Anna Nicz, Interia: Jak wygląda praca nad nową płytą z poczuciem, że nie do końca wiadomo, kiedy będzie można zaprezentować ją na żywo publiczności? Krzysztof Zalewski: - Wielu moich kolegów po fachu miało wyjątkowego pecha i wydali płyty tuż przed ogłoszeniem lockdownu. Musieli przerywać dopiero co rozpoczęte trasy koncertowe albo w ogóle nie byli w stanie ruszyć z koncertami. Może lepiej już wydać tę płytę w pandemii, gdy wszyscy się już przyzwyczajają do nowych reguł gry. Nie wiem, dziwny moment, ale trzeba robić swoje. Moja najbliższa trasa koncertowa, zaplanowana na późną jesień, nie będzie taka, jak ją sobie wymarzyliśmy, mieliśmy grać hale, duże produkcje. Teraz wchodzimy z powrotem do klubów, przez restrykcje ludzi będzie dużo mniej. Może będziemy grać dwa koncerty dziennie w jednym miejscu. Ale grunt, że możemy robić to dalej. Tak czy siak cieszę się. W jakim czasie pracowałeś nad swoją nową płytą? To świeże kompozycje czy może zbierane przez lata? - Tym razem poszło wybitnie szybko. Na płycie jest oczywiście kilka riffów, które zostały wzięte z mojej "biblioteki pomysłów". Zaczęliśmy spotykać się z kolegami w listopadzie, oni przyjeżdżali do mnie, ja siedziałem codziennie w sali, pod koniec stycznia miałem gotową płytę ze wszystkimi tekstami. Muzyka nigdy nie nastręczała mi problemów, natomiast zawsze męczyłem się z tekstami. Teraz mam małe dziecko, więc jak już mam trochę wolnego czasu, wykorzystuję go efektywniej. Słuchając "Zabawy" można odnieść wrażenie, że to bardzo aktualne teksty, odnoszące się dosłownie do ostatnich miesięcy. - Widzisz, to moje wybitne zdolności prekognicyjne. (śmiech) Pisałem teksty w styczniu-grudniu, kiedy nie było jeszcze pandemii. Dopiero docierały do nas pierwsze głosy, że w Wuhan coś się dzieje, pojawiały się jakieś śmieszne memy w internecie. Jeszcze nikt nie traktował tego poważnie. Do głowy mi wtedy nie przyszło, że nagle zostaniemy zaatakowani przez wirusa. A rzeczywiście jest na tej płycie trochę apokaliptycznych tematów, przeczucia końca świata. Ekolodzy i naukowcy od lat grzmią o tym, że zaprowadzamy Ziemię na skraj przepaści, że za chwilę może być za późno. Ostatnio ich głosy są bardziej słyszalne. Że za kilkadziesiąt lat niektóre części świata nie będą nadawać się do zamieszkania, bo będzie tam za gorąco albo poziom wód się podniesie. Powoduje to pewien lęk. Myślę, że to też ma związek z tym, że zostałem ojcem (sprawdź utwór "Ojcowie"!). Zacząłem się zastanawiać, w jakim świecie przyjdzie mu żyć. Pomijam to, w jakiej Polsce, bo to odrębny temat. To co się dzieje budzi we mnie duży niepokój. Zmierzamy w stronę autorytaryzmu, populiści dochodzą do władzy, społeczeństwo jest coraz bardziej podzielone. Emigracja? Jeśli okaże się, że powietrze jest trujące, wody są brudne i mamy poważnie rozpędzony efekt cieplarniany, to nie będzie dokąd uciec. Elon Musk nie sprzedaje jeszcze biletów na Marsa. Słyszę czasem od młodych rodziców, że nie wyobrażają sobie, że za kilka lat będą musieli posłać swoje dzieci do polskiej szkoły. Też o tym myślisz? - Niewątpliwie, na szczęście mój syn ma dopiero niecałe dwa lata, do szkoły mu jeszcze brakuje kilku lat, a w międzyczasie może coś się zmieni. Ale nie wygląda to dobrze. Pomijam chaos panujący w szkołach przez reformy, które zostały wprowadzone nie do końca przemyślanie. Obserwuję to wszystko, mam sporo znajomych z dziećmi w wieku szkolnym więc widzę, z czym muszą się mierzyć. To mam nadzieję jakoś się unormuje, natomiast ja bardziej boję się tej polityki historycznej PiS-u. Tego, że cały czas nie potrafimy oddzielić państwa od Kościoła. Boję się skrętu w stronę państwa wyznaniowego. Nie wyobrażam sobie, że muszę tłumaczyć synowi, że termin "żołnierze wyklęci" to termin zbyt ogólny. Że członkowie podziemia antykomunistycznego byli różni, byli wśród nich bohaterowie, ale byli też bandyci. A wydaje mi się, że ta historia jest nagle upraszczana i sprowadzana do prostych, łatwych do zapamiętania symboli, której nie wymagają refleksji i wnikliwej analizy. Pamiętasz z własnej edukacji takie uproszczenia? Proste uogólniające hasła, które łatwiej zapamiętać, niżeli zrozumieć? - Na szczęście miałem dobrych nauczycieli. Raczej zachęcali do samodzielnego myślenia i to jest chyba klucz do dobrego patrzenia na historię. Zrozumieć przyczynę, dlaczego pewne procesy zachodzą w taki, a nie inny sposób. A nie tylko klepać daty. W piosence "Ojcowie" śpiewasz o kryzysie męskości, o radach, których sam nie słuchałeś i tego nie żałujesz. To coś, co chciałbyś przekazać swojemu dziecku? - W większości piosenek śpiewam o sobie. W tym numerze jest też taki wers - "ja ci nic nie radzę". Nikomu nic nie chcę radzić. Rozprawiam się tam też trochę ze swoim wychowaniem bez ojca. Kiedy miałem zespół w Lublinie, tylko jeden z nas miał matkę i ojca. Miałem poczucie, że rozbite rodziny to rzecz wszechobecna. Może to jest tak, jak śpiewa Natalia Przybysz w "Dzieciach malarzy", może dzieciaki z niepełnych rodzin uciekają później w świat artystyczny. Może dlatego w moim środowisku jest sporo takich sytuacji. Chciałem się trochę z tym rozprawić w kontekście tego, że właśnie sam zostałem ojcem. To trochę zaklinanie rzeczywistości, żebym ja był teraz dobrym tatą. Kończę zresztą słowami: "wskakuj mi na plecy, idziemy przez las". To wers do syna. Jest to opowieść o moim życiu, różnych błędach, bzdurach, które robiłem i których absolutnie nie żałuję, bo dzięki temu jestem tym, kim jestem. Jestem jak najdalszy od moralizowania czy opowiadania komukolwiek kazań. Dziecku też pozwolisz na popełnianie błędów? - Zobaczymy. Dopiero powoli zaczyna mówić, więc nie ma jeszcze szansy na jakieś głębsze, egzystencjalne rozmowy. Póki co mówię mu, że ma totalnie wolny wybór, może zostać w życiu kim chce. Chciałbym po prostu, żeby był szczęśliwy, żeby znalazł swoje miejsce w świecie. Mam do siebie lekki żal, że mogłem być lepszy na przykład z matmy, miałem łatwość przyswajania wiedzy, a nie pociągnąłem tego i mam spore braki. W dzisiejszym świecie, gdzie komputery przejmują nad nami kontrolę, brak umiejętności programowania jest swego rodzaju analfabetyzmem. Ja tego nie umiem, ale nie chciałbym przenosić swojego niespełnienia na dziecko. Niech się rozwija po swojemu i będzie szczęśliwy. Chciałbym mu przekazać to, co powiedziała mi moja mama - najważniejsze, żebyś był dobrym człowiekiem. Jakkolwiek banalnie brzmi, to naprawdę dobra rada. Wspomniałeś o nieumiejętności pisania kodów i przejmowaniem kontroli przez komputery. Nie boisz się tego, w jaką stronę to idzie? Algorytmy zaczynają rządzić w serwisach streamingowych. Decydują o tym, które piosenki są bardziej promowane, a które mniej. - Na szczęście zawsze pozostają Beatlesi i Zeppelini, jakoś się tym nie przejmuję. Myślę, że świat się zmienia i trzeba się adaptować. Gdy pojawiły się kasety magnetofonowe, niektórzy grzmieli, że to koniec muzyki, wszyscy będą ją przegrywać, wytwórnie padną, zespołów już nie będzie. Telewizja i domowe video miały zabić kino i tak dalej. Mówisz, że śpiewasz o sobie. A co z piosenką "Dystans"? To apel czy stwierdzenie, że ty ten dystans masz? - To raczej taka romantyczna piosenka o wyjściu z siebie. Staram się nie analizować tekstów. Ustalanie, o czym dokładnie opowiada piosenka, trochę zabiera jej moc. Gdybym jednak musiał streścić: lekarstwem na rozterki sercowe czy poczucie kręcenia się w kółko popatrzenie na siebie z pewnym dystansem, to pomaga. Po tym, co dzieje się kraju w ostatnich tygodniach, nie miałeś ochoty nagrać jeszcze jednej piosenki? - Miałem. Owszem, miałem. Na płycie jest jeden ewidentnie antyrządowy numer - "Lustra". Jest on dość zawoalowany, nie lubię uderzać łopatą prosto w głowę. W międzyczasie był też #hot16challenge jako komentarz do "tu i teraz". Wolę, by piosenki były długowieczne, sytuacja się zmieni, a piosenka zostanie. Nie zarzekam się, że czegoś nie nagram, może jak w końcu nie wytrzymam, to walnę z gitarą jakiś protest song i po prostu wypuszczę w sieć. Jesteś blisko tej graniczy wytrzymałości? - Miałem piękny sierpień, grałem koncerty, mój syn biega, zaczyna mówić, więc czuję, że jestem w dobrym momencie. Przestałem ostatnio faszerować się codziennie negatywnymi informacjami z internetu i to przyjemny oddech. Z drugiej strony widzę, co dzieje się w kontekście środowisk LGBT, które zostały nagle kozłem ofiarnym naszej władzy. Cały czas igra ona z ludzkim życiem i może przyczyniać się do realnych tragedii prawdziwych ludzi. Znalazła kozła ofiarnego, by skupić uwagę ludzi na wyimaginowanym zagrożeniu, które niby czyha na nasze dzieci. Wszystko po to, żeby odwrócić uwagę od kryzysu ekonomicznego związanego z pandemią. To i "radosne rozdawnictwo" PiS-u mogą naprawdę doprowadzić do poważnego tąpnięcia i wszyscy poczują to w codziennym życiu. Padło na środowiska LGBT, ale to mogła być każda inna grupa mniejszościowa. - Tak, oni są łatwo zauważalni. W tej chwili na każdy koncert zabieram tęczową flagę, czuję, że muszę coś powiedzieć, doszliśmy do ściany. W Niemczech przed wojną stygmatyzowano homoseksualistów, zakładano im opaski. Sytuacja w Polsce jest za bardzo podobna do tamtej, żebyśmy teraz byli obojętni. To dla mnie niepojęte, jak ludzie mogą się na to łapać, jak łatwo wyzwolić w nich strach. Nie wiem, co dzieje się z tym krajem. Zawsze były jakieś postawy homofobiczne czy na przykład rasistowskie, ale były ukryte, ludzie wstydzili się jednak z tym obnosić. Albo może były to niesmaczne, ale niepodszyte nienawiścią żarty z inności. Źle się dzieje w Polsce i przeraża mnie to. Zawsze można było dostać w ryj, ale był to absolutny margines. A w tej chwili to przechodzi do "mainstreamu". Trudno mi się pogodzić z tym, że z ludzi wychodzą demony. Oni nie są sami z siebie źli, to bierze się z jakiejś niewiedzy, strachu. W Warszawie łatwiej się o tym mówi, natomiast na prowincji ludzie nie mają z tym kontaktu, nawet jeśli znają kogoś, kto jest gejem czy lesbijką, mogą o tym nie wiedzieć. Teraz wytwarza im się w głowie obraz jakiegoś rogatego potwora, który czyha na ich dzieci. Nie wiem, jak można być tak cynicznym, żeby dla utrzymania władzy napuszczać ludzi na siebie. Ale śpiewasz, że "wszystko będzie dobrze". Jest w tobie nadzieja? - Zawsze. Miałem w życiu różne chwile. Miałem górki, dołki. Miewałem chwile zwątpienia, kiedy siedziałem we Wrocławiu i przez prawie 9 lat nie grałem swoich koncertów. Ale z największych dołów zawsze wychodziłem. Każdy ma czasami bluesa, czuje się szaro, coś mu nie wyjdzie, czasami serce jest połamane. Mam jednak świadomość, że prędzej czy później przyjdzie taki dzień, że będę miał radość z życia. Trzeba to przeczekać i pamiętać, że ta chmura, która jest nad głową nie jest tam na zawsze.