Rozmawia Robert Walenciak Miała pani startować do parlamentu z list SLD! I co się stało? - O nie! Znowu to pytanie! Pytam, bo w tym szumie wciąż nie wiadomo, o co chodzi. - Obiecano mi, że będę mogła startować. Potem zaczęły się piętrzyć przeszkody. Jak to obiecano? - Obiecał mi to szef SLD, Włodzimierz Czarzasty. Rozmawialiśmy o tym, ustaliliśmy, że będę startowała do Rady Warszawy, a potem do parlamentu. Kiedy więc zbliżały się wybory, próbowałam o tym porozmawiać z panem przewodniczącym. Ale to był etap, kiedy liczył na koalicję z PO i przesiadywał w przedpokoju u pana Grzegorza Schetyny. W końcu jednak doszło do waszego spotkania. - Wtedy pan Czarzasty powiedział mi, że Grzegorz Schetyna prawdopodobnie na moją kandydaturę się nie zgodzi, bo jest antykomunistą. Zrozumiałam, że jestem komunistką. Chociaż w przeciwieństwie do pana Czarzastego nigdy nie byłam w PZPR ani w Związku Młodzieży Socjalistycznej. Bo tu o nazwisko chodzi... Niedługo będzie tak, że na mocy ustawy dekomunizacyjnej każą pani je zmienić. - Być może. I następny etap był taki, że koalicji z PO nie będzie. Za to została zawiązana koalicja z Razem i z Wiosną. Wtedy warszawska rada SLD zarekomendowała moją kandydaturę, przegłosowała ją prawie jednogłośnie. Jej szef, Sebastian Wierzbicki, chciał ją wnieść na posiedzenie Rady Krajowej, ale wtedy usłyszał od przewodniczącego Czarzastego, żeby tego nie robił. Bo do trzeciego miejsca na liście ustali trzech tenorów, a reszta zostanie oddana strukturom. Czyli że mogłabym startować z miejsca piątego, siedemnastego itd. Jak ktoś mi daje słowo, traktuję to poważnie. Uspokoiło to panią? - Nie do końca, bo widziałam, jak traktowana jest Katarzyna Piekarska. Rozmawiała z nią pani? - Mówiła mi, jak była zwodzona, oszukiwana. Niczego jej nie proponowano, nie odbierano telefonów od niej. Potem, kiedy odeszła do PO, zaczęto ją obrażać, nazywać kałużą. Widząc to, napisałam mejla do przewodniczącego Czarzastego, że po raz kolejny zgłaszam gotowość do startowania, nie musi to być pierwsze miejsce. I że czekam na konkretną odpowiedź. Tej odpowiedzi się nie doczekałam. Natomiast tydzień później, 12 sierpnia, przeczytałam, że rzeczniczka SLD powiedziała, że kandydatura Jaruzelskiej nie była rekomendowana ani do Sejmu, ani do Senatu. Uznałam, że to jest wiadomość oficjalna, że nie startuję. Warszawskiej radzie SLD zabrakło siły przebicia? - Byłam przez Sebastiana Wierzbickiego informowana na bieżąco, jak te sprawy się toczą. Najpierw było udawanie, że nie ma sprawy, że miejsce dla Jaruzelskiej się znajdzie. Takie zwodzenie, gra na czas. A chwilę potem już kategorycznie mówiono, że sprawa jest zamknięta. Tym razem dlatego, że przeciwni byli Biedroń i Zandberg, bo jestem konserwatywna i jestem przeciwko prawu do przerywania ciąży. Najpierw komunistka, potem konserwatystka. To wszystko na poważnie czy było tylko pretekstem? - Nie tak dawno otrzymałam od Roberta Biedronia SMS, że nie ma nic wspólnego z zablokowaniem mojej kandydatury. "Szanuję panią i uważam, że nie powinno być wrogów na lewicy, trzymam kciuki, pozdrawiam serdecznie", napisał. Z kolei w Wirtualnej Polsce występował pan Krzysztof Śmiszek, który potwierdził, że pan Biedroń absolutnie nie blokował mojej kandydatury. I że sprawa mojej osoby była w gestii władz SLD. Zapytałam więc Włodzimierza Czarzastego, jak było. Jak można się domyślić, odpowiedzi nie dostałam. A jak było? Wie już pani? - Wszystko było robione tak, żeby na liście warszawskiej znalazła się jak najwyżej pani Anna Maria Żukowska i żeby nie miała konkurencji. Dlatego Jaruzelskiej, Piekarskiej, Danuty Waniek na tę listę nie wpuszczono. Bo każda z nas by ją przeskoczyła. Pani Żukowska dostała w wyborach do Rady Warszawy w swoim okręgu 1 tys. głosów, ja - 8,5 tys. Proszę zwrócić uwagę, jak trudno się przebić do mediów kandydatom z listy warszawskiej, tym z dalszych miejsc. Dochodzą do mnie głosy, że są blokowani. Pan Zandberg przebija się sam, potem jest rzeczniczka. I koniec. Cisza. Nie dziwi pani, że to wszystko jest tak robione, żeby na liście warszawskiej nikt nie zaszkodził pani Żukowskiej? - Nie, nie dziwi. Rozumiem. Tylko tak być nie powinno. A zaskoczyło to panią? - Nie. Miałam do Włodzimierza Czarzastego ograniczone zaufanie. Choć jak mi ktoś daje słowo, traktuję to poważnie. Wychowałam się w domu wojskowego, gdzie dane słowo to jest coś. Żałuję, że w dzisiejszych czasach słowo honoru nic nie znaczy. Można je wypisać na sztandarze i tyle. W tym wszystkim brakuje mi wiarygodności, godności osobistej. Nie wymagam chyba za dużo, mówiąc, że jak się da słowo, to przynajmniej powinno się wyjaśnić, dlaczego nie można go dotrzymać. Co miał pani powiedzieć? - No tak... Ale to źle się skończy. Jest granica śmieszności. A chłop, któremu stuka sześćdziesiątka, nie powinien jej przekraczać. - Proszę pana, dostaną się do Sejmu. Stołki zgarną. Pani Żukowska zostanie wicemarszałkiem Sejmu, tak jak jej pan Czarzasty obiecał. A że drugie miejsce na liście? Normalni ludzie nie zwracają na takie rzeczy uwagi. Jest lista Lewicy i głosują. Wszystkie ręce na pokład! A pani z innej listy. Rozbija pani SLD. - Warszawska rada SLD mnie poparła, więc to nie ja rozbijam. Ja zostałam oszukana. Zresztą coraz więcej się mówi, że nastąpiło wrogie przejęcie SLD. Przez Ordynacką i Ruch Palikota. A co do innej listy... Po 12 sierpnia, gdy usłyszałam, że nie ma mnie na listach SLD, myślałam, że to już koniec. I wtedy przyszła propozycja Jacka Zdrojewskiego, żebym startowała do Senatu z listy Polskiej Lewicy. Zastanawiałam się cały dzień. Mieliśmy tydzień na zebranie podpisów. Konkretnie - 2 tys. podpisów. I zdecydowała pani: startuję! - Przecież tylu ludzi mnie wsparło! Nawet gdy się przegra, to się przegra z honorem. Drzewa umierają, stojąc! Podjęłam walkę. Najpierw zebranie podpisów wydawało się zupełnie niemożliwe. Potem napięcie rosło, bo podpisów przybywało. Zbierały je środowiska wojskowe, zbierali działacze SLD. Zebraliśmy ponad 2,8 tys. 3 września wcześnie rano zanieśliśmy je do PKW i czekaliśmy na decyzję. Przyszła o godz. 19.20 - brakuje 160 głosów! Na tych odrzuconych albo jest zły PESEL, albo inne miejsce zamieszkania. To koniec... - Mieliśmy 10 minut na decyzję. Spróbujmy! Wrzuciliśmy na Facebooka wiadomość: potrzebujemy jeszcze ok. 150 podpisów, wszystkie ręce na pokład, czekamy na was pod PKW do 24.00. Pojechaliśmy pod PKW. Ludzie zaczęli przychodzić. Najpierw pojedynczo. Tylko żeby się podpisać. Potem przyjeżdżały osoby z listami poparcia. Jedna z pań pobudziła w Wawrze sąsiadów, przywiozła prawie 40 podpisów... Ludzie zaczęli się gromadzić. Pospolite ruszenie! Głosy podliczaliśmy na bieżąco. Zebraliśmy 460 z górką. Zanieśliśmy je do PKW, a gdy już były liczone, przypieczętowane, to jeszcze dwóch chłopaków weszło do środka, bo jeszcze przywieźli listę z podpisami. Dodatkowymi. Było to wzruszające, a jednocześnie krzepiące, że jest taki odzew na moją kandydaturę. A nie myślała pani, że jeśli zabierze pani głosy kandydatce Koalicji Obywatelskiej, to wygra pisowiec? - Nie uległam zaczynającemu się pojawiać szantażowi, że rozbijam pakt senacki. Bo ten pakt to fikcja. No i szantaż, bo zabrania kandydować innym, spoza tych dwóch partii. Zerwijmy z tym! Nie musimy ciągle tkwić w duopolu PO-PiS! Pani z niego wypadła. SLD już pani nie wystawi. - Jeżeli nic w SLD się nie zmieni, to ja w tym składzie nie będę chciała być wystawiana. Myślę o tych rzekomych zarzutach Biedronia i Zandberga. Dlaczego jest pani konserwatywna? - Czy ja jestem konserwatywna? Życie nie jest ani lewicowe, ani prawicowe. Jeżeli przychodzi do mnie syn albo przyjaciółka i mówi o jakimś swoim problemie, to najpierw staram się zrozumieć skalę tego problemu, jego przyczyny, a przede wszystkim, jak ten problem rozwiązać. Nie zastanawiam się, czy rozwiązanie jest lewicowe czy prawicowe, tylko czy jest skuteczne. A jest pani za prawem do przerywania ciąży? - Zawsze powtarzałam, że jestem za tym, żeby ustawę antyaborcyjną zliberalizować. Jestem za dopuszczeniem prawa do przerywania ciąży ze względów psychologicznych lub społecznych. Ale mówię też, że nie powinna się nazywać aborcją na życzenie. Że nie podobają mi się okładki: aborcja jest OK. Szanujmy drugą stronę, dla której jest to życie. Dla wielu kobiet ogromną tragedią jest poronienie na wczesnym etapie ciąży, więc mówienie im, że nic się nie stało, bo to wielkości miętówki... Nie wchodzę w te rozważania. Jestem niewierząca. W moim sumieniu nie ma kwestii religijnych. A jakie są? - Zanim zostałam matką, miałam do kwestii aborcji takie podejście, że to zwyczajny zabieg. Kiedy jest się w ciąży, słyszy się bicie serca dziecka, widzi jego ruchy na USG, nie sposób nie czuć, że to jest jakiś zaczątek człowieka, który ma swoje DNA, który będzie miał swój kolor oczu, tembr głosu, jakieś cechy temperamentu i osobowości, które są zapisane w genach. Tylko że dla mnie to jest kwestia sumienia, a nie prawa. W związku z tym jestem za liberalizacją ustawy, ale jestem przeciwna mówieniu, że aborcja jest OK. Zarzucano też pani, że w Radzie Warszawy głosuje pani jak PiS. Jak pani tam się pracuje? - Przypadła mi wdzięczna rola takiego trochę arbitra. I jestem jedną z niewielu osób uważnie słuchających obu stron, ich argumentów. I cóż... Żadna dyscyplina partyjna mnie nie obowiązuje, a nawet gdyby obowiązywała, głosowałabym tak, jak sama uważam i jak rozum mi podpowiada. I jak to wychodzi? - W sprawie bonifikat za wykup mieszkań głosowałam tak jak radni PiS. I nie dlatego, że oni tak głosowali, tylko ponieważ uważałam, że skoro przed wyborami została obiecana bonifikata w wysokości 98%, to po wyborach nie można jej zmniejszać o połowę! Trzeba zachować uczciwość. Kiedy głosowano nad podpisaniem deklaracji karty LGBT, wstrzymałam się od głosu. Ale nie dlatego, że jestem przeciwna gejom i lesbijkom, tylko dlatego, że została przerwana dyskusja. A ja chciałam zadać kilka pytań, dotyczących chociażby tego, jak to będzie wyglądało w rzeczywistości. Na ile będziemy tym osobom pomagać, a na ile jest to bicie piany, robienie szumu politycznego. No i okazało się, że to było bicie piany. - Na ostatnim posiedzeniu rady na pytanie, ile pieniędzy jest przeznaczonych do końca roku na tę sprawę, okazało się, że na cały 2019 r. nie były przeznaczone żadne środki finansowe na kartę LGBT. Dyskutowaliście więc o fantomie, o rzeczy, która nie istnieje. - Głosowaliśmy także nad uchwałą w sprawie katastrofalnej sytuacji klimatycznej. Głosowałam za nią, tak jak radni Koalicji, ale miałam również pytania, co ta uchwała ma do sytuacji w mieście, czy służy konkretnej sprawie, czy tylko temu, żeby sobie pokrzyczeć. Żeby walczyć z suszą. - A konkret wygląda tak: jest akcja milion drzew dla Warszawy, a ile mamy treegatorów? To są takie worki do nawadniania kropelkowego, one podlewają młode drzewa. Otóż mamy ich w Warszawie ok. 1,3 tys., na milion drzew... Słyszę, że miasto chce walczyć z suszą, więc powinno też walczyć z suszą fizjologiczną, którą mamy dlatego, że sypiemy zimą na ulice chlorek sodu. Który poza tym, że niszczy ulice, chodniki, samochody i zwierzęce łapy, przenika do gleby i powoduje umieranie drzew. Bo wszystko jest zasolone. Owszem, można przejść na chlorek magnezu, który jest co prawda droższy, ale dużo bardziej wydajny. Tyle że na razie miasto nie przechodzi. Mówmy więc o konkretach. Zwróćmy zresztą uwagę, jak się zmieniło to, co jest lewicowe i prawicowe, chociażby w sprawie ekologii. Kiedyś ci konserwatywni byli przeciwko postępowi, przeciwko industrializacji, za zachowaniem istniejącego dobrostanu. A postępowcy za przemysłem. Wołali: miasto, masa, maszyna. - Dziś to się odwróciło. Lewicowcy walczą ze zmianami klimatycznymi, z wycinaniem lasów. A ludzie w Radzie Warszawy? - Sporów w Radzie Warszawy nie brakuje. Choć z drugiej strony są momenty, kiedy widzę, jak oni, ci z PiS i z PO, są podobni. Chociażby w takiej sprawie jak dekomunizacja ulicy 17 Stycznia. Decyzją sądu administracyjnego nazwa ta została przywrócona, ale prezydent Trzaskowski uznał, że trzeba ją zdekomunizować powtórnie. Razem ze środowiskiem wojskowych, ze Związkiem Żołnierzy Wojska Polskiego napisaliśmy list otwarty, apel do prezydenta miasta, ja napisałam interpelację w tej sprawie - odpowiedzi nie było. Mimo że przeciwni zmianie nazwy byli i mieszkańcy, i rada dzielnicy, w Radzie Warszawy zmiana nazwy z 17 Stycznia na Komitetu Obrony Robotników została przegłosowana przez PO i PiS ramię w ramię. Z jakim przesłaniem idzie pani do wyborów? Większości osób zapewne kojarzy się pani z obroną praw żołnierzy. - Z tym weszłam do polityki. Żebyśmy bronili się przed ustawą degradacyjną. Ona dopuszczała degradację nie tylko tych żołnierzy, którzy służyli przed rokiem 1989. Ona dopuszczała możliwość degradacji każdego żołnierza! Na zasadzie donosu, że sprzeniewierzył się wartościom moralnym. Minister mógł degradować od razu, nie licząc się z zasadą domniemania niewinności czy wysłuchania racji oskarżonego. W wojsku nie ma związków zawodowych, więc wojsko jest bezbronne wobec polityków. A po wprowadzeniu tej ustawy byłoby bezbronne jeszcze bardziej. Pierwszym krokiem, który pokazał politykom, że służbami mundurowymi można poniewierać, była ustawa dezubekizacyjna. - Przyjęto ją w roku 2009, czyli za rządów PO. Została uznana za zgodną z konstytucją przez Trybunał Konstytucyjny i podpisana przez prof. Rzeplińskiego. Od tego czasu się zaczęło - pokazywanie ludziom, którzy pracowali w Polsce Ludowej, że mają być za to ukarani. Że można im zabrać środki do życia. Bo PiS drugą ustawą dezubekizacyjną zabrało tak samo, jak zabierała wcześniej PO, tylko więcej. Ale stosując ten sam mechanizm. - To prawda, to jest ten sam mechanizm. Po roku 1989, może z wyłączeniem rządu Tadeusza Mazowieckiego i rządów SLD, wszystkie pozostałe zawsze pokazywały ludziom wywodzącym się z Polski Ludowej, że są tym gorszym sortem. Dlatego pani chce ich bronić? - To tylko jeden z elementów mojego programu, myślenia o wyborcach, których chciałabym reprezentować. Chciałabym również zwrócić uwagę na sprawy dotyczące kobiet. To szeroki temat. - Dużo mówimy o liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. A ja bym dorzuciła jeszcze jedno - objęcie szczególną opieką kobiet w ciąży i w okresie porodowym. Jeżeli rządy PiS mówią, że są przeciwne liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, to dlaczego nie traktują kobiet w ciąży jak matek? 500+ powinna kobieta otrzymywać od momentu, kiedy pójdzie do lekarza i tam ciąża zostanie stwierdzona. Tak powinno być, zwłaszcza że to trudny dla kobiet czas. Alarmujące są także informacje dotyczące opieki porodowej w szpitalach i kwestii znieczulenia podczas porodu. Uważam, że każda kobieta powinna mieć to absolutnie zapewnione i dopiero kiedy odmówi znieczulenia, to go nie dostanie. Są też kwestie naszych dzieci. Związane z edukacją. Tu już mleko się wylało. - Nie mam na myśli samej reformy-deformy, która wprowadziła wiele złego. Myślę o czymś innym - o tym, że polska edukacja cały czas opiera się na uczeniu wielu rzeczy niepotrzebnych, obciążających dzieci. Druga kwestia: nasz system edukacyjny polega właściwie na rywalizacji dzieci, i to od zerówki. Wszystko opiera się na uczeniu się do testów, a nie na rozwijaniu samodzielnego myślenia i umiejętności pracy w grupie. Bardzo ceniłam sobie to, że za czasów PRL nie było w szkole rywalizacji, szkoła była bardzo demokratyczna, dziecko profesora siedziało z dzieckiem dozorczyni, wszyscy byli równo traktowani przez siebie i przez szkołę. Nie było rywalizacji na oceny, tylko była współpraca. Przy ściąganiu... - Tak! Kto był dobry z matematyki, pisał ściągę dla połowy klasy. A ktoś inny przynosił gotowca z polskiego. Klasa była organizmem. A dzisiaj rodzice stymulują dzieci w duchu korporacji, że muszą rywalizować, że można poskarżyć na kolegę za ściąganie i będzie się za to chwalonym. To rozbija poczucie wspólnoty. A przecież w firmach wymaga się umiejętności pracy w grupie. Widzę, że sprawy kampanii coraz mocniej panią angażują. - Teraz zbieramy na kampanię. Przeciw sobie mamy konkurentów ze strukturami partii, z potężnymi funduszami. A my zbieramy co łaska. Plakaty będziemy drukować, jak będziemy wiedzieli, ile mamy pieniędzy, czy nas na to stać. Nie wystarczy przecież być dobrym merytorycznie, trzeba też być widocznym. Wie pani, gdzie szukać poparcia? Wśród jakich grup? - Z badań nam wyszło, że popierają mnie środowiska mundurowych - zawsze mogę na nich liczyć, a oni mogą liczyć na mnie. Nigdy ich nie zawiodę. Wspiera mnie także bardzo duża grupa kobiet. One są w różnym wieku, pamiętają np. lata 90., kiedy współtworzyłam "Twój Styl". Wtedy się ze mną poznały. Potem była moja praca w modzie, w biznesie i też mnie z tego znały. Do tego dochodzi grupa czytelniczek moich książek. Wiele z nich czuje ze mną wręcz osobistą więź. Bo przeczytały i... - Była wzruszająca scena, gdy zbieraliśmy podpisy i przyszła elegancka pani, znacznie młodsza ode mnie, żeby się podpisać. Powiedziała, że czuje ze mną bliską więź ze względu na to, że moja książka "Oddech" bardzo jej pomogła przejść przez żałobę, przez depresję po śmierci ojca, który zmarł miesiąc przed moim. "Oddech" jest zapisem przeżywania żałoby i wychodzenia z niej. Ona mówiła, że chodziła na terapię, ale wciąż czuła się samotna, a dzięki tej książce była ze mną i razem przez żałobę przechodziłyśmy. Inna sytuacja - na ławce siedziały dwie panie. Podeszliśmy ze słowami, że zbieramy podpisy poparcia dla Moniki Jaruzelskiej. Wtedy pierwsza od razu zastrzegła: "Ja dziękuję, na pewno na tę panią nie będę głosować". A druga odpowiedziała: "A ja wręcz przeciwnie, czytałam książki tej pani i bardzo ją lubię". Podziękowałam jednej i drugiej, mówiąc, że mam nadzieję, że pań nie poróżnię. Na co ta pierwsza odparła: "Niestety, pani nie poróżni, jesteśmy rodziną...".