Jak przejechać przez Meksyk bez prawka i kasy
Każdy by tak chciał. Wsiąść w samochód, najlepiej w amerykański krążownik, i pociąć sobie przez Meksyk. Od granicy do granicy. Hugh Thomson tak zrobił. Tyle, że 1) nie miał prawa jazdy, 2) nie miał pojęcia o prowadzeniu samochodu, 3) nie miał nawet kasy na benzynę.
Miał za to świetny pomysł. To znaczy - sam na niego nie wpadł. Poddał mu go pijany Meksykanin w samolocie z Wielkiej Brytanii do Ameryki. Jeśli ktokolwiek mógł oprzeć swoje plany na mamrotaniu urżniętego faceta w środku nocy, to tylko osiemnastoletni, równie urżnięty angieslki punk. Czyli Hugh Thomson wtedy, w 1979 roku.
Pomysł polegał na tym, żeby kupić gdzieś w Stanach, niedaleko granicy z Meksykiem, samochód. Duży, amerykański. A następnie sprzedać go w Belize, z dużym zyskiem. Żadna wielka sprawa - wystarczy tylko przejechać przez Meksyk. I już - mówił Meksykanin - jesteś, chłopie, w Belize. A w Belize ludzie nic nie robią, tylko chodzą i kombinują, gdzie by tu kupić duży, amerykański samochód. Sprzedasz go z takim zyskiem, że złote góry przed tobą się wypiętrzą.Tak mówił Thomsonowi pijany Meksykanin, a pijany Thomson wierzył w każde jego słowo. Zresztą, Meksykanin miał mniej więcej rację. Zapomniał tylko powiedzieć Thomsonowi jednej, dość istotnej rzeczy.
Thomson jedzie do El Paso i entuzjastycznie wysupłuje ostatnie pieniądze na wielką furę, którą nie umie jeździć i którą nie ma prawa jeździć. Ale jakoś jeździ. Obija się o inne samochody, wjeżdża w najbardziej idiotyczne przeszkody jakie można sobie wyobrazić, ale jakoś jedzie. Byle na południe. Nie ma nawet tablic rejestracyjnych, tylko dwie tekturki z nabazgranymi na nich numerami. Co do benzyny, to wyznaje dość polską zasadę, że jakoś to będzie.
I jakoś jest, bo Thomson, co jest również bardzo polskie, zawsze jakoś potrafi zarobić. Co do meksykańskich stróżów prawa, wystarcza zazwyczaj (choć nie zawsze) jeden hiszpański zwrot: "czy jest inny sposób załatwienia tej sprawy, panie władzo?".
No i taka jest ta książka. Młody angielski punk, nienawidzący hipisów, fetyszyzacji różnic kulturowych i obiektywizmu w trakcie pisania, jedzie przez meksykańskie wichury (żeby za bardzo nie leźć glinom w oczy), a z głośników leci mu The Clash na cały regulator.
Jeśli to nie jest prawdziwa, najbardziej krwista, punkowa powieść drogi, to nie wiem, co nią jest.
Aha. A tytułowy tequila oil to rodzaj drinka, który wygląda, jakby ktoś nalał benzyny do kieliszka. Thomson uznał, że nazwa tego drinka najlepiej odda klimat jego drogi przez Meksyk. I miał rację.
ZS