Jedna z najbardziej tragicznych jej odsłon miała miejsce 9 grudnia 1922 r. (w sobotę) polskie Zgromadzenie Narodowe wybrało pierwszego polskiego prezydenta. Został nim Gabriel Narutowicz, światowej sławy naukowiec, były szef polskiego MSZ. O jego zwycięstwie zadecydowały głosy centrum, lewicy i - co, jak się okazało, kosztowało Narutowicza życie - parlamentarzystów wywodzących się z mniejszości narodowych: Niemców, Żydów i Ukraińców. Jednym z kontrkandydatów, uważanych przez narodowców za "murowanego", był Maurycy Zamoyski, wystawiony przez endecję. Po elekcji Narutowicza prawica oszalała z wściekłości. Uznano ten wybór za "ciężką zniewagę". Mówiono o obcych, "niepolskich" siłach, które pociągają w kraju za sznurki i których marionetkami są rządzący. Mówiono o "upokorzeniu" i "poniewieraniu" Polski. Grożono mu śmiercią. "Jak śmieli Żydzi narzucić Polsce swojego prezydenta" - pisał po wyborze Gabriela Narutowicza ksiądz Kazimierz Lutosławski, działacz endecki. "Jak mógł Witos rzucić głosy polskie na żydowskiego kandydata?". Chrześcijański Związek Jedności Narodowej (ChZJN)wydał oświadczenie, w którym zapowiedział, że odmówi "wszelkiego poparcia rządom powoływanym przez prezydenta narzuconego przez obce narodowości, Żydów, Niemców i Ukraińców". Już w dniu wyboru wybuchły w stolicy rozruchy. Występując ze sprzeciwem wobec "ciężkiej zniewagi" jaką "wyrządzono narodowi polskiemu" zaczepiano żydowskich przechodniów. Przeciwnicy Narutowicza, wznosząc antysemickie okrzyki, udali się w Aleje Ujazdowskie, pod dom gen. Józefa Hallera, posła ChZJN, zasłużonego generała o jawnie nacjonalistycznych poglądach. Józef Haller wyszedł do protestujących i rozjuszył tłum, informując go, że "w dniu dzisiejszym tę Polskę, o którą walczyliście, sponiewierano". Jak informowała "Gazeta Poranna 2 grosze" z następnego dnia, "mówca nawoływał do walki z wrogami przez popieranie swoich, a więc unikanie Żydów, wyrażając w końcu nadzieję, że o ile obecny odruch stolicy nie będzie słomianym ogniem - zwyciężymy". Pośród demonstrantów krążyła informacja (nieprawdziwa), że Gabriel Narutowicz nie posiada polskiego obywatelstwa. Manifestanci odśpiewali "Rotę", a następnie - krzycząc "Precz z Żydami" - udali się pod Sejm. Tam - jak można przeczytać w wydanej w 1925 roku publikacji autorstwa Tadeusza Hołówki, wydanej przez "Wydawnictwo Komitetu uczczenia pierwszego prezydenta RP Ś.P. Gabriela Narutowicza" - "wznoszono wrogie okrzyki przeciw lewicy sejmowej i Witosowi". Przemawiał ksiądz Marceli Nowakowski, poseł Narodowej Demokracji, którego przemówienie zgromadzeni przyjęli owacyjnie. Spod Sejmu udano się pod poselstwo włoskie, gdzie wznoszono okrzyki ku czci faszyzmu i Mussoliniego, a następnie pod Hotel Europejski, gdzie mieszkał Narutowicz. Tam odbył się wiec, na którym przemawiali m. in. wspomniany wcześniej ksiądz poseł Lutosławski oraz ksiądz Adam Wyrębowski, poseł ChZJN. Uchwalono podczas niego rezolucję, która zaczyna się od słów "Lud polski i katolicki, wstrząśnięty do głębi niesłychaną czelnością Żydów i prowadzonych przez nich w Zgromadzeniu Narodowem posłów niepolskich...". W rezolucji żądano od Narutowicza, by "tej zniewagi narodowi wyrządzonej nie potwierdzał swoją zgodą- przysięgą, i godności, ofiarowanej mu przez obcych świętokradców, nie przyjmował". A "posłów narodowych" - "zdecydowanej i bezwzględnie solidarnej walki z bezczelnemi uroszczeniami Żydów aż do wyzwolenia Polski z tej haniebnej niewoli". "Stronnictwa prawicowe - czytamy w publikacji Hołówki - poddając w wątpliwość jego polskość [...], oraz przedstawiając ten wybór jako zniewagę narodu - usiłowały wyolbrzymić swą własną klęskę do rozmiarów jakiegoś straszliwego upokorzenia całego narodu". 10 grudnia (w niedzielę) poruszającemu się po ulicach Warszawy Narutowiczowi grożono i wyzywano go. Spływały na jego adres listy i depesze, w których grożono mu "marną śmiercią". Stanisław Stroński (autor określenia "cud nad Wisłą", które miało zdeprecjonować rolę Piłsudskiego w roli obrońcy Warszawy w 1920-tym roku) opublikował w "Rzeczpospolitej" słynny tekst pod tytułem "Usunąć tę zawadę". W tekście tym Stroński twierdził, że Narutowicz jest niczym innym, jak przeszkodą celowo postawioną przez Piłsudskiego po to, by nie dopuścić do "naprawy państwa". "Naród, w którego żyłach płynie krew, a nie gnojówka", musi się, według Strońskiego, "wburzyć, gdy mu się bezczelnie i szyderczo pokazuje", że najważniejszymi instytucjami państwa rządzą "wrogo wobec polskości występujące narodowości obce". Zarzucano Narutowiczowi "kosmopolityzm" (długie lata żył w Szwajcarii, gdzie był zasłużonym naukowcem") i "litewskość" (w rzeczy samej, ród Narutowiczów wywodził się z Litwy, a rodzony brat prezydenta wybrał tożsamość i obywatelstwo litewskie, był kowieńskim politykiem. Świadczyło to jednak głównie o skomplikowaniu ówczesnych kwestii narodowych nie tylko pomiędzy Litwą a Polską, a w Polsce w ogóle, bo Rzeczpospolita nigdy nie była państwem wyłącznie etnicznych Polaków, a nie o "zdradzie narodu". Takim samym Litwinem jak Narutowicz był Piłsudski, Kościuszko, Emilia Plater, czy - w końcu - Adam Mickiewicz). 11 grudnia (w poniedziałek) podburzany przez narodowców tłum starał się nie dopuścić do zaprzysiężenia Narutowicza. W Alejach Ujazdowskich zbudowano barykadę z ławek, by nie dopuścić do jego przybycia do budynku Sejmu. U wlotu Wiejskiej na placu Trzech Krzyży zatrzymywano wybierających się na posiedzenie Zgromadzenia Narodowego posłów i senatorów, a tych, którzy wywodzili się z frakcji przychylnych Narutowiczowi zaczepiano, wyzywano, a nawet - jak pisze Pobóg-Malinowski - bito. "Poseł socjalistyczny Piotrowski został dotkliwie pobity, poseł Kowalski, Żyd, przedarł się do Sejmu, ociekając krwią z rozbitej głowy; posła Daszyńskiego i senatora Limanowskiego tłum z kijami wzniesionymi wepchnął do bramy jednego z domów i nie wypuszczał ich stamtąd" - pisze Pobóg. Krzyczano "niech żyje polski faszyzm". By elekt mógł przedrzeć się przez złorzeczący tłum, policja konna dokonała szarży. W jej wyniku powstał wyłom, przez który galopem przejechał powóz wiozący Narutowicza. W stronę prezydenta posypały się piguły śniegu zmieszanego z błotem. Kilka z nich trafiło go w twarz. Sam Narutowicz opowiadał później tego dnia o tym dramatycznym przejeździe. Na spostrzeżenie, że na jego głowie widnieje guz, odpowiedział "To kamieniem ktoś trafił, w cylindrze mam kilka dziur. Jeden chciał mnie w głowę kijem uderzyć. Na końcu była umocowana żelazna gałka. Myślałem: czy ty mnie tak spokojnie zabijesz. I zajrzałem mu w oczy - spuścił wzrok i laskę" - pisał Hołówka. Na placu Trzech Krzyży doszło tego dnia do formalnych walk policji z narodowcami. "Byłam wtedy w mieście" - wspominała Aleksandra Piłsudska, żona dotychczasowego Naczelnika Państwa. - "W ścisku nie mogłam się prawie ruszyć. Z jednej strony parła na mnie stara, przygłucha chłopka, która bez przerwy pytała, o co chodzi, z drugiej - gruba, wielka służąca. Ta ostatnia, z czerwoną twarzą - podrygiwała całym ciałem, wymachując pięściami i krzycząc: "Precz z Narutowiczem! Precz z Żydem"! Gdy jej zabrakło oddechu, powiedziałam, że znam dobrze rodzinę Narutowiczów; nikt z nich nie pochodzi z Żydów. Ale to był groch o ścianę. Za chwilę znów zaczęła wrzeszczeć: "Żydzi nie będą nami rządzili!". Zagrano na najniższych uczuciach szerokich mas: prasa prawicowa rozpętała kampanię nienawiści przeciw Narutowiczowi, nazywając go Żydem" - pisała Piłsudska. 12 grudnia - 15 grudnia (wtorek - piątek) 12 grudnia Narutowicz dostał list tej treści: "Pozostaje Panu do oznaczonego terminu już tylko 4 doby i godzin 20 (...). Czas zrobić testament. Pozdrowienia. Zawiadomienie trzecie". Był on jednym z wielu listów zawierających pogróżki pod adresem prezydenta. Niektóre z nich zawierały podobno sproszkowaną truciznę. Hołówka przytacza tekst lwowskiego "Słowa Polskiego", które grzmiało: "Lepiej byłoby mieć na czele Rzeczypospolitej pana z panów, który tutaj, w Polsce posiada swój majątek, aniżeli człowieka, który majątek swój trzyma we frankach szwajcarskich i nie myśli go przenieść do Polski i który może każdej chwili spakować manatki, wsiąść do expressu międzynarodowego i znależć się znowu nad jeziorem zuryskiem, nad którem spędził 30 lat swego żywota". 13 grudnia "Gazeta Poranna 2 grosze", reagując na plany "ptasich mózgów urzędniczych" uświetnienia ceremonii objęcia władzy przez Narutowicza "jakimiś festynami publicznemi, paradami ulicznemi itd." "stanowczo i poważnie" przestrzegała "przed dalszem prowokowaniem uczuć ludności polskiej Warszawy" i straszyła rozlewem krwi. "Miał pan rację. To nie jest Europa. Ci ludzie lepiej się czuli pod tym, kto karki im deptał i bił po pysku" - komentował to Narutowicz w rozmowie z Piłsudskim. Piłsudski w Belwederze zwołał naradę, na której omawiano groźbę zamachu stanu. Brano podobno pod uwagę generała Hallera jako jedną z osób mogących stanąć na jego czele. 14 grudnia złożył dymisję szef MSW Antoni Kamieński. Uznał, że nie jest w stanie zapewnić prezydentowi ochrony. Narutowicz, podobnie, jak jego otoczenie, obawiał się zamachu na siebie. Byłego premiera Leopolda Skulskiego prosił o zaopiekowanie się jego rodziną w razie swego zgonu. 15 grudnia endecka "Gazeta Warszawska" przwidywała, że gabinet "sklecony" przez prezydenta "pójdzie w usługi do Żydów, Niemców i Ukraińców". Był to jedynie mały wycinek prasowej histerii, która wrzała w kraju. 16 grudnia (w niedzielę) Gabriel Narutowicz wybrał się na otwarcie wystawy w gmachu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Po salach wystawowych kręciło się wyelegancone towarzystwo. Na gratulacje żony ambasadora angielskiego z okazji wyboru na najwyższy w Polsce urząd, Narutowicz miał odpowiedzieć, że raczej należałoby mu złożyć kondolencje. Zaraz później rozległy się trzy strzały. Narutowicz osunął się na ziemię. Głowę podtrzymywała mu podobno poetka Kazimiera Iłłakowiczówna, ówczesna pracownica MSZ, późniejsza sekretarka Józefa Piłsudskiego. Zmarł w wyniku krwotoku wewnętrznego. "W sali nr I na pierwszym piętrze, wzdłuż i równolegle ze stojącą kanapą, głową zwrócony do drzwi wyjściowych leży na wznak trup Prezydenta Rzplitej p. Narutowicza" - zanotował sędzia Jan Skorzyński w protokole z pierwszych oględzin miejsca zdarzenia. Zabójcę, Eligiusza Niewiadomskiego, zatrzymano pod Zachętą. Oświadczył, że "nie będzie więcej strzelać" i oddał pistolet. Linia obrony Niewiadomskiego przypominała linię obrony Breivika. Uważał, że popełnił "rzecz ciężką", ale - w jego mniemaniu - konieczną. Wygłaszał długie i bełkotliwe tyrady ideologiczne. Podobnie, jak Breivik nie chciał kary więzienia, a śmierci. I cóż, podobnie jak w przypadku Breivika - nikt nie czuł się winny. Podobnie, jak narodowi ekstremiści odcięli się od wcielającego w życie ich postulaty Breivika, tak samo ci, którzy grozili Narutowiczowi nabrali wody w usta. Niewiadomski został przez część prawicowej prasy okrzyknięty wariatem, a Stanisław Stroński, ten sam, który opublikował artykuł o "usuwaniu zawady" pisał teraz "Ciszej nad tą trumną", oburzając się, że ktokolwiek śmie łączyć prawicę ze strzałami Niewiadomskiego. Przez część prasy. Pojawiały się bowiem i publikacje chwalące czyn Niewiadomskiego. W artykule pt. "Tragedia człowieka i Polski" wspominana już "Gazeta Poranna 2 grosze" biadała nad dalszymi losami Niewiadomskiego. Po wykonaniu na Niewiadomskim kary śmierci na jego pogrzeb przyszły tysiące osób. Śpiewano "Rotę". Śmierć prezydenta nie zakończyła wojny polsko-polskiej, bo paranoja i histeria to rzeczy zadziwiająco żywotne. 19 grudnia, podczas pogrzebu prezydenta Narutowicza, policja konna musiała w pobliżu Placu Zamkowego spacyfikować grupę atakującą kondukt pogrzebowy. Dzisiaj Wojna polsko-polska trwała już w chwili, gdy Polska uzyskała niepodległość. Polska jatka polityczna przed II wojną światową przypominała tę obecną. W czasach PRL uległa zamrożeniu, tak samo, jak rządy Tity zamroziły konflikty etniczne w Jugosławii, ale wróciła zaraz po upadku starego systemu. "31 stycznia 1923 roku rozstrzelano wybitnego malarza i działacza nacjonalistycznego Eligiusza Niewiadomskiego" - przeczytać można w artykule pt. "88 lat temu rozstrzelano Niewiadomskiego". " 9 grudnia 1922 roku na urząd prezydenta RP wybrany został ateista, liberał i członek wolnomularstwa, Gabriel Narutowicz. Większość życia spędził za granicami Polski, posiadał podwójne obywatelstwo. Na Narutowicza głosowały głównie partie lewicy i mniejszości narodowych (gdyby liczyć jedynie glosy polskie zwycięzcą okazałby się kandydat endecji, zasłużony działacz Ruchu Narodowego, Maurycy Zamoyski), co potęgowało niezadowolenie znacznej części społeczeństwa. Niewiadomski uważał, że nie może pozostać bezczynny. 16 grudnia w Zachęcie, kiedy nowo wybrany prezydent otwierał wystawę obrazów, Niewiadomski oddał do niego trzy strzały. Narutowicz zginął na miejscu" - przeczytać można w artykule. Z kolei w wysławiającym Niewiadomskiego artykule pt. "Dla was zbrodniarz, dla nas bohater" na stronach ONR-u czytamy: "Katolickie i myślące w kategoriach narodowych społeczeństwo było oburzone wyborem członka masonerii i sympatyka mniejszości żydowskiej na stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej. W odpowiedzi na to prasa prawicowa atakowała w swoich artykułach oburzające intrygi lewicy i Piłsudskiego oraz samego Narutowicza. W zaistniałej sytuacji ulice zawrzały. Niechęć Narodu Polskiego wobec sił, jakie reprezentował sobą Narutowicz była widoczna na ulicach miast całego kraju. Zaprzysiężenie pierwszego prezydenta odbyło się 11 grudnia 1922 roku. W tym dniu demonstranci próbowali powstrzymać elekta siłą, tarasując ulice prowadzące do gmachu sejmowego. Niestety Narutowicz nie wycofał się, chociaż widział na własne oczy, że Naród Polski nie chce go na swojego prezydenta". I dalej: "Sam zaś Eligiusz Niewiadomski [...] w swoich zeznaniach wytłumaczył swoje motywy zabicia Narutowicza, wyraził nawet współczucie dla niego i jego najbliższych, uważał jednak, że czynem tym ratował kraj przed niebezpiecznymi rządami lewicy i mniejszości narodowych w tym głownie Żydów i Niemców". "Choć sam zamach jak każde zabójstwo jest złem, w tym jednak przypadku złem mniejszym, Niewiadomski bowiem kierował się miłością do Ojczyzny i Narodu Polskiego. Zabijając prezydenta nie Polski a lewicy i wrogich mniejszości uchronił nasz kraj przed grożącą mu anarchią i walką rewolucyjną". Narodowe Odrodzenie Polski firmuje swoim adresem internetowym ulotki z Niewiadomskim celującym z pistoletu, podpisane:"Eligiusz Niewiadomski - człowiek zasad". "Niewiadomski nie był "szaleńcem", "mordercą" czy "zbirem na usługach polskich kapitalistów". Był osobą publiczną nie tylko w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Swoje działania, całe życie poświęcił Polsce. Czy to na niwie zawodowej czy prywatnej - Ojczyzna była dla Niewiadomskiego niekłamaną treścią i istotą Jego życia. Będąc świadkiem tworzenia się chorego u swych podstaw systemu dopiero co niepodległej Polski zareagował. Z całą premedytacją, nie kryjąc się, nie uciekając od odpowiedzialności za swoje działania dokonał czynu, który wstrząsnął całą Polską" - można przeczytać na ich stronie. I tak dalej... Ziemowit Szczerek