- Jeszcze w tej kadencji Sejmu trzeba złożyć wniosek o Trybunał Stanu dla Ziobry i Kaczyńskiego, jeszcze w tej kadencji marszałek powinien przekazać go do Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej - dodaje. Konrad Piasecki: Czy "jedynka" na warszawskiej liście SLD to godne Ryszarda Kalisza miejsce? Ryszard Kalisz: - Wydaje mi się, że to jest dobre rozwiązanie, żeby Sojusz Lewicy Demokratycznej w tych wyborach parlamentarnych osiągnął jak najlepszy wynik. Ale jakoś tak pan mówi bez zadowolenia w głosie. Przecież to jest coś, o czym pan marzył przez miesiące. - Słowo "marzył" może nie jest właściwe. Ja po prostu jestem politykiem lewicy i uważam, że lewica powinna mieć jak najlepszy wynik wyborczy. Sojusz Lewicy Demokratycznej powinien osiągnąć w tych wyborach wynik, którego nie miał od lat. I tą "jedynką" pan zagwarantuje Sojuszowi ten wynik? - "Gwarancja" w polityce to jest złe słowo, ale ja zrobię wszystko, żeby - jeżeli już będę po i zatwierdzą to władze krajowe - wynik listy Sojuszu Lewicy Demokratycznej w Warszawie był jak najlepszy. I tym wynikiem uratuje pan głowę Napieralskiego. Ironia losu. - Grzegorz Napieralski jest demokratycznie wybranym przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej i mówienie o jego głowie jest tutaj niestosowne, bo jest szefem SLD. Ale tą "jedynkę" partia dała, bo się przestraszyła? - Szczerze mówiąc, to ja nie bardzo wiem. Przez ostatnie dwa dni byłem w okręgu wyborczym Jerzego Szmajdzińskiego, legnicko-jeleniogórskim. Tam wspominaliśmy Jurka. M.in. jednej z imprez sportowych, turniejowi tenisowemu, Małgorzata Szmajdzińska nadał imię Jerzego Szmajdzińskiego... ... pan siedział tam, a tu się działo... - ... spotkałem się z wieloma jego wyborcami, przyjaciółmi. Cieszę się, że tak możemy uczcić pamięć Jerzego Szmajdzińskiego. Też się bardzo cieszymy, ale pytam, czy było tak, że pan tam siedział, a tu się działo, czy też było tak, że oni albo Grzegorz Napieralski dzwonili do pana i mówili: "Rysiu, nie obrażaj się. Rysiu będziesz miał "jedynkę", Rysiu nie odchodź"? - Nie, nie było. Wydaje mi się, że akurat ci, którzy przeforsowali to, że jestem na pierwszym miejscu w Warszawie, postąpili z punktu widzenia wyniku wyborczego jak najbardziej racjonalnie. Chcę powiedzieć, że miejsce pierwsze Katarzyny Piekarskiej, wspaniałej polityczki, wspaniałej kobiety, bardzo oddanej temu, co robi, doskonałemu prawnikowi, w Wianuszku, daje jej olbrzymie możliwości zdobycia również dobrego wyniku, bo to jest wspaniała dziewczyna. A nie jest panu żal trochę tej biednej Kasi Piekarskiej, że tak się musiała posunąć do tego obwarzanka? - Ja widziałem już później, jak wróciłem w nocy i po północy, sprawozdania, bo są powtórki, to mi się trochę Kasi żal zrobiło, ale to nie dlatego, że... To znaczy ma przecież doskonałe miejsce, ale pokazywano jakby specjalnie jej wyraz twarzy, ale ja mówiłem: "Kasiu, ja na pewno cię wspomogę. Proszę cię, nie martw się, też będziemy wspólnie prowadzili tę kampanię w Warszawie i w Wianuszku i będzie dobry wynik". A teraz już z miną dużo poważniejszą, bo to poważny zarzut... - Ale to wszystko jest poważne. Tak, tak, tylko że Ludwik Dorn mówi tak: "Kalisz posłużył się trumną Blidy jako narzędziem walki o godne miejsce na liście". - Bzdura. Chcę tylko przypomnieć Ludwikowi Dornowi, że skończyłbym raport ok. 9-10 miesięcy wcześniej, gdyby nie obstrukcja ze strony byłej już szefowej Kancelarii Sejmu, która nie pozwalała mi w Sejmie przesłuchiwać anonimizowanych funkcjonariuszy ABW. Dyskusje trwały kilka miesięcy i musiałem przesłuchiwać na emigracji w Sądzie Najwyższym. I po drugie, to posłowie PiS-u po katastrofie smoleńskiej zaproponowali i przegłosowali, żeby komisja nie pracowała kilka miesięcy aż do końca wyborów prezydenckich. I to spowodowało, że raportu nie było w grudniu ubiegłego roku, a jest teraz. Bo PiS zarzuca też panu, że pan celowo przeciągał prace komisji, żeby trafić z raportem w szczyt kampanii wyborczej. - Bzdury. Raport byłby w ubiegłym roku, gdyby nie te dwie okoliczności. I Dorn niech przejrzy prace komisji, niech zajrzy do dokumentów, po pierwsze niech przeczyta raport. Ja tę moją korespondencję z byłą szefową kancelarii, panią Wandą Fidelus-Ninkiewicz, opublikowałem w tym raporcie. Czy pan naprawdę chciałby ujrzeć parę Kaczyński-Ziobro na ławie Trybunału Stanu? - Ale to kwestia jest tak naprawdę w czymś innym. Kwestia jest w tym, że wszyscy pełniący najwyższe funkcje w państwie, którzy naruszają konstytucję, muszą mieć świadomość konsekwencji. Jednocześnie chcę, żeby tego rodzaju sprawowanie władzy i naruszanie konstytucji w przyszłości się nigdy nie powtórzyło. Pan chce ich losami przestrzec wszystkich pozostałych? - Dokładnie. W przyszłości każdy premier, każdy minister musi przestrzegać konstytucji, każdego przepisu konstytucji. A który z nich jest bardziej odpowiedzialny pańskim zdaniem? - No ja to piszę w raporcie. Kaczyński stworzył ten system IV RP, system ideowy poszukiwania układu, a jak został premierem tym kierował, a Ziobro był realizatorem. Miał pod sobą, kierował de facto wszystkimi strukturami, miał swoich prokuratorów, których postawił na czele tych struktur. I naprawdę pan uważa, że czas kampanii wyborczej, to jest najlepszy czas żeby dyskutować o takim wniosku? - Panie redaktorze, jeszcze raz powtórzę, ja musiałem skończyć w tej kadencji... Czy uważa pan, że dobrze jest o tym dzisiaj dyskutować, nie lepiej zawiesić tę sprawę i przenieść do następnego parlamentu? - Nie można, bo akurat komisja mogła skończyć tylko w tej kadencji. Już jak komisja skończyła kwestię odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu została zastosowana zasada dyskontynuacji, nie byłoby możliwości kontynuacji. Pan zacznie zbierać podpisy pod tym wnioskiem w tym Sejmie? - Jeszcze raz powtarzam, ja swoją robotę zrobiłem. Uważam, że trzeba zacząć w tym Sejmie zbierać podpisy, złożyć wstępnie wniosek, a marszałek Sejmu, co zrobi, to jego sprawa, ale powinien to przekazać do Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Komisja nie skończy swojej pracy i wtedy jest zasada dyskontynuacji, Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej w przyszłym Sejmie będzie kontynuowała tę sprawę. A czy pan w jakikolwiek sposób sondował polityków PO, czy są gotowi za takim wnioskiem głosować? - Ale panie redaktorze, ja postępuję profesjonalnie... Pytam, ma pan kolegów w komisji, rozmawia pan z nimi, rozumiem, że pan na ten temat też rozmawia. - Jak pan przeczyta Ustawę o sejmowej komisji śledczej, do wtorku ostatniego, do godziny 12 nikt nie znał treści i wniosku z tego raportu. Pan zadaje pytania, jakby pan chciał żebym ja łamał prawo. Drogi panie redaktorze ja przestrzegam prawa, ja nazywam się Ryszard Kalisz. Drogi panie pośle, od 20 lat obserwuję polską politykę i nie wierzę, że nie zapytał pan Tomasza Tomczykiewicza, członka komisji i szefa klubu PO: Tomku poparlibyście wniosek o postawienie kogoś przed Trybunałem Stanu po sprawie Blidy czy nie? - Niech pan zapyta Tomka Tomczykiewicza i pan się przekona, że ja jestem osobą, która jednak przestrzega prawa. Ja miałem przygotować raport, raportu nikt nie znał poza mną do ubiegłego wtorku, do godziny 12. I dzisiaj nie zniechęca pana postawa PO wobec tego wniosku, te ironiczne uwagi ze strony premiera Tuska, który mówi, że pan się zamienił w krwawego jastrzębia. - Ja przestrzegam w polityce każdego, kto nie czyta raportu, nie mówi merytorycznie, nie podejmuje polemiki merytorycznej, a używa argumentów ad personam. Sam sobie wystawia świadectwo, niech przeczyta dialogi Platona, proszę panie premierze (śmiech). Donald Tusk chyba woli ze starożytnej literatury żywoty wielkich wodzów i wielkich wojowników. - Podobnie zresztą, niech pan zauważy ze strony PiS, oni nie podejmują ze mną żadnej polemiki merytorycznej na temat tego raportu. Oni tylko starają się go zdezawuować, to świadczy o tym, że albo się boją, albo boją się podjąć polemikę merytoryczną, to samo Dorn.