Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Jeden gada, drugi pokazuje, a trzeci...

Kabaret ANI MRU MRU ma razem 105 lat. Tworzą go trzej przezabawni mistrzowie humoru: Marcin Wójcik (lat 34, Koziorożec), Michał Wójcik (lat 35, Skorpion), Waldemar Wilkołek (lat 36, Bliźnięta).

/East News

O ich wielkiej popularności świadczy zwycięstwo w plebiscycie Telekamery 2007. Głosowało na nich 189.932 czytelników "Tele Tygodnia". W skali całego plebiscytu pokonał ich tylko serial "Niania".

Premiera pierwszego programu kabaretu odbyła się 1 grudnia 1999 roku w Lublinie. Dzisiaj są obsypani nagrodami na festiwalach kabaretowych. Na rynku ukazało się ich kolejne DVD.

Oto trzy indywidualne rozmowy, przeprowadzone tuż przed jednym z koncertów.

Podobno jestem dowcipny

Bohdan Gadomski: To pan, panie Marcinie, wymyślił i założył Kabaret Ani Mru Mru. Co pana zainspirowało?

Marcin Wójcik: Myślę, że to, iż w pewnym momencie ciągnęło mnie na estradę. Byłem fanem całej sceny kabaretowej w Polsce i śledziłem polskie kabarety, lubiłem je oglądać. Znajomi pchnęli mnie do tego, żebym sam spróbował.

I pan im uwierzył?

Uważali mnie za człowieka dowcipnego i podpowiedzieli, że śmiało mogę założyć kabaret. Z odrobiną strachu i niedowierzania, ale i z nadzieją założyłem Kabaret Ani Mru Mru.

Dlaczego z pierwszego składu ostał się tylko pan?

Na początku kabaret był pięcioosobowy, potem dołączył Michał Wójcik, ale wtedy właśnie nasz zespół zrobił się trzyosobowy. Z pierwszego składu została Joanna Kolibska. W takim gronie graliśmy przez pewien czas, jeździliśmy na pierwsze festiwale. Potem doszedł do nas Waldek Wilkołek, ale Joasia odeszła. Od 2001 roku występujemy w obecnym, trzyosobowym składzie.

Co dzisiaj robią ludzie, którzy wraz z panem zaczynali?

Z tego, co wiem, Joanna po odejściu z naszego kabaretu występowała w jednym lub dwóch innych, z sukcesami, bo zdobywali na festiwalach nagrody, ale później wybrała inną drogę zawodową i życiową. Jest szczęśliwą żoną. Z pozostałymi nie mam żadnego kontaktu.

Jak doszło do poznania obecnej trójki?

Z Michałem poznałem się przez wspólnych znajomych, którzy mi go polecili, mówiąc, że jest bardzo zabawnym człowiekiem i świetnie sprawdziłby się w kabarecie. Spotkaliśmy się na próbie i tak już zostało. Waldek był przyjacielem Michała, również z kręgu wspólnych znajomych. Na początku zajmował się sprawami akustyczno-iluminacyjnymi, czyli światłem i dźwiękiem, na naszych występach. Z czasem wepchnął się na scenę, z której nie można go ściągnąć.

Nauczyciel WF-u w kabarecie. To nietypowy mariaż...

Można by tak sądzić, ale z drugiej strony, Zenon Laskowik, Krzysztof Jaślar, Marcin Daniec, to też absolwenci akademii wychowania fizycznego. Czyli, jak widać, absolwenci takiej uczelni mają predyspozycje do rozbawiania ludzi.

Kiedy ujawniły się pana aktorskie predyspozycje?

Już po studiach. Ale na ostatnim roku zacząłem myśleć o stworzeniu kabaretu. Nie ujawniałem aktorskich możliwości, tylko chciałem spróbować, licząc się z tym, że może z tego nic nie wyjść. Nie przypuszczałem, że nasz kabaret zostanie aż tak zauważony i dojdzie do etapu, na którym obecnie jest.

Kto jest dla pana ideałem komika?

Nie mam ideałów. Bycie kabareciarzem, komikiem w większości przypadków opiera się na osobowości. Idealny komik powinien być autentyczny na scenie. Jego działania muszą wypływać z serca, z duszy, z poczucia humoru, z wrodzonej vis comica i pomysłowości. Zauważyłem, że świetnymi komikami rzadko są dobrzy aktorzy, którym inni piszą teksty. To bardzo rzadko się sprawdza na estradzie.

A Jerzy Kryszak czy Maciej Stuhr?

Obaj są zawodowymi aktorami, ale ich umiejętności komiczne zapewne są wrodzone, a nie wyuczone.

Co pana najbardziej bawi, z czego śmieje się pan do rozpuku?

Bawią mnie irracjonalne sytuacje, które się zdarzają w życiu, zabawne zdania, ale przede wszystkim gagi sytuacyjne.

Komicy, poza estradą, najczęściej są smutnymi i poważnymi facetami. Pan prywatnie też rzadko się śmieje?

Śmieję się bardzo często, ale podejrzewam, że taka opinia, która się utarła o zawodowych satyrykach, bierze się z tego, że my - rozmawiając z kimś lub udzielając wywiadu - staramy się ukryć swoją zabawność.

Dlaczego?

Żeby nie wypaść na śmieszka, który przez cały czas żartuje. Staramy się pokazać, że od czasu do czasu bywamy poważnymi ludźmi. Ale nie jest tak zawsze. Wszyscy satyrycy, jakich poznałem, są bardzo zabawnymi ludźmi, którzy uwielbiają się bawić i żartować poza estradą.

Co stanowi pana prywatność, o której jak do tej pory nic nie wiemy?

Rodzina, żona Magdalena i trzyletnia córeczka Nadia, które mieszkają w Lublinie (ja oczywiście z nimi). Tam mam cichą przystań, do której zjeżdżam po koncertach. Staram się być dobrym mężem i ojcem.

Mieszkacie w willi?

W domu jednorodzinnym z teściami, ale jestem na etapie budowy swojego domu.

Co lubi pan robić, gdy nie bawi innych?

Lubię aktywnie spędzać czas. Od trzech lat grywam w golfa z kolegami, od czasu do czasu jeżdżę na nartach, chociaż teraz nie, bo nabawiłem się poważnej kontuzji kolana. Chętnie spotykam się ze znajomymi.

20 występów w miesiącu, czy to nie za dużo?

To nie jest regułą, bo raz mamy ich więcej, innym razem mniej. Bywają miesiące, że ograniczamy występy, bo nie jesteśmy w stanie tyle pracować. Zdarzają się trasy, gdy mamy po dwa występy dziennie, ale potem niezbędny jest odpoczynek i czas na pracę nad nowym programem.

Jestem najwyższy i najchudszy

Bohdan Gadomski: Podobno nie jest pan bratem Marcina Wójcika?

Michał Wójcik: Też słyszałem takie opinie i potwierdzam, że nie jestem bratem Marcina.

Co różni pana od Marcina i Waldemara?

Postura, bo to ja jestem ten najwyższy i najchudszy z Ani Mru Mru. Poza tym mamy różne charaktery, chociaż się uzupełniamy. Miewamy różne zdania na jeden temat, ale zawsze się dogadujemy. Za to mamy wspólne poczucie humoru.

Z wykształcenia jest pan mimem. Czy pracował pan w swoim zawodzie?

Przez 6 lat byłem w Teatrze Pantomimy Klasycznej "Scena Ruchu" w Lublinie.

Dlaczego zrezygnował pan z tej pracy?

Teatr zszedł na dalszy plan, gdy dyrektor zajął się menedżerowaniem zespołowi Voo Voo i wtedy moje zaangażowanie w sztukę pantomimiczną bardzo zmalało.

W jakim wymiarze wykorzystuje pan swoje pantomimiczne umiejętności w kabarecie?

Na tyle, na ile pozwala mi dany numer kabaretowy. O nas mówi się: "To ten kabaret, w którym jeden gada, a drugi pokazuje".

Wzór mima?

Marcel Marceau. Cenię Ireneusza Krosnego, który pokazał w Polsce, czym jest pantomima klasyczna i jak można ją w sposób przystępny i ciekawy zaprezentować masowemu odbiorcy.

Wzór komika?

Charlie Chaplin.

Uważa pan siebie teraz za komika czy ciągle mima?

Trudne pytanie. Myślę, że o tym mogłaby wypowiedzieć się publiczność, która weryfikuje nas i osądza, czy jesteśmy śmieszni, czy nie. My tylko sprzedajemy swoje poczucie humoru. Ale wcześniej badamy, czy nas to śmieszy - jeżeli tak, prezentujemy to ludziom.

Czy to pan wymyśla i aranżuje gagi w waszym kabarecie?

Po części, ale w większym zakresie jest to nasza wspólna praca. Marcin odpowiada za tekst, ja za ruch, ale tak naprawdę to wszystko powstaje w naszych wspólnych męczarniach.

Improwizujecie czy gracie zgodnie ze scenariuszem?

Zostawiamy sobie miejsce na pewną dozę improwizacji, ale 70 procent szkieletu tego, co zamierzamy pokazać, jest wcześniej wymyślone.

Poza pracą spotykacie się, odwiedzacie w domach?

Przede wszystkim jesteśmy przyjaciółmi, a dopiero potem kolegami z pracy. Często odwiedzamy się w domach, spotykamy na różnych imprezach u wspólnych znajomych, wyjeżdżamy razem na wakacje.

Ale pana nie ma już w Lublinie?

Przeprowadziłem się do Warszawy.

Kto czeka na pana w domu?

Moja narzeczona Agnieszka Kałuża.

Na scenie spala się pan niesłychanie. W jaki sposób ładuje pan później akumulator?

Akumulator ładuję wtedy, gdy wychodzę na scenę i widzę, że publiczność żywo reaguje, dobrze się bawi.

Czyli sprzężenie zwrotne?

Tak. Wtedy dostaję energetycznego kopa i ładuję baterie.

Prywatnie też lubi się pan bawić i śmiać?

Oczywiście. W końcu jesteśmy kabareciarzami.

Z czego najbardziej pan się śmieje?

Z komedii slapstickowej, bo na niej się wychowałem. Śmieję się z gagów, momentów, różnych zdarzeń.

Zostaję w cieniu i dobrze mi z tym

Bohdan Gadomski: Jaki jest Marcin?

Waldemar Wilkołek: Nieprawdopodobnie błyskotliwy. Szybkość jego reakcji jest piorunująca. Jest niezniszczalny fizycznie. Do regeneracji wystarczają mu trzy godziny snu. Nie można mu się sprzeciwiać.

A Michał?

Śmieszny, gumowy facet.

Czy można z nimi wytrzymać?

Nie można. Z pierwszym nie można się porozumieć, bo nie przyjmuje do wiadomości tego, że któryś z jego pomysłów może być zły. Z drugim nie można gadać, bo gra w play station.

Jak się poznaliście?

Obu znam bardzo długo. Z Michałem wychowaliśmy się na tym samym osiedlu. Marcina poznałem na jakimś piwie.

Zdaje się pan pozostawać na estradzie i w mediach w ich cieniu...

Dlaczego - zdaje się? Ja zostaję w ich cieniu. Taką mam rolę i dobrze mi z tym.

Kim pan jest z wykształcenia?

Ukończyłem prawo administracyjne.

Dlaczego żaden z was nie odebrał Telekamery 2007?

W tym czasie byliśmy na wakacjach.

Przeczytałem w "Tele Tygodniu", że byliście w Londynie.

To nieprawda. Byliśmy w Kenii, ten wyjazd był zaplanowany pół roku do przodu. O Telekamerach dowiedzieliśmy się miesiąc przed wyjazdem, więc nie było mowy o jego przesunięciu. Dla mnie były to wakacje życia.

Jesteście obecnie na szczycie popularności. Nie boicie się upadku?

Od 6 lat robimy to samo i nie myślimy o tym w kategoriach popularności. Robimy swoje, a to, że jesteśmy uważani za mniej lub bardziej popularnych, nie ma wpływu na naszą psychikę.

Co zamierzacie robić, żeby być jeszcze lepszymi?

Będziemy się sprężać maksymalnie i jeszcze bardziej wytężać umysły. Będziemy szukać coraz ciekawszych pomysłów na nowe gagi, do których Michał dorobi choreografię. Obyśmy byli nie tyle coraz lepsi, co wciąż na tym samym dobrym poziomie.

Czyli w kabarecie nie powiedzieliście jeszcze ostatniego słowa?

Waldemar Wilkołek: - Dopiero powiedzieliśmy a b c, a tu jeszcze tyle liter w polskim alfabecie.

Michał Wójcik: - Nie powiedzieliśmy i nawet nie zamierzamy sposobić się do tego. Chcemy utrzymać wypracowany poziom. Nagrody przyznawane nam na festiwalach pokazały, jaką drogą warto iść i jak to robić. Teraz musimy być konsekwentni.

Marcin Wójcik: - W kabarecie nigdy nie powiem ostatniego słowa, bo ten, kto je mówi, jest uznawany za przepowiadacza point, a ja nie chcę ich przepowiadać.

Rozmawiał: Bohdan Gadomski

Angora

Zobacz także