Każdego dnia mieszkańcy Afryki i Bliskiego Wschodu uciekając przed wojnami płyną przez Morze Śródziemne do Europy. Według statystyk Urzędu Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców (UNHCR) w tym roku na Stary Kontynent dotarło już drogą morską przeszło 300 tys. imigrantów i uchodźców. Ponad 2500 osób zatonęło. Eksperci biją na alarm mówiąc o najostrzejszym kryzysie migracyjnym od II wojny światowej. Na pilny wniosek Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii 14 września w Brukseli odbędzie się nadzwyczajne posiedzenie ministrów spraw wewnętrznych krajów UE. Czy do tego czasu podzielona Unia zacznie mówić jednym głosem w sprawie imigrantów? - Wydaje się to niemożliwe, natomiast jest szansa, że przez te dwa tygodnie uda się znaleźć kompromis w sprawach technicznych, budzących mniej kontrowersji. Pierwszym rozwiązaniem jest zgoda co do potrzeby założenia nowych i wzmocnienia istniejących obozów dla imigrantów na granicach zewnętrznych Unii Europejskiej, głównie we Włoszech i Grecji - podkreśla w rozmowie z Interią Patryk Kugiel, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. W tych obozach imigranci byliby przyjmowani po przyjeździe z Afryki i Bliskiego Wschodu. Zdejmowano by im odciski palców, rejestrowano i zakwaterowano do czasu rozpatrzenia wniosków o azyl. Brakuje środków na wyżywienie - Nieco trudniejszym zagadnieniem jest wspólna lista UE tzw. "państw bezpiecznych". Każdy kraj ma taką listę. Osobie z tego kraju, złapanej na terenie Europy, nie przysługuje prawo do ubiegania się o status uchodźcy. W obliczu kryzysu migracyjnego różnice na tej liście w obrębie UE można zniwelować - zaznacza specjalista ds. stosunków międzynarodowych. Rozmowy w Brukseli powinny również dotyczyć zwiększenia wsparcia rzeczowego i finansowego dla obozów znajdujących się wokół Syrii. Szacuje się, że w ośrodkach w Turcji przebywa obecnie 1,7 mln osób, ponad 1 mln jest w Libanie, a w Jordanii dalszych kilkaset tysięcy ludzi. W obozach prowadzonych przez UNHCR brakuje środków na wyżywienie i zapewnienie godnych warunków do życia. To, w ocenie naszego rozmówcy, jeden z czynników, jakie wpływają na decyzję uchodźców o ryzykownej podróży do Europy. Nie można wysłać tych ludzi do Syrii Unia Europejska jest dziś podzielona w sprawie rozwiązania kryzysu migracyjnego. Angela Merkel wzywa do solidarności i wspólnego przyjęcia imigrantów, ale zwłaszcza w Europie Środkowej apele kanclerz Niemiec nie znajdują posłuchu. Tyle, że toczący się o limity uchodźców spór nie rozwiązuje problemu, bo liczba osób, jakie UE zadeklarowała się przyjąć, to tylko kropla w morzu potrzeb. - Długofalowo zdecydowanie musimy zająć się źródłami problemów. Inaczej napływ imigrantów będzie trwał, a Europa nie jest w stanie przyjąć wszystkich, którzy będą chcieli szukać tutaj schronienia. Wsparcie procesu pokojowego w Syrii i stabilizacji w Libii, podzielonej już praktycznie na kilka państewek, to poważne wyzwania społeczności międzynarodowej. W zeszłym roku 40 proc. wszystkich uchodźców pochodziło z Syrii, to pokazuje jak wielki udział w kryzysie migracyjnym ma wojna w tym kraju - zwraca uwagę Patryk Kugiel. - Unia Europejska w oparciu o zobowiązania prawne, ale też wartości, na których się opiera, nie może wysłać tych ludzi z powrotem do Syrii. Stąd pomysł solidarnego rozmieszczenia ich w 28 krajach członkowskich, w zgodzie z możliwościami każdego z państw. To oczywiście nie rozwiąże kryzysu, ale jest środkiem zaradczym, służącym również temu, by kraje UE pozostawione same sobie nie zaczęły prowadzić polityki, która szkodziłaby całej wspólnocie, jak przywracanie kontroli na granicach albo zerwanie z zasadą solidarności - dodaje ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Nie możemy udawać, że to nie nasz problem Polski rząd w ramach kwot zadeklarował dotąd gotowość do przyjęcia 2000 osób. Niewiele, ale wystarczająco dużo, żeby doprowadzić do burzliwej dyskusji na temat sensu sprowadzania uciekających przed wojną uchodźców do kraju. - Dwa tysiące osób nie stanowi żadnego zagrożenia ani obciążenia dla państwa polskiego, dlatego przy tej liczbie dyskusja wydaje się absurdalna. Rozumiem natomiast, że część osób może się obawiać, że to dopiero początek. Mają podstawy sądzić, że skoro dzisiaj zgadzamy się na dwa tysiące, to - wobec większego napływu imigrantów do Europy - za jakiś czas przyjmiemy dziesięć albo sto tysięcy osób. Takie obawy są usprawiedliwione - uważa Patryk Kugiel. Protestując przeciwko przyjmowaniu uchodźców w Polsce warto jednak rozważyć rozmaite czynniki. Od moralnych, wypływających z nauk chrześcijańskich i europejskiego dziedzictwa, do których tak lubimy się w kraju odwoływać, po polityczno-gospodarcze. Jeśli Polska nie wykaże się solidarnością z innymi krajami UE, może spodziewać się konsekwencji. - Może to oznaczać brak poparcia dla polskich interesów, związanych chociażby z konfliktem na Ukrainie, relacjami z Rosją czy polityką klimatyczną. Zerwanie z zasadą solidarności może również wpłynąć na kształt kolejnego budżetu UE. Sytuacja jest skomplikowana, wymaga wyważonych decyzji, pogodzenia polityki wewnętrznej i zewnętrznej, ustalenia roli, jaką Polska ma pełnić w Unii. Mamy bronić się przed pomysłami czy wyjść z własną inicjatywą w sprawie imigrantów? Udawanie, że to nie jest nasz problem, to żadne rozwiązanie - przypomina analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.