Niecałe sześć miesięcy temu 20-letni student z Wielkiej Brytanii, Oluwageorge Johnson, musiał z dnia na dzień wyprowadzić się z wynajmowanego mieszkania w mieście Nottingham. Koronawirus dotarł właśnie na Stary Kontynent i mało kto wiedział, jakie będą jego konsekwencje, a atmosfera strachu wzmagała tylko chaos i dezorientację. Rodzice 20-latka pojawili się bez zapowiedzi u syna, oznajmiając mu, że zabierają go do rodzinnego domu. Ten nie protestował i pojechał z nimi. Kilka dni temu pracownicy zajmujący się sprzątaniem i konserwacją budynku usłyszeli dziwne odgłosy dochodzące z tego właśnie mieszkania. Weszli więc do środka, aby sprawdzić co się dzieje - ich zaskoczenie dorównywało jedynie obrzydzeniu. Całe wnętrze pełne było ptasich odchodów, walających się jaj i gołębich piór. Obrazowi temu towarzyszył smród nie do zniesienia. Robotnicy oglądnęli mieszkanie dokładnie i znaleźli przyczynę, która zachęciła ptaki do inwazji. Johnson, wyprowadzając się nagle w marcu, zostawił otwarte okno. - Moi rodzice spanikowali, bo pojawiły się informacje o tym, że wojsko ma wyjechać na ulicę i blokować wyjazd z miast - tłumaczy student w wywiadzie dla brytyjskiego "Daily Mail". - Pojawili się nagle i bez zapowiedzi. Powiedzieli, że mam pojechać natychmiast z nimi. Nie bardzo wiedziałem, co się dzieje, więc zabrałem najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedłem. Administracja oczywiście nie omieszkała poinformować Johnsona o tym, co stało się w wynajmowanym przez niego mieszkaniu. Pod koniec tamtego tygodnia dostał zdjęcia skutków działalności nowych, dzikich lokatorów. - Chciałem wrócić na studia z początkiem nowego semestru, ale będę musiał się chyba trochę wstrzymać - przyznaje. - Nigdy już nie zostawię otwartego okna. Kompletnie nie spodziewałem się takiego czegoś. To, czy 20-latek zostawił otwarte okno przez przypadek czy celowo, myśląc, że wróci do mieszkania po kilku dniach, jest teraz nieważne. Będzie musiał z własnej kieszeni pokryć straty spowodowane inwazją gołębi.