Katarzyna Pruszkowska: Kto z kim walczy teraz w Syrii? Dr Łukasz Fyderek: - Z zewnątrz sytuacja wygląda tak, jakby to była wojna wszystkich ze wszystkimi. Żeby zrozumieć ten konflikt, trzeba podzielić walczące ugrupowania na dwie grupy: tych, którzy tylko walczą - to kilkaset ugrupowań - i tych, którzy utrzymują i kontrolują terytorium. Do drugiej grupy zaliczają się cztery strony: wojska rządowe, Kurdowie, ISIS i siły opozycji. - Siły Asada kontrolują Syrię Centralną i Syrię Zachodnią. Siły kurdyjskie - część pogranicza turecko-syryjskiego, czyli Syrię Północną. Państwo Islamskie kontroluje największy obszar, ale są to głównie tereny Wielkiej Pustyni Syryjskiej, bardzo słabo zaludnione i z bardzo słabą infrastrukturą. Występują tam złoża ropy naftowej? - Stosunkowo niewielkie, ale tak. Państwo Islamskie ma także bogatsze złoża leżące na terytorium Iraku. Została jeszcze czwarta grupa, którą chyba najtrudniej scharakteryzować - opozycja. - To koalicja przeróżnych sił, które łączy to, że chcą obalenia Asada. Największą organizacją w ramach koalicji jest Armia Podboju, składająca się bojówek o różnym nastawieniu do dżihadu - jest i radykalny syryjski odział Al-Kaidy, są i umiarkowane odziały, wspierane przez Zachód dostawami broni, szczególnie pocisków przeciwpancernych. - Można wyróżnić dwa fronty, na których walczą bojownicy: Centralny i Północny, które są kontrolowane przez Armię Podboju wspieraną przez Turcję, oraz Południowy, który kontrolują inne grupy zbrojne, zazwyczaj nieco mniej radykalne, wspierane przez Jordanię i inne państwa arabskie. Jaki jest stosunek bojowników do haseł o "walce z Zachodem" głoszonych przez dżihadystów? - To zależy od ugrupowania. Są tacy, którzy odwołują się do dosłownej interpretacji szariatu i Koranu. Na terenach, które zajmują, stosowane są takie kary jak kamieniowanie, obcinanie kończyn i głów - czyli najbardziej brutalny kodeks karny. Są także ugrupowanie mniej radykalne, ale jest ich mniej. - Niemal wszystkie siły, które walczą w tej chwili w Syrii, oczywiście poza reżimem oraz Kurdami i oddziałami arabskimi, które Kurdów wspierają, możemy nazwać islamistycznymi, a nawet - dżihadystycznymi. Oni wzywają, także w mediach społecznościowych, do dżihadu w walce z reżimem, ale ich radykalizm obejmuje również innowierców. Urzędnicy Departamentu Stanu USA czy analitycy z zakresu bezpieczeństwa próbują rozróżnić, czy ci ludzie nawołują wprost do dżihadu z Zachodem czy tylko poprzestają na wezwaniach ogólnych do zwycięstwa islamu na innowiercami. To jedna z przyczyn dylematu, który ma Zachód - w Syrii, poza obszarem kurdyjskim i poza siłami reżimu, nie ma siły, której nie moglibyśmy identyfikować z radykalnym islamem. Siły, która chciałaby współpracować z Zachodem? - Nie w tym rzecz. Są takie siły, które mogłyby zawiązać współpracę z Zachodem, ale przekazanie tego rodzaju ugrupowaniom np. pocisków czy wyszkolenie ich łączy się z ryzykiem dla Europy. Nawet jeśli ta broń nie zostanie użyta do zamachów na Starym Kontynencie, to może posłużyć chociażby do dokonywania czystek na przedstawicielach mniejszości religijnych i etnicznych, których jest w Syrii bardzo dużo. - Ta sytuacja nie jest oczywiście przypadkowa, została wymuszona przez politykę reżimu Asada w pierwszych latach wojny, kiedy najbardziej skrajne oddziały islamistyczne były najsłabiej atakowane. Co więcej, w 2011 i 2012 roku Asad wypuścił z więzień wielu skrajnych dżihadystów, co jest dość dobrze udokumentowane. Wycofał też swoje siły z Syrii Wschodniej, czyli z terenów, które są dziś zajmowane przez IS. Czym spowodowane były te decyzje? - Z jednej strony wynikały one z małych zasobów ludzkich w armii syryjskiej, jednak przede wszystkim reżim w przemyślany sposób uderzał przede wszystkim w umiarkowaną opozycję, wiedząc, że to właśnie ona może być wspierana przez Zachód. Poza tym, mieszkańcy wielkich miast mogli potraktować ją jako alternatywę dla reżimu Asada, a do tego prezydent nie mógł dopuścić. Natomiast "hodowanie" dżihadystów było udaną - z punktu widzenia sił rządowych - strategią. Zarówno Syryjczycy, jak i społeczność międzynarodowa, zostali postawieni przed iście diabelską alternatywą: albo brutalny dyktator, który zwalcza własny naród, albo radykalni dżihadyści. To wszystko, wraz z bezczynnością społeczności międzynarodowej wobec brutalności reżimu syryjskiego w pierwszych latach trwania wojny, doprowadziło do stopniowej radykalizacji społeczeństwa. A jak było przed wojną? - Istnieje mit, że społeczeństwo syryjskie przed wojną było społeczeństwem świeckim. Reżim rzeczywiście był świecki, ale oddolnie dochodziło do islamizacji społeczeństwa. Warto to jasno powiedzieć: islamiści działają w społeczeństwie, które zasadniczo wspiera główne idee radykalnego islamu. Szczególnie teraz, po 5 latach wojny domowej, duża część sunnitów uległa radykalizacji. To wszystko zmniejsza przestrzeń do wynegocjowania jakichkolwiek rozwiązań kompromisowych. Gdyby radykałowie pochodzili tylko z zewnątrz kraju, problemy w Syrii byłoby znacznie łatwiej rozwiązać. Niestety, tak nie jest. W pierwszych miesiącach wojny w Syrii ONZ nie wydało żadnej rezolucji, ponieważ Rosja i Chiny zgłaszały weto. Dlaczego? - USA, przy wsparciu Francji i Wielkiej Brytanii, kilka razy dążyły do przyjęcia rezolucji potępiającej działania reżimu. Jednak Rosja, a także Chiny, choć w mniejszym stopniu, postrzegały Asada jako legitymizowanego prezydenta, który rządzi suwerennym państwem i sprzeciwiły się rezolucji. Powodem było to, w jakiś sposób podobną rezolucję wykorzystano do interwencji w Libii. Rada Bezpieczeństwa zgodziła się wtedy na strefę zakazu lotów, żeby uratować ludność cywilną, ale to przerodziło się w zakamuflowaną operację militarną mocarstw europejskich, która zaowocowała obaleniem Kadafiego. Rosja i Chiny nie chciały pozwolić, żeby taki scenariusz - ingerencji w wewnętrzne sprawy państwa, się powtórzył. Jaka jest dziś rola Chin, Rosji i USA w regionie? - Ten konflikt, choć angażuje mocarstwa światowe, stał się przede wszystkim areną rywalizacji mocarstw regionalnych, które dążą do zdominowania Bliskiego Wschodu. Turcja, Iran, Arabia Saudyjska, Katar - to one odgrywają pierwszoplanową rolę. Można powiedzieć, że reakcje krajów zachodnich, w szczególności USA, kształtowali ich bliskowschodni sojusznicy - czyli Turcja i Arabia Saudyjska. Nastąpiło więc odwrócenie ról: mocarstwa regionalne zaczynają kierować bliskowschodnią polityką mocarstw globalnych. To oczywiście utrudnia rozwiązanie konfliktu, bo każdy z graczy regionalnych sądzi, że gra o najwyższą stawkę. Wraz z malejącymi wpływami USA w regionie i ich słabnącym zainteresowaniem Bliskim Wschodem, o dominację walczą wspomniane państwa. Walka ta toczy się na terytorium Syrii, niestety. I to one wspierają walczące w Syrii frakcje? - Tak, przy czym wsparcie to przybiera różne formy. Iran jest najmocniej zaangażowany, wspierając reżim Baszara Asada dostawami broni oraz wysyłając do walki licznych instruktorów Gwardii Rewolucyjnej i zależne od niego oddziały libańskiego Hezbollahu i afgańskich szyitów. Reżim wspierany jest oczywiście także przez Rosję oraz - w mniejszym stopniu, przez Irak. - Siły opozycji wspierane są przez Turcję, Arabię Saudyjską i Katar. Wsparcie to nie zawsze płynie ze strony rządów tych państw - często poszczególne oddziały wspierane są przez bogatych darczyńców, którzy finansują je, by prowadziły dżihad w ich imieniu. Jest także Państwo Islamskie, które nie jest wspierane przez żaden rząd, lecz ma swoich sympatyków i sponsorów w całym świecie muzułmańskim. Kurdowie otrzymują pewne wsparcie ze strony Zachodu, jednak jego skala jest niewielka z uwagi na niechętną postawę Turcji. - Wojna domowa w Syrii jest więc konfliktem silnie umiędzynarodowionym, w którym wykuwa się kształt nowego Bliskiego Wschodu. Dodać można, że konflikty o takiej charakterystyce są zwykle długotrwałe; pod koniec XX wieku średnia długość ich trwania wynosiła 16 lat.