Na pierwszy rzut oka Micheil Saakaszwili zbliża Gruzję do Europy z prędkością światła. I choć drugi i trzeci rzut oka każą tę tezę nieco zweryfikować, to jednak Gruzini zbliżanie dostrzegają. I doceniają. Jak zarabia Zurab? Na przykład taki Zurab Goginaszwili z miasta Signagi. Docenia, mimo że życie go nie pieści: z etatu ochroniarza w lokalnej prokuraturze go wyrzucili, a tu żona, dzieci. Przerobił więc starego opla na gaz i ustawił się w rządku taksówkarzy na miejskim rynku. A Signagi to miasteczko co prawda turystyczne, ale jednak małe. Ruchu w interesie o tyle, o ile. Zurab każde zlecenie bierze. Do Telawi i z powrotem pojedzie za 40 lari (ok. 70 zł), choć to w sumie sto kilometrów, a benzyna - 1 euro za litr! Tak drogo to jeszcze nigdy nie było! Mimo to Zurab nie ma odruchu obwiniania rządu o swój ciężki los. Przeciwnie - jest wyrozumiały. A prezydenta to wręcz nachwalić się nie może. Bo - przede wszystkim - policję zreformował. Policjanci nie biorą łapówek. A kiedyś brali, i to jak! Przejechać od A do B się nie dało, bo co stali, to brali. Teraz - spokój. - Policjanci - wywodzi Zurab - zarabiają po pięćset euro: kto by taką pensję za łapówkę ryzykował? Mandaty elegancko wypisują na blankietach, jak należy. Inna sprawa - Zurab nieco smutnieje - że te legalne mandaty są wysokie. Po sto-dwieście lari (170 - 240 złotych). Trzy-cztery takie w miesiącu i po zarobkach. Trzeba uważać. Jak Saakaszwili policję zreformował i bandytów pogonił A jaki był dawniej bandytyzm na drogach! Na drodze z Telawi do Tbilisi najwięcej przydrożnych zbójów stało. Jak w średniowieczu. Sąsiadowi Zuraba dwa razy pod rząd samochód kradli. Normalnie - kazali wysiąść i odjeżdżali. Saakaszwili z tym skończył. - Teraz porządek jest, i w ogóle - mówi Zurab - tak, jak na Zachodzie: co zakazane, to zakazane, a reszta - prywatna sprawa. Jest wolność, i to się czuje. - Ma ktoś życzenie w parku na ławce leżeć, jego prawo. Władza się nie czepia - opowiada pan Dawit, który niedaleko Suchego Mostu w Tbilisi handluje czymś, co od biedy można nazwać antykami. Parę radzieckich monet, jakieś stare szpargały: zegarki, butelki. - Policjant nie zaaresztuje, nie wrzuci do suki, podejdzie tylko i zapyta, czy pomóc nie trzeba. Policja ma służyć i chronić, jak to jest zawsze napisane na amerykańskich radiowozach w filmach. Gruzja prawie jak Georgia I służą, chronią. Naszą marszrutkę (jak w przestrzeni postsowieckiej nazywa się busiki) z Kutaisi do Tbilisi zatrzymuje patrol policji. I nie po to, by wlepić kierowcy mandat, tylko po to, by babuleńkę niosącą wór kartofli na pokład wsadzić: policjanci ładują do środka najpierw wdzięczną babuleńkę, a następnie - we dwóch - jej wór kartofli. I pomogli jeszcze zbierać ziemniaki, które podczas ładowania rozsypały po marszrutkowej podłodze. I pomijając ziemniaki - faktycznie jest jakby amerykańsko. Radiowozy - same zachodnie sedany i pickupy - snują się po gruzińskich ulicach z prędkością patrolową. Luźno, swobodnie. Koguty im migają bez dźwięku, jakby od niechcenia. Czasem coś policjanci zaskrzeczą przez megafon, wtedy auto przed nimi zjeżdża grzeczniuteńko na pobocze, a kierowca kładzie dłonie na kierownicy. Nie Gruzja to, a prawdziwa Georgia. W każdej prowincjonalnej dziurze stoi nowocześnie wyglądający posterunek. Cały przezroczysty: symbol policyjnej transparencji. Przed nim wypasione radiowozy. Czasem quad się trafi. Przeprowadzona za zachodnie miliony reforma policji to najdonioślejsza reforma Saakaszwilego i jego oczko w głowie. Wystarczy pojechać do Armenii, by przenieść się dekady w tył. Armeńscy gliniarze jeżdżą starymi żigolakami, a na głowach noszą radzieckie naleśniki XXL. Markusa i Ute, turystów z Niemiec którzy wybrali się do tego kraju własnym samochodem, zatrzymano w ciągu dnia dwa razy. Raz zapłacili 50 dolarów za zachlapane błotem tablice rejestracyjne, a drugi raz nie bardzo wiadomo za co. Po tym drugim razie zakręcili kierownicą o 180 stopni i zawrócili do Gruzji. Na granicy zapłacili jeszcze 5500 dramów (ok. 40 złotych) za pozwolenie na wyjazd z Armenii. Europa, choć uboga Ale nie tylko policja świadczy o zachodnim wyborze Gruzji. Ten wybór wydaje się oddolny. Wystarczy porównać dwie stolice, Erewań i Tbilisi. Jeśli chodzi o ubiór ludzi, manierę wystroju miasta - Erewań równie dobrze mógłby leżeć gdzieś w Donbasie. Mieszkańcy Tbilisi mają odruch tak europejski, jak mieszkańcy Pragi, Krakowa czy - dajmy na to - Lipska. Niepretensjonalne knajpeczki, miłe restauracyjki, mieszkańcy zglobalizowani na zachodnio. Człowiek je w restauracji zupę charczo, zapija winem i zastanawia się, skąd tutaj, za Turcją, za Rosją, Ukrainą, między Czeczenią i Iranem taki kawałek naturalnej europejskości. Panu Dawitowi również lekko w życiu nie jest, ale i on docenia to, co zrobił w Gruzji Saakaszwili. I wierzy, że będzie lepiej. Ma emerytury 100 lari, ale - jak gdzieś wyczytał - Saakaszwili obiecał, że już niedługo będzie tego całych 100 dolarów. Od razu się polepszy. Pan Dawit nie jest dzieckiem - rozumie, że od razu wszystkiego zrobić się nie da. Ale - twierdzi - wszystko idzie w dobrym kierunku. Parę kocyków dalej starsza kobieta handluje pustymi słoikami. "Idzie Zachód!", choć "Rosja dołki kopie" Saakaszwili podoba się wielu, bardzo wielu. Panu Władimirowi, kierowcy marszrutki w Achalcyche, podoba się, że drogi są coraz lepsze. Pani Irinie, właścicielce hostelu w Tbilisi, podoba się prozachodni kurs kraju. To samo podoba się młodemu stróżowi skalnego miasta w Wardzii, który po rosyjsku zapewnia, że już rosyjskiego nie zna. - Już nie trzeba - przekonuje. - Po co mi rosyjski! Nic nie mamy z Rosją wspólnego! To prawda. Z młodymi już lepiej po angielsku. Ubierają się zresztą, jak w każdym innym europejskim kraju. Gruzja to ewidentnie zachodni, nie rosyjski, model globalizacji. Przypomina bardziej zagubiony kraj Bałkanów, niż jakikolwiek kraj poradzieckiej strefy. Panu Zandaraszwili, właścicielowi pensjonatu w Signahi podoba się to między innymi, że w miastach robi się "kulturno": centra są planowo odnawiane. Będzie jak na Zachodzie - cieszy się. Poza tym gospodarka się rozwija, korupcja się zwija i dzięki temu turystyka ma się coraz lepiej. - Kraj stabilny, choć Rosja dołki kopie - wywodzi pan Zandaraszwili, i wskazuje dłonią na zębaty mur Kaukazu za oknem. Za górami już Dagestan. - Turystów mnóstwo przyjeżdża. Kiedyś się bali, i, prawdę mówiąc, było czego. Poza tym - mówi - co to za przyjemność przyjeżdżać do kraju, w którym - na przykład - prądu nie ma. Teraz wszystko normalnie. Jak na Zachodzie. Być może biedniej, ale nie ma już przepaści jak między XIX i XXI wiekiem. Prezydent Saakaszwili "przyjacielem każdego Gruzina"... Saakaszwili pozuje na dobrego władcę, który schodzi między lud. Któregoś wieczora na wypacykowanej jak spod igiełki tbiliskiej starówce wyraja się policja. Radiowozy, furgonetki. Niebiesko się robi. Obstawiają wszystkie wąskie uliczki. Prezydent wybiera się do knajpy. Idzie ulicą bez marynarki, ma podwinięte rękawy koszuli. Styl na swojego chłopa. Przeciska się między stolikami, przy których tbiliszanie kawę popijają. Prezydent Misza. Ludzie to kupują. Tylko zdjęć nie wolno robić, bo przychodzi tajniak i uprzejmie prosi o skasowanie. Ale czasem da radę i zdjęcie zrobić. Pan Zandaraszwili pokazuje jedno takie, na którym prezydent Misza obejmuje jego synów. To w Tuszecji - górskim regionie na północnym wschodzie, zaraz przy rosyjskiej granicy. Prezydent przyleciał akurat helikopterem, gdy synowie byli na wycieczce. Objął, cyknięto, ręce pościskał. Zdjęcie, oprawione, stoi na kominku. Właścicielka jednej z signaskich knajpek opowiada o prezydencie Miszy, jak o swoim znajomym. Urząd miejski chciał jej - twierdzi - odebrać ziemię, na której stoi lokal. Któregoś dnia prezydent Misza przyjechał z wizytą do Signagi. Chodził po ryneczku. Podeszła, opowiedziała o swojej biedzie. Po jakimś czasie urząd dał jej spokój. - Taki facet! Nasz Misza! W urzędzie myśleli, że jak mi mąż umarł, to jestem bezbronna, a ja mam lepszego obrońcę! - entuzjazmuje się właścicielka. ...No, prawie każdego AFP Ale nie wszyscy lubią Saakaszwilego. - Patrz pan, jaki sobie zamek wystawił - psioczy tbiliski taksówkarz, kiedy mijamy nowo wybudowany pałac prezydencki. - Osetię przez niego Gruzja straciła! Abchazję! - Krzyczy kierowca, który wiezie nas do Kazbegi. Kierowca popierał Zwiada Gamsachurdię, a od kiedy Zwiad już nie żyje, kierowca nie popiera nikogo. Wszyscy to złodzieje. - Co, że policja lepsza? Jakby była w Gruzji Osetia i Abchazja, to by i policja była dobra, już się pan nie martw! - Krzyczy jakby od rzeczy, a ja go uspokajam, bo się boję, że nie zdąży na tej górskiej, wyboistej drodze zakręcić i wystrzelimy jego starożytnym oplem w przepaść. - Widzisz pan, jakie drogi? Takie drogi! - Wiesz - mówi Gogi, student politologii z Batumi. - Ja doceniam, że z korupcją i bandytyzmem sobie Saakaszwili poradził. - Ale z Rosjanami trzeba jakoś żyć. A ten jak smarkacz z patykiem na czołgi poszedł. Z Rosją gra jest delikatna, i delikatnie ją trzeba prowadzić. Misza myślał, że jak się koleguje z Amerykanami i Europą, to się go Rosja wystraszy. No, to pokazała, jak się boi. A przy okazji o NATO i Unii możemy zapomnieć. - Saakaszwili zwulgaryzował prawo karne - mówi jeden z prawników, którzy 17 maja rozpoczęli strajk głodowy przed gruzińskim parlamentem, tam, gdzie nieco ponad dwa lata wcześniej Lech Kaczyński i środkowoeuropejscy prezydenci manifestowali poparcie dla najechanej przez Rosjan Gruzji. U jego stóp stoi butelka wody. Tylko wodę będzie pił. On i kilkudziesięciu innych, którzy razem z nim siedzą na schodkach. - W demokratycznych krajach z przestępczością nie walczy się groteskowo zaostrzając przepisy. To populizm, nic więcej. Uszminkowana Gruzja Protestujący często oskarżają policję o brutalność/AFP Z raportu Departamentu Stanu USA poświęconego prawom człowieka w Gruzji wynika, że nowe gruzińskie samochody policyjne i transparentne posterunki to uszminkowana część systemu, ta, która wystaje na powierzchnię. Jego mniej widoczne części, sądy, więzienia i areszty, dalekie są od wysokiego standardu, który sugeruje gruzińska policja. - Gruzja Saakaszwilego przypomina trochę Białoruś, tylko stojącą po zachodniej stronie - twierdzi Gogi, który na Białorusi był i, jak twierdzi, "wie co mówi". - Saakaszwili tylko odmalował policję, tak samo po lakierze, jak Łukaszenka odmalował miasta: jak przychodzi co do czego, potrafi ona być brutalna i represyjna. Mamy - podobnie, jak na Białorusi - prostacką kampanię nacjonalistyczną: przy drogach stoją billboardy z napisem "niech żyje Gruzja". Co więcej, Saakaszwili zawłaszczył symbole państwowe: podobnie, jak Łukaszenka po przejęciu władzy: obecna flaga Gruzji to flaga jego partii: Zjednoczonego Ruchu Narodowego. Saakaszwili pójdzie w ślady Putina? - Do tego - wylicza Gogi - dodajmy autorytarne tendencje Saakaszwilego. Już teraz mówi się o tym, że Misza po zakończonej kadencji prezydenckiej zamierza pójść w ślady Putina i zostać premierem, wystawiając w wyborach prezydenckich swojego człowieka. Gogi do pewnego stopnia przesadza. Nawet, jeśli Saakaszwili wykazuje autorytarne tendencje, to właśnie wybór zachodnich sojuszy utrudnia ich wprowadzenie, a demokracja i rynkowa gospodarka to kwestie wszak zasadnicze. Jednak opinia Gogiego to podstawowe zarzuty, które artykułuje wobec Saakaszwilego opozycja. "Neobolszewik" kontra "moskiewska agentka" Co więcej, przy drapującej się na przywódczynię opozycji Nino Burdżanadze taki Gogi to i tak krytyk umiarkowany: Burdżanadze rządy Saakaszwilego określa mianem "neobolszewizmu". I próbuje wyprowadzać ludzi na ulice. Urządzić rewolucję. A jako, że kolorowe rewolucje są modne, Burdżanadze swojej rewolucji też nadała kolor: srebrny. Pod koniec maja z jej poduszczenia zamieszki wybuchły w centrach Tbilisi i Batumi. Skończyło się na dwóch trupach i wielkiej kompromitacji. Ale po kolei. Bijatyka na alei Rustawelego/AFP Na oficjalnej stronie partii Burdżanadze, Demokratyczny Ruch - Zjednoczona Gruzja, zamieszczono "krótkoterminowy plan działań" partii. Mowa jest tam o "odbudowywaniu praw wolności wypowiedzi" i "uwolnieniu mediów od politycznych nacisków", tworzeniu "alternatywnej sieci informacyjnej", która "uciszy maszynę "kłamstw". O "kształtowaniu społeczeństwa obywatelskiego" i powołaniu "ekonomicznego ombudsmana", który miałby czuwać nad niezależnością gruzińskiego biznesu od rządowych nacisków. Burdżanadze zamierza wzmacniać gospodarcze kontakty Gruzji z Zachodem, i - choć inwazję Rosjan nazywa otwarcie - "agresją", to jednak uważa, że z Rosją żyć trzeba, a z Abchazami i Osetyńcami wznowić dialog i "dążyć do zgody", ponieważ to - według partii - jedyna droga, by "przywrócić terytorialną integralność kraju". Plan kończy się dramatycznym hasłem "prawda zwycięży!". Wszystko teoretycznie pięknie, tym bardziej, że badania opinii przeprowadzone w marcu tego roku przez centrum NDI (National Democratic Institute) wskazują, że zarówno integrację z zachodnimi strukturami, jak i dialog z Rosją popiera zdecydowana większość Gruzinów. Tyle, że za Burdżanadze ciągnie się smród "moskiewskiego agenta". Tak ją nazywają jej przeciwnicy. W obecnej, powojennej atmosferze panującej w Gruzji łatwo zostać opatrzonym łatką "zdrajcy narodu", i w gruncie rzeczy trudno powiedzieć, czy wizyta w Moskwie, którą Burdżanadze złożyła już po wojnie 2008 roku przyczyniła się do poprawy, czy do pogorszenia jej wizerunku. Burdżanadze spotkała się wtedy z Putinem, i, wśród klikania aparatów fotograficznych, sztywno rozmawiali na temat "normalizacji stosunków" i "ustanowienia równoprawnych relacji między oboma narodami". Brzmiało to tak przekonująco, jak tylko przekonująco może brzmieć Putin zapewniający o równoprawnych relacjach. A jeśli spytać przeciętnego Gruzina, co sądzi o Rosji, to powtórzy, jak mantrę: Rosjanie to porządni ludzie, ale ich władza... Wojna gruzińsko-gruzińska i mocna wymiana ciosów. Gdzie stało GRU? Nino Burdżanadze/AFP A tu jeszcze ta nieszczęsna afera z taśmami. W Tbilisi, w małym armagedonie, który po protestach w ramach "srebrnej rewolucji" rozpętał się na głównej arterii miasta -Alei Rustaweliego - zginęły dwie osoby, obie rozjechane przez samochody. MSW twierdzi, że to wozy zwolenników Burdżanadze i zadaje cios: publikuje na swojej stronie film, na którym widać moment wypadku. Burdżanadze zaprzecza i grzmi, że cała sytuacja sprowokowana była przez wyjątkowo agresywne siły porządkowe. Mało? MSW zadaje dwa kolejne ciosy pod rząd. Cios pierwszy: film, na którym opozycjoniści (m.in. mąż Burdżanadze) dyskutują w restauracji, przy kinkali, lemoniadzie i winie, o najęciu uzbrojonych bojowników, by podkopać struktury państwa. Cios drugi: Nagranie, na którym Burdżanadze rozmawia ze swoim synem o "scenariuszu egipskim", który - jak szacują sobie przez telefon - mógłby Gruzję kosztować od 100 do 500 zabitych. - Jeśli wojsko otworzy ogień do protestujących - mówił syn do matki - to pierwsze natarcie wytrzymamy. A potem niech sobie już [wojskowi] radzą z GRU. Zrezygnowana Burdżanadze nie protestuje nawet, że na nagraniu słychać głosy jej i jej syna. Twierdzi tylko, że cała rozmowa była "teoretyzowaniem", a nie omawianiem żadnego demonicznego planu. Tymczasem podkręcanie rosyjskiego wątku trwa. Statystyczny błąd, który chciał obalić rząd Telewizja "Rustawi2", przychylna Saakaszwilemu, publikuje wywiad z rosyjską dziennikarką "Echa Moskwy", która udowadnia, że Burdżanadze wypełnia dokładnie moskiewski plan. Saakaszwili grzmi, że jego przeciwniczka od niedoszłej "srebrnej rewolucji" szykowała zamach stanu. Ale - co dość dziwne, jak na tak poważne zarzuty - Burdżanadze nie jest aresztowana. Nie bardzo wiadomo, dlaczego. Saakaszwili nic na nią nie ma? Gra demokratę, który opozycji do więzień nie wtrąca? Prokuratura zajęła się jednak mężem Burdżanadze, któremu zarzucono nawoływanie do zbrojnych rozruchów. Aresztowano kilkudziesięciu uczestników zajść z końca maja. Organizacje obrony praw człowieka wskazują, że policja, tłumiąc coś, co miało przerodzić się w "srebrną rewolucję" użyła niewspółmiernej siły. I alarmują, że zatrzymania członków opozycji zdarzają się w Gruzji co jakiś czas. I że to nic nowego, bo zdarzały się również przed "rewolucją". Najciekawsze jest to, że Burdżanadze w sondażach praktycznie nie istnieje. "Time" informuje o jednym procencie, nawet rosyjska "RT" pisze o półtora procenta. Saakaszwilemu poparcie spada, ale nawet, jeśli miałby liczyć tylko na jakieś czterdzieści procent (w porównaniu z osiemdziesięcioma z 2004 roku to spadek dramatyczny), to i tak byłoby kilkadziesiąt razy więcej, niż Burdżanadze. Saakaszwili raz już efektownie udowodnił, że demokratycznej weryfikacji bać się nie musi. W 2007 roku, po protestach opozycji ustąpił, a jego obowiązki tymczasowo przejęła właśnie Nino Burdżanadze, jako przewodnicząca parlamentu. W zorganizowanych wkrótce przyspieszonych wyborach Saakaszwili rozniósł konkurencję w proch i pył, a wśród swoich zwolenników umocnił niechęć do nich, jako do szukających dziury w całym szkodników i destabilizatorów państwa, które i tak znajduje się w niełatwej sytuacji. Bo Rosja, bo kryzys światowy, bo państwo nie kontroluje całego terytorium. Czy Saakaszwili naprawdę przybliżył Gruzję do Europy? Bo za osetyńską awanturę - o czym się już tak chętnie w prorządowych mediach nie mówi - NATO i UE kręcą na Saakaszwilego nosem. Dlatego być może, by podbić swoją wartość w rozgrywce z zachodem, próbuje montować sojusz ogólnokaukaski: gruziński minister obrony odwiedził ostatnio Armenię i zaprosił jej wojskowych do ćwiczeń na terytorium Gruzji, a gruzińska prasa pisze, że Ormianie nie są w gruncie rzeczy specjalnie zachwyceni kolegowaniem się z Rosjanami. Azerbejdżan jest już prawie "oswojony" - w tradycyjnym sojuszu z Turcją, członkiem NATO. We wspomnianym już sondażu NDI Gruzini, zapytani, czy sprawy w kraju idą w dobrym kierunku odpowiadają, że generalnie w dobrym (39 procent), albo, że w doskonałym (11 procent). Tylko 4 procent uważa, że Gruzja osuwa się w zupełnie złą stronę, a 13 - że w bardziej złą, niż dobrą. - Należy chodzić na paluszkach, by jakoś to wszystko się jako-tako dalej toczyło do przodu - mówi pan Władymir, uchodźca z Abchazji, który, jako tako, urządza sobie w Tbilisi nowe życie, choć bezrobocie gigantyczne: oficjalne statystyki mówią o kilkunastu procentach, ale ulica szepcze o kilkudziesięciu. - A ta cała Burdżanadze chce i to niewiele, co mamy rozwalić w drobiazgi. Ja wiem, że jest, jak jest, ale ile razy - pyta pan Władymir - mamy jeszcze zaczynać od początku? Ziemowit Szczerek Czytaj relacje z podróży Ziemowita Szczerka na Kaukaz: Gdzie pojedziesz się upić, jeśli za alkohol grożą ci we własnym kraju 72 baty? Kraj, który rzuca islam i przechodzi na chrześcijaństwo Miasto, z którego uciekli mieszkańcy. A gdy wrócili, nic już nie było takie samo Świat podziemi, czyli koszmar pana od BHP Koniec świata w Kazbegi Twarze zmarłych Gruzini robią sobie raj Zaklęte kręgi Telawi Lech Kaczyński superstar