawia się "ściana"? Na którym kilometrze księdza "odcina" i pojawia się pokusa powrotu do strefy komfortu. - W moim przypadku nie było takiej Ekstremalnej Drogi Krzyżowej, która by mnie nie wykończyła. Ks. Jacek Stryczek opowiada, jak się zgubił podczas Ekstremalnej Drogi Krzyżowej. Zobacz materiał wideo: Czy w Ekstremalnej Drodze Krzyżowej biorą udział osoby niewierzące? - Tak. Ja też jestem takim księdzem, który nie tylko widzi ludzi, którzy są w Kościele. Widzę też tych, których nie ma. Ale przede wszystkim zawsze starałem się odkryć taką religię, która ma charakter uniwersalny. Nie jest przypadkiem, że u mnie na mszy św. 3 proc. ludzi jest niewierzących [śmiech]. Mamy to przebadane. Ostatnio wzrosło z 2 do 3 proc.! To i tak mało, bo kiedyś 20-30 proc. osób, które przychodziły do mnie na mszę, nigdy nie chodziło do kościoła. EDK jest doświadczeniem duchowym, nie konfesyjnym, nie wyznaniowym. Pozwala człowiekowi spotkać się z jego duszą. Wydaje mi się, że w tej chwili zapotrzebowanie na doświadczenia duchowe jest ogromne, a niekoniecznie ludzie szukają odpowiedzi na swoje pytania w Kościele. Brak wysiłku może demoralizować człowieka? - Tak. Nie wierzę, że ktoś prowadzi życie duchowe bez ascezy, bez pracy na własnym ciele. Nie wierzę w to, że ktoś może dobrze zarządzać sobą, nie pracując ze swoim ciałem. Nie wierzę w coś takiego, bo ciało ma zbyt mocny wpływ na nas, co widzimy chociażby po tym, że chce nam się spać. I chociaż chcielibyśmy duchowo nie spać, to musimy odpoczywać. Czy przyjemność, wygoda stały się stylem życia? - Myślę, że bardziej niż kiedyś. Mnie wychowywano do wyzwań. Nie pytano się, czy mi się chce uczyć czy nie. Po prostu miałem się uczyć. Nie pytano się, czy jestem dyslektykiem, czy nie, tylko miałem pisać dyktanda. A dzisiaj jednak marketing jest naturalnym środowiskiem człowieka, czyli ze wszystkich stron, dopóki mamy pieniądze, oferuje nam się usługi. "Zrobimy tak, żeby ci było lepiej". Jak byłem dzieckiem, to musiałem sobie wymyślać zabawy. Dzisiaj zabawy są wymyślane. Wystarczy je sobie kupić lub znaleźć, by być zabawionym. To bardzo zmieniło sposób podejścia do życia wielu ludzi. Ludzie się pytają: "gdzie mi będzie dobrze?", a nie "gdzie jest dla mnie wyzwanie?". I: "co ja z tego będę miał?". - Ale nastąpiło przesilenie ery konsumpcjonizmu, mamy erę przesycenia i nie dziwi mnie, że moi przyjaciele, gdy rozmawiałem z nimi przed ślubem, żeby się przygotować do kazania, na pytanie "co po ślubie?", odpowiedzieli: minimalizujemy. "Słucham?" - zapytałem. "Minimalizujemy. Nie chodzi o to, żeby mieć, ale żeby "się dziać’". W mieszkaniu mają niewiele rzeczy, bo chcą być mobilni chcą "się dziać". To jest jeden z wielu przejawów przesytu. Nie dziwię się, że mamy takie wzrosty na EDK. Dzisiaj ludzie szukają ducha, szukają pogłębienia. No tak, ale ktoś może spojrzeć z takiej perspektywy: pracuję po dziesięć godzin dziennie, to ta przyjemność mi się należy. - Ale czy ja mówię, że jest coś złego w przyjemnościach? Złe są dopiero wtedy, gdy człowiek się od nich uzależnia. Większość ludzi trafia do pewnego układu - sytuacji, która już ich nie zadowala, ale nie mają w sobie determinacji, żeby to zmienić. Jest taki obraz w jednej z książek Lema, że ktoś wszedł w zakrzywioną czasoprzestrzeń i gdziekolwiek szedł, to zawsze szedł w kółko. Wielu ludzi chodzi w kółko w swoim życiu, które już im nie odpowiada. Staram się ludzi poruszać, motywować, żeby z tego wyszli. Jedną z najbardziej kontrowersyjnych moich wypowiedzi, jak się okazało, były słowa: każdy może sobie poradzić w życiu. A wiele osób chciałoby powiedzieć, że nie. Że są tak otoczeni układem , że nie mają wpływu na swoje życie. Ja się specjalizuję w tym, żeby każdemu pomóc wyjść z dołka. Pracujemy przecież z chorymi, starszymi, dziećmi, uczniami w szkole, najbiedniejszymi. Wszystkich mobilizujemy i oni z tego dołka wychodzą. Upadek jest zjawiskiem, którego nie doceniamy w obecnej kulturze? - Upadek? [cisza] Można nie robić wielu rzeczy, żeby nie upaść, a można upaść i być za to pochwalonym. Dlatego jest wiele linii narracyjnych dotyczących skandalistów. Chwalą się upadkami, które są akceptowane... Upadek rozumiany jako potknięcie, porażka, ale po podjęciu pewnej próby, wysiłku... - Jeżeli mówię o skuteczności EDK, to ona nie zawiera się w upadku, ale przekraczaniu strefy komfortu. Natomiast co do upadku, trzeba szkolić ludzi z porażek. Podstawowa kompetencja, której wielu ludziom brakuje, to kompetencja pracy nad sobą, czyli "ja mogę wpłynąć na to, kim jestem". Klasyczne podejście jest takie: jestem, jaki jestem. Do tego przyzwyczaja nas rynek konsumenta. Rynek nie zastanawia się, jak zmienić konsumenta, tylko... ... dostosowuje się do jego potrzeb. - Rynek koncentruje się na tym, jak go nakłonić do wydania pieniędzy. Jednak 90 proc. czasu spędzamy na rynku. Mamy telefon, w nim reklamy, muzykę, filmy, książki. Idziemy ulicą i non-stop jesteśmy klientami. Nawet w szkole pieniądze idą za uczniem. Niejednokrotnie mówił ksiądz o kryzysie męskości. EDK powstała głównie dla mężczyzn, żeby mieli możliwość realizacji wyzwań. Ale z drugiej strony mamy kobiety, które też tych wyzwań potrzebują. Podział na płeć mnie zupełnie nie przekonuje. - [śmiech] Kryzys męskości polega na tym, że facetom się nie chce. Żyjemy w epoce większej determinacji kobiet. To nie moja refleksja, takie są badania. Dotyczy to różnych obszarów rzeczywistości, w tym uczenia się, zdobywania wiedzy. Ks. Jacek Stryczek o kryzysie męskości. Posłuchaj: Coś się zmieniło od 2009 roku? Od czasu pierwszej EDK? - Tak, dużo się zmieniło. Jak pierwszy raz zorganizowaliśmy EDK, to postanowiliśmy, w ramach przełamywania tych męskich ograniczeń, że pojedziemy w Alpy. Nikt z nas, poza jednym chłopakiem, tam nie był. Weszliśmy na Mont Blanc w warunkach zimowych. I byliśmy chyba jedyną ekipą, która dotarła tą ścianą wtedy na szczyt. Wszyscy inni wjechali koleją. Więc tych momentów przełomowych było dużo. Ks. Jacek Stryczek opowiada o ekstremalnych wieczorach kawalerskich: - Mówię o tym, bo to jest męska duchowość, męska psychika. Nie komentuję kobiecej, ale taka jest męska. Faceci żyją z przekraczania siebie, z wyzwań. I to ich napędza. Oczywiście to nie jest jedyna rzecz. Zawsze będę mówił, że to jest męska duchowość. Obecnie połowa uczestników EDK to kobiety. W porządku, witamy, ale zasady są jednakowe dla wszystkich. I my tych zasad pilnujemy. Tak samo jak na starcie maratonu. Wszyscy biegną na tych samych zasadach. - Czasami mówi się na temat gender, ja od dawna jestem antygenderowski. Odkryłem, że pogłębienie tożsamości płciowej daje najszybszy rozwój. Jak się zaczęliśmy rozwijać przez tożsamość płciową, dało to najszybszy efekt. Od dawna nie prowadzę ujednolicających duszpasterstw - nie tylko pod kątem płci, ale w ogóle pod kątem czegokolwiek. To sprowokowało masę dobrych rzeczy: związki są fajniejsze, wyzwań, które podejmują młodzi, jest więcej. Jaką rolę odgrywa samotność na trasie EDK? - Samotność samotności nie równa. Ja najczęściej idę na EDK, jak nikt inny nie idzie. Ciekawe doświadczenie, bo wszystko może się wydarzyć. I to jest ekscytujące. Nawet dla mnie - wejść w ciemną noc, bez zabezpieczenia, umówienia się z kimś na telefon... Na pewno EDK ma w sobie taki walor jak cierpienie - nie da się jej uogólnić. Jak mam chorobę i cierpienie, to MNIE boli. Nie jest tak, że przechodzi na innych. Nie uśrednia się tego. To MNIE boli, MNIE jest ciężko, to JA się mobilizuję. To jest czas na myślenie przez "ja". Tak naprawdę w końcu dochodzi do tego kluczowego momentu przełamania bariery, komfortu i pytanie: co ja mogę w życiu? To jest kluczowa kompetencja. I dlatego jesteśmy wielkimi przeciwnikami uśredniania EDK - czyli urządzania jakichś pikników, postojów, rozmów. Oczywiście, można z tego zrobić pielgrzymkę, wycieczkę, ale to nie zadziała, jeżeli człowiek, zbliżając się do tej granicy, jednak mówi "przejdę, ale jakiś komforcik muszę sobie zafundować’. A jak to jest u księdza? - Ja mam taką trudność na EDK, że nie potrafię się zatrzymać i odpocząć. Potrafię się zatrzymać na chwilę, żeby coś zjeść, ale ciągle mnie ciągnie do końca. To jest wkurzające, jak się jest 20 km przed końcem i człowiek sobie pomyśli, że jak zrobi przerwę, to jeszcze dłużej nie będzie spał [śmiech] I dojdzie jako jeden z ostatnich... - Tak, i jeszcze to! Nie jest to wszystko takie proste... Czy każdy we własnym zakresie pilnuje zasad obowiązujących na EDK? Tej samotności, milczenia? - W dużej mierze tak, ale też szkolimy, formujemy ludzi, żeby byli w stanie zwracać sobie nawzajem uwagę. O ile na początku mieliśmy większy problem, bo przychodziły osoby oczekujące "pielgrzymkowości", czyli że jest ksiądz, będą piosenki, kabel, będzie bezpiecznie, to już się to zmieniło. My, jak dajemy jakieś tam wsparcie medyczne, to nie traktujemy siebie jak organizatorów. Jesteśmy ideodawcami - trasa jest. Jak idziesz, to na własne ryzyko. To jest fajny efekt. Czasem ktoś skręci nogę, ale twardo idzie do końca, bo ma boleć [śmiech]. I wtedy to działa. Najtrudniejsza z najtrudniejszych tras? - Takim naszym bohaterem jest teraz Marcin Grandys, który wytyczył trasę z Krakowa w Tatry, na Wiktorówki. Wyszedł o północy z Krakowa, szedł całą noc, cały dzień, całą noc i na 8 rano dostał się na Wiktorówki. Po drodze padał deszcz, potem szedł w mokrym śniegu, następnie była śnieżyca i regularny śnieg. 33 godziny, ponad 130 km. Marcin się oczywiście do tej trasy przygotował. Tak, jak do maratonu można się przygotować. Nie miał dużego obciążenia nóg. Ale ponieważ cały czas było mokro, to zdarł podeszwy i wszystko miał we krwi. To się zdarza. Na EDK wybacza się sobie, że się ma takie problemy. Trzeba po prostu dojść do mety. Wyżyny wytrwałości... - Nie wiem, czy to są dobre zalecenia. W życiu nie zawsze jest nam dobrze i nie zawsze da się zaplanować życie tylko w komforcie. Często jest tak, że pojawia się choroba osoby bliskiej, problem z pracą - to jest takie użalanie się nad sobą. Nie prowadzi do niczego dobrego. Trzeba mieć w sobie hart ducha. Ilu uczestników spodziewacie się w tym roku? - W tamtym roku było 26 tys. - wzrost z 12 tys. w 2015 r., więc już dużo. W tym roku wierzymy, że to będzie między 60 a 80 tys. osób. Szacujemy na podstawie dwóch przesłanek. Po pierwsze: jest więcej lokalizacji, a po drugie - mamy rok do roku wzrosty o około 30 proc. Już wiele osób słyszało o EDK, zastanawiało się, czy pójść, z roku na rok odraczało, ale w końcu ten rok nadszedł. Jak ktoś przeszedł, to jest tak dumny z tego powodu, że opowiada innym osobom. Myślę, że to jest główne źródło zainteresowania EDK. Prawie jak marketing szeptany. Coś księdza zaskoczyło w zeszłym roku? - Fajny trend zaobserwowałem. Poszedłem na EDK, choć mam chore kolano i ledwo się poruszam. Szedłem więc w takiej średniej grupie. Wokół mnie było dużo par. Wyglądało to w ten sposób, że to żony chciały pójść, a facet był "zmotywowany", bo to taka era, ale szli parą. To super wyglądało - takie wspólne przeżycie. Myślę, że niektórzy robili to po to, żeby odświeżyć swój związek. Na takim dystansie to nie jest łatwe zadanie. Każdy ma swoje tempo... - Ale jak są w tych związkach, to chyba są nauczeni się wspierać. Podjęcie decyzji o wzięciu udziału w EDK jest dla niektórych szaleństwem, może nawet dla większości. Najbardziej szalona decyzja, jaką ksiądz podjął to? - Założenie Szlachetnej Paczki. To jest niesamowicie trudny projekt! Siedem lat wyrwane z życiorysu, dwa lata nie spałem. EDK jest punktem odniesienia - tam tworzy się hart ducha, żeby potem w Paczce przetrwać, bo jest w nią zaangażowanych milion ludzi. Ci, którzy tworzyli EDK, to jest to samo środowisko idealistów. * * * Chcesz wyruszyć na EDK? Wejdź na stronę www.edk.org.pl i w zakładce "trasy" wybierz rejon najbliższy miejscu, z którego chcesz wyruszyć.