Rosyjskie dążenia mocarstwowe - Wobec Bliskiego i Środkowego Wschodu Rosja Putina zachowuje się powściągliwie i nie dąży do odgrywania takich ról mocarstwowych, jak czynił to Związek Radziecki. Wówczas współpraca polegała głównie na udzielaniu militarnego wsparcia państwom regionu - dostawy broni, przysyłanie doradców, budowa baz wojskowych. ZSRR traktował region jako ważny bufor i atut w konfrontacji zimnowojennej z Zachodem - mówi politolog. - Pod rządami Władimira Putina Moskwa podjęła próbę odzyskania wpływów w procesie bliskowschodnim. Potwierdzeniem tego była demonstracja woli politycznej podczas historycznej wizyty rosyjskiego prezydenta w Izraelu, Autonomii Palestyńskiej i w Egipcie w kwietniu 2005 roku. Rosjanie udzielając pomocy wojskowej Palestyńczykom, sprzedając broń rakietową Syrii i wspierając rozwój technologii jądrowych w Iranie rozgrywają swoje ambicjonalne interesy mocarstwowe, pokazując, że są jednym z głównych rozgrywających - twierdzi prof. Bieleń. - Wybuch rewolty w świecie arabskim w 2011 roku, nazwanej "arabską wiosną" zachwiał stabilnością całego regionu. Znowu okazało się, że w rozwiązywaniu dramatycznych problemów potrzebny jest udział wszystkich wielkich mocarstw. Rosja dystansowała się wobec zachodniego "eksportu demokracji" drogą zbrojną do świata muzułmańskiego, wskazując na negatywne doświadczenia irackie. Po upadku dyktatur w Tunezji, Egipcie i krwawym rozprawieniu się z reżimem Kaddafiego w Libii, Rosja zdecydowanie stanęła po stronie Damaszku - dodaje. "Krótkowzroczna polityka USA" Konflikt na Bliskim Wschodzie spowodował kolejne inicjatywy, wśród których główne znaczenie miały Stany Zjednoczone. - Amerykanie i ich poplecznicy byli gotowi na układanie się ze wszystkimi oponentami legalnych władz, byle tylko obalić dyktatorów - tak jak wcześniej Husajna, a następnie Ben Alego, Mubaraka czy Kaddafiego. Nie trzeba dowodzić, że była to nad wyraz krótkowzroczna polityka. Wśród oponentów oficjalnych dyktatorów nie brakowało bowiem wszelkiej maści ekstremistów - fundamentalistów islamskich i terrorystów, z których wyrosła hybryda Państwa Islamskiego. Strukturę tę znaną wcześniej jako Państwo Islamskie Iraku i Lewantu poparli Amerykanie i niektórzy Europejczycy, uznając, że walczy ona ze znienawidzonym reżimem Baszara al-Asada. Lekcja naiwnego poparcia dla mudżahedinów w Afganistanie, z których wyrósł ekstremizm Al- Kaidy poszła całkowicie w zapomnienie - twierdzi politolog. - Większość aktualnych doniesień mediów zachodnich i polskich na temat sytuacji w Syrii ma charakter sensacyjny, czy wręcz histeryczny. Sprowadza się do kolejnej półprawdy, że to znowu Rosjanie zakłócają tam porządek międzynarodowy, dozbrajając syryjskiego dyktatora, wysyłając doradców i żołnierzy. Prawda jest jednak taka, że oprócz Rosji na arenie bliskowschodniej ciągle są aktywne Stany Zjednoczone, które wspierają antyreżimową rebelię i którym nie przeszkadza, że rebeliantom często blisko jest do Al-Kaidy i różnych radykalizmów islamskich. Jakoś nikt z dziennikarzy nie pyta, kto handluje z Państwem Islamskim, kupując na przykład ropę naftową i dostarczając mu broni. Mało kogo obchodzi także, jakie są możliwości zorganizowania realnej pomocy ludności cywilnej na obszarach objętych konfliktem. Milczą w tej sprawie rządy, organizacje pozarządowe, media, czy agendy ONZ - dodaje. Po której stronie opowie się Rosja? - Rosja wspiera oficjalnie walkę z Państwem Islamskim, ale nawołuje, aby odbywało się to przy poszanowaniu prawa międzynarodowego, w tym suwerenności poszczególnych państw regionu i ich legalnych władz. Arbitralna delegitymizacja reżimów bliskowschodnich przez Zachód spowodowała - jak widać - więcej nieszczęść, niż się ktokolwiek spodziewał. Dopiero masowy exodus uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w stronę Europy uświadamia rozmiar klęski, spowodowanej brakiem porozumienia wszystkich zainteresowanych stron uregulowaniem konfliktu - tłumaczy prof. Stanisław Bieleń. Rosja stoi na stanowisku, że w czasach katastrofy humanitarnej i ekspansji radykałów islamskich należy zwierać szeregi i zaprzestać rozgrywania egoistycznych interesów. Co ciekawe, Rosjanie mają za sobą coraz większe poparcie, także po stronie Zachodu, choćby ze strony Niemiec. Być może Rosja ustąpi w sprawie obrony reżimu al-Asada, jeśli otrzyma od Zachodu jakieś obietnice w sprawie Ukrainy. Niektórzy obserwatorzy, wbrew regułom poprawności politycznej, wietrzą nawet w tym kontekście klęskę sprawy ukraińskiej. Nie jest też wykluczone, że Rosjanie zechcą stworzyć nową koalicję ds. walki z Państwem Islamskim, angażując po swojej stronie Iran i inne państwa regionu - przewiduje ekspert. "Pandemonium konfliktów" - Można obrazowo powiedzieć, że obszar Bliskiego i Środkowego Wschodu to nie jest jeden czytelny konflikt, to raczej pandemonium konfliktów o podłożu historycznym, geopolitycznym, konfesyjnym i psychologicznym. Na takim tle należy diagnozować obecny kryzys bliskowschodni, związany z rozprzestrzenianiem się radykalizmów, których źródeł trzeba także upatrywać w ich antyzachodniej obsesji i swoistym "odwecie" cywilizacyjnym. Zachód, a zwłaszcza Stany Zjednoczone kolejny raz stanęły przed wyzwaniem, któremu same nie są w stanie sprostać. Okazało się, że "demokratyczne przebudzenie" narodów arabskich z udziałem pomocy zachodniej to mrzonka. Mentalnie i strukturalnie nie pasują one do żadnych wzorów wypracowanych przez cywilizację zachodnią. Wydaje się, że Rosjanie bardziej rozumieją tę złożoność i nie pretendując obecnie do misyjności ideologicznej realizują chłodno swoje geopolityczne interesy - wyjaśnia prof. Stanisław Bieleń. - W przypadku Syrii nie ma obecnie żadnej gwarancji, że po ewentualnym zwycięstwie nad Państwem Islamskim antyasadowska rebelia nie wymknie się spod kontroli i nie skieruje swojego ostrza przeciw Zachodowi bądź największemu wrogowi w najbliższym otoczeniu - Państwu Izraela. Nikt też nie ma recepty na zneutralizowanie Iranu, który pretenduje do odegrania ważnej roli w procesie przywracania stabilności na obszarze Syrii i Iraku - mówi ekspert. - Sukces rokowań w sprawie programu atomowego w Iranie pokazuje, jaka jest jedynie słuszna droga rozwiązania problemu syryjskiego. Zamiast podejmować kolejne krucjaty, należy zgodzić się na poszukiwanie kompromisu w nowym formacie negocjacyjnym, z udziałem reżimu al-Asada, celem pokonania Państwa Islamskiego. Zachód musi przestać realizować swoje szaleńcze plany obalania siłą kolejnych dyktatur. One często - jak w Libii, Egipcie czy Iraku - były jedyną gwarancją stabilności tych państw. Należy wzmacniać oficjalne reżimy, które z czasem zaprowadzą porządek na podległych im obszarach - dodaje. Europa w konflikcie na Bliskim Wschodzie - Świat Zachodu musi skonsolidować się z tzw. Resztą Świata, tj. Rosją, Chinami, Indiami, Brazylią, Południową Afryką i tymi wszystkimi aktorami, którzy gotowi byliby przystąpić do "wielkiej koalicji". Zagrożone są bowiem nie tyle wartości Zachodu, ile wartości uniwersalne cywilizacji ludzkiej. Czas zrozumieć, że współczesny świat wymaga powrotu do Realpolitik, czyli uznania i poszanowania istniejących układów sił, bez krucjat ideologicznych po którejkolwiek ze stron - uważa prof. Bieleń. - Z kolei Europa jest przede wszystkim ofiarą wielkich ucieczek ludności z obszarów ogarniętych konfliktem. Nie brakuje przypuszczeń, że jest to exodus świadomie zorganizowany przez Państwo Islamskie. Kryzys imigracyjny, jaki dotknął państwa Unii Europejskiej pokazuje skalę zagrożeń wiążących się z destabilizacją reżimów politycznych w imię ideologicznych haseł i misji demokratyzacyjnych. Czy Zachód wyciągnie jednak z tego prawidłowe wnioski? Czy zrewiduje swoją politykę pomocową, opartą na zasadzie warunkowości? Czy zrozumie, że skutki negatywnych zjawisk mają swoje przyczyny w nieodpowiedzialnej polityce i upieraniu się przy wyższości swoich wartości? Wszystko wskazuje na to, że tak się nie stanie, gdyż wśród przywódców politycznych Europy brakuje odwagi, wiedzy i wyobraźni. Gdy słyszy się obwinianie Węgier za realizowanie konsekwentnej polityki ochrony zewnętrznych granic Unii Europejskiej zgodnie z zasadami wypracowanymi przez samą Brukselę, to widać, że polityka europejska znajduje się w rękach hipokrytów i cyników. Nie stać ich na rzetelną ocenę własnej polityki, która opiera się na obłędnej doktrynie poprawności politycznej, a nie na realnym rozeznaniu, co leży w interesie własnych obywateli i państw europejskich. Za błędy popełniane przez naszych polityków przyjdzie być może zapłacić szybciej niż ktokolwiek z nas się dzisiaj spodziewa - podsumowuje politolog.