Minister zdrowia przyznała, że myśli o starcie w wyborach europejskich. I wyznała: Kocham Nelly, współczuję Jankowi. Konrad Piasecki: Jak zdrowie? Kaszle pani. Ewa Kopacz: Nie mniej, nie więcej niż Polacy teraz w okresie zachorowań na grypę. A jak idzie szukanie oszczędności w resorcie? Pracowicie. Trzeba zgromadzić 17 miliardów, wypada po miliard na resort. Zgromadzi pani tyle? To zależy od resortu. Są resorty, które mają kilkadziesiąt miliardów budżetu i są takie jak resort zdrowia, gdzie jest tylko cztery i pół miliarda. Czyli mówi pani: patrzcie na innych, a nie na mnie. Nie, ja w swoim resorcie będę szukać tyle, ile będę mogła. Z gwarancją oczywiście, że to się nie odbije na leczeniu pacjentów. A ile pani znajdzie. Dziesiątki, setki milionów, czy miliardy? Jak skończę, to panu powiem. A pan będzie miał okazję mnie zaprosić i o to zapytać. A zrezygnuję pani z finansowania in vitro w tej sytuacji budżetowej? Jeszcze nie zapadła decyzja w sprawie in vitro, więc trudno mi mówić o rezygnacji. Dobre półtora miesiąca temu mówiła pani: zbadamy sprawę i podejmiemy decyzję. Nie ma żadnej decyzji cały czas? Nie ma ustawy, więc trudno mówić o zakresie finansowania. Ale można mówić o sytuacji finansowej służby zdrowia i wiedzieć, czy ta sytuacja pozwala na finansowanie, czy nie. Jak będziemy mieli zakres ustawowy, to będziemy szacować wydatki, które wynikają z zapisu ustawy, a wtedy powiem, czy nas na to stać. Nie jest tak, że dzisiejsze problemy budżetowe przekreślają szansę na finansowanie in vitro z budżetu? Generalnie dzisiaj obowiązkiem ministra zdrowia jest sfinansowanie tego, co zostało zapisane jako gwarancja dla pacjentów. Czyli in vitro jest ostatnie w kolejce? Nie wiem, czy ostatnie. Może ostatnie będzie realizowanie rzeczy, które się zrodzą za tydzień, dwa, w formie ustawy. Patrząc na swój budżet i budżety innych resortów, widzi pani takich, którzy powinni dać więcej, a jeśli widzi pani, to kto? To nie na tym polega. Każdy z nas, odpowiedzialnie, razem z panem premierem, doszliśmy do wniosku, że w dobie kryzysu musimy być odpowiedzialni. Pokazać te oszczędności, które, oczywiście w moim przypadku, nie odbiją się na pacjentach, nie zmniejszą dostępności do świadczeń, nie spowodują, że leki będą droższe, nie spowodują również tego, że pacjenci będą dłużej czekać w kolejce. Ja odpowiedzialnie mogę odpowiedzieć tylko za swój resort. Wczoraj do godz. 23 z dyrektorami departamentów bardzo wnikliwie, krok po kroku analizowaliśmy wydatki w tych departamentach. A jako nie tyle minister zdrowia, polityk, co obywatel, uważa pani, że w obliczu problemów budżetowych potrzebna jest nam bateria rakiet ziemia-woda i nowa łódź podwodna? Nie. Odpowiedzialności nam potrzeba i opozycji, która będzie wspierać rząd w tych bardzo odważnych i trudnych decyzjach, a nie jatki politycznej, co jest bardziej potrzebne, a co nie. To, co jest potrzebne, zostało określone w priorytetach rządu i w expose pana premiera. Ciężko by mi było panią namawiać na jakieś solidne cięcia w budżecie po tym, co usłyszeliśmy wczoraj w szpitalu Akademii Medycznej na Banacha: "Codziennie jest około dziesięciu dostawek, chociaż chorzy leżą na podłodze, albo na kozetkach takich, z których się spada. To nawet nie łóżka, to leżanki". Co się dzieje, czy to rzeczywistość wszystkich polskich szpitali? Przegapił pan pewien kawałek życia. W tym czasie, kiedy te dostawki wstawiano na Banacha, to ja wprowadziłam kontrolę we wszystkich szpitalach i się okazało, że były wakaty, wolne miejsca. Czyli co, na Banacha leżanki, a gdzie indziej puste miejsca? Okazało się, że gdzieniegdzie odmawiano przyjmowania pacjentów, mimo że były wolne miejsca. Czy to chwilowy dramat związany z sytuacją akurat tego szpitala, czy to jest rzeczywistość wszystkich szpitali? Dzisiaj, zimą. Nie, ja mogę podziękować pani dyrektor na Banacha za to, że odpowiedzialnie przyjmowała wszystkich pacjentów, którzy byli odsyłani od drzwi, czy izb przyjęć innych szpitali. W innych szpitalach jest lepiej? Nie wiem, czy jest lepiej, ale powinno być lepiej. Tam, gdzie są wolne miejsca, powinni leżeć pacjenci. A nie być odsyłani na Banacha. A co jest z wizytami u specjalistów i długimi kolejkami? Pacjenci skarżą się: "Nigdy nie było tak źle, jak teraz. Czekamy pół roku, czekamy rok". Wie pan, ja pamiętam rok temu, dwa lata temu też mówili: "Nigdy nie było tak źle, jak obecnie". Może z roku na rok jest coraz gorzej? Nie, z roku na rok jest coraz większa dostępność do tych świadczeń. W związku z tym pacjenci dojrzeli również po akcjach, które prowadzi również minister zdrowia, żeby nie lekceważyć najmniejszych objawów swojej choroby. Ich świadomość powoduje, że zgłaszają się częściej.