Z danych, do których dotarła "Rzeczpospolita" wynika, że ponad połowa uchodźców z Syrii, których sprowadzono w tym roku do Polski, już wyemigrowała na Zachód. Podobnie mogą, ale nie muszą postąpić Ci, którzy trafią nad Wisłę w konsekwencji decyzji Unii Europejskiej. Rafał Kostrzyński z biura UNHCR w Polsce potwierdza w rozmowie z Interią, że można w tym wypadku mówić o pewnej trwałej tendencji, bo większość osób, które składają w Polsce wniosek o status uchodźcy, traktują Polskę jako kraj tranzytowy. Zaznacza jednak, że obserwowany trend nie powinien być wykorzystywany do uzasadniania tezy wskazującej na to, że uchodźców w ogóle nie warto przyjmować. Zwłaszcza, że jako członkowie UE zaakceptowaliśmy konkretne i wyraźnie sprecyzowane zobowiązania. - Wszystkie kraje Unii Europejskiej są sygnatariuszami Konwencji genewskiej dotyczącej statusu uchodźcy, a więc zobowiązały się do udzielania ochrony międzynarodowej osobom, które tego potrzebują. Udzielenie ochrony natomiast polega również na objęciu uchodźców takim programem integracyjnym, który skutecznie, w przewidywalnej perspektywie - roku lub półtora - przygotuje ich do tego, by mogli stanąć na własnych nogach, czyli żyć samodzielnie bez uzależnienia od pomocy ze strony państwa i społeczeństwa - dodaje. Wadliwa integracja Problem polega jednak na tym, że zasady przyjmowania uchodźców i zapewnienia im opieki, które w UE miały być względnie jednolite, w praktyce takimi nie są, a programy integracyjne cechuje wysoki stopień wadliwości. - Zawsze niepokoiła ich jakość, bo do tej pory okazywały się nieskuteczne. Mam nadzieję, że w sytuacji, gdy Polska będzie podejmowała decyzje o zaangażowaniu się w unijną agendę, dotyczącą uchodźców i osób ubiegających się o taki status, czy to w wersji węższej, czy tej rozszerzonej, o której na razie niewiele wiemy, to skłoni do refleksji nad tym, co należy jeszcze poprawić i udoskonalić - wskazuje Kostrzyński Samo przyjęcie uchodźców to tylko pierwszy krok, za którym muszą pójść następne. - Polskie władze podkreślają, że musimy przyjmować ich odpowiedzialnie i w takiej liczbie, na którą nas stać - zaznacza rzecznik UNHCR. Bezpieczeństwo to nie wszystko - Moją rolą nie jest ocenianie, na ile nas stać, ale przypomnienie, że jeżeli kogoś przyjmujemy, to nie chodzi tylko o to, żeby dana osoba była tutaj bezpieczna i obrazowo mówiąc nie spadały na nią bomby. Bezpieczeństwo jest tylko jednym z warunków i w dłuższej perspektywie nie wystarczy. Nie można przez kolejnych pięć czy dziesięć lat żyć w miejscu, w którym nie ma szans na podjęcie pracy, gdzie nie da się finansowo związać końca z końcem i gdzie trudno się nauczyć polskiego, bo zajęć jest zbyt mało i są prowadzone nieregularnie, a w dodatku nie zawsze przez osoby odpowiednio do tego przeszkolone - argumentuje Kostrzyński. Celem długofalowym jest to, żeby każda z tych osób mogła żyć w kraju, który ją przyjął, tak jak pozostali obywatele. Praktyka pokazuje, że rzeczywistość jest daleka od ideału. - To jest jedna z przyczyn, która sprawia, że duża część spośród tych osób, które składają wniosek o status uchodźcy w Polsce, wyjeżdża gdzieś dalej, albo ci, którzy tu przyjeżdżają, woleliby złożyć wniosek o nadanie statusu uchodźcy gdzie indziej, niekoniecznie w Niemczech - wyjaśnia ekspert. Wolność wyboru - To są ludzie, którzy wyjeżdżają ze swojego kraju, bo nie mają innego wyjścia. A osiadają tam, gdzie zostaną przyjęci. Są wolnymi ludźmi. Tak zrobiłby każdy myślący człowiek i nie ma co tego piętnować. Podobnie jest z Polakami - emigrują tam, gdzie będzie im dobrze i gdzie mogą liczyć na godne warunki do życia i pracę - dodaje. Promowana i lobbowana nie tak dawno przez Niemcy polityka otwartych granic sprawiła, że uchodźcy zaczęli upatrywać szans na lepsze życie właśnie tam. - Gdy w Europie pojawiły się liczone w tysiącach grupy uchodźców, staliśmy się świadkami chaosu organizacyjnego. Najpierw uchodźcy byli przenoszeni z Grecji do Macedonii, potem do Serbii i na Węgry, a na koniec do Austrii oraz Niemiec i dopiero tam okazywało się, kim są i kto z nich tak naprawdę wymaga ochrony międzynarodowej. Wówczas jeszcze, w całym tym bałaganie, tylko Niemcy zapewniali, że nie będą zawracać Syryjczyków, podczas gdy pozostałe państwa "przepychały" ich do innych krajów - argumentuje Kostrzyński. "Germany, Germany!" Na skutki entuzjastycznego przyjęcia nie trzeba było długo czekać. - Wśród okrzyków podnoszonych przez uchodźców dominował jeden: "Germany, Germany!". I trudno się temu dziwić. Polska, podobnie ja Czechy, czy Węgry nie deklarowała, że przyjmie ich z otwartymi ramionami. Węgrzy kończyli w tym momencie budować mur, dlatego okrzyk "Hungary, Hungary" się nie pojawił - dodaje. Argumentów przemawiających za wyborem "niemieckiego kierunku" jest jednak więcej. - Niemcy jako kraj bogatszy są bardziej atrakcyjne dla uchodźców od pozostałych państw europejskich, mają też lepiej działające programy integracyjne, a społeczeństwo jest bardziej otwarte. Widzieliśmy te obrazki, jak byli witani - mówiąc w przenośni - chlebem i solą - puentuje rzecznik. - Nie oznacza to jednak wcale, że atrakcyjność Niemców zwalnia pozostałe kraje UE z przyjętych zobowiązań. W każdym z nich uchodźcy powinni liczyć na godne warunki. Polska z mało chłonnym rynkiem pracy i brakiem diaspory wypada na tle Niemiec słabo. Dlatego w dużej mierze może zostać potraktowana przez uchodźców jako "przystanek", a nie meta. Dlaczego uchodźcy nie chcą zostać w Polsce?