Przed rozpoczęciem negocjacji z rządem związki nauczycielskie mówiły niemal jednym głosem. Niemal, bo od początku nieco inne postulaty miała oświatowa Solidarność, która grała jakby w swojej lidze i walczyła o coś innego. Jej przedstawiciele od kilkunastu dni prowadzili głodówkę w Krakowie. W środę przestali, bo ich szef Ryszard Proksa zapowiedział podpisanie porozumienia z rządem na wypracowanych tego dnia warunkach. Te się jednak zmieniły, bo w piątek rząd przedstawił nową propozycję, która dotyczyła zwiększenia nauczycielskiego pensum. Proksa zapowiedział, że na takie warunki się nie zgodzi, bo będą się one wiązały ze zwolnieniami nauczycieli. Sprawa utknęła w martwym punkcie. Wszystko zmieniło się w niedzielę, kiedy okazało się, że rząd wstrzymał piątkową propozycję i wrócił do wcześniejszej oferty. Oświatowa Solidarność, zgodnie z wcześniejszą deklaracją, takie porozumienie podpisała. - Jest to sukces, ponieważ jednym z głównych naszych - oprócz płacowego - postulatów była zmiana systemu wynagradzania i to osiągnęliśmy. Można powiedzieć, że wszystkie cztery postulaty, które zgłosiliśmy do negocjacji, zostały przyjęte, stąd jesteśmy w miarę zadowoleni - powiedział Ryszard Proksa. Problem w tym, że entuzjazmu przewodniczącego nie podzielają regionalni przedstawiciele Solidarności. Natychmiast po podpisaniu porozumienia wiele z nich, m.in. Poznań, Toruń, Olsztyn i Kluczbork, odcięło się od stanowiska Proksy. - To nasza wewnętrzna sprawa. Będziemy o tym rozmawiać w środę - dodał Proksa. Te ośrodki, a prawdopodobnie też inne, od jutra zaczynają strajk. Oświatowa "Solidarność" łamie się więc w wewnętrznych strukturach, a niedzielna decyzja Proksy dzieli związek. Inna sprawa, że działania regionalnych struktur Solidarności pokazują, że ogólnopolski protest pracowników oświaty jest inicjatywą bez barw związkowych. Jak przekonują nauczyciele, ich determinacja jest tak duża, że nie przywiązują uwagi do przynależności lub nie do związku zawodowego. Łukasz Szpyrka, Warszawa